Nie lubię polemik „do upadłego”. Gdy mam dyskutować z kimś, kto musi koniecznie mieć ostatnie słowo – ustępuję, niech ma, zgodnie ze złośliwym przysłowiem. Nie chcę więc polemizować z sędzią Grzegorzem Kasickim. Ale Pan Sędzia publicznie zadał mi na łamach „In Gremio” pytanie i jeśli nie odpowiem, zacznie snuć teorie. Nie wie zaś, jak było.
Zapytał Pan Sędzia, czy przesłałem wybranej przez Sejm Radzie kandydatury na stanowiska sędziowskie. Nie przesłałem. I nikt nie wydał mi polecenia, bym je przesłał. Skąd więc się tam wzięły? Za sprawą wprowadzonego przez Ministerstwo systemu elektronicznego: jako wielbiciel ustawy o języku polskim, nienawidzący anglizowania polszczyzny, nazywam go z przekąsem „łorkflołem” (oficj. workflow). Kandydaci na sędziów zgłaszają się zgodnie z ustawą przez łorkfloł. Ich dokumenty wiszą cały czas w łorkflole i są do dyspozycji Rady, a informacja o każdej czynności jest tam wpisywana przez podlegający dyrektorowi sądu oddział kadr. Prezes nic więc nie wysyła, nie podpisuje nawet pisma przewodniego. Gdy zastanawiałem się, czy, co i komu przesłać, zapytałem pracownice kadr, gdzie są akta kandydatów. Dowiedziałem się, że gdy one zapiszą w łorkflole fakt zaopiniowania (lub odmowę), wszystko toczy się dalej. Bez mojej decyzji. Niby więc prezes przedstawia, ale „samo się przedstawia”. Minister uznał (nie obecny – przed 2015 rokiem!), że skoro prezesi i tak muszą przedstawić, to on za pomocą łorkflołu zdjął z nich „zbędne obowiązki administracyjne”. Dziś byłyby to rozterki, co zrobić w sytuacji budzącej wątpliwości. Już ich mieć nie musimy, samo się toczy…
Zaznaczę jeszcze, że gdy Pan Zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego żądał informacji o naszym koledze, znanym z talentów plastycznych, nie żądał ich od wizytatora ani ode mnie, ale od prezes sądu rejonowego. Jej grzeczna odpowiedź bardzo mi się podobała. Panu ZRD pewnie mniej, bo potem zwrócił się do mnie. Odpisałem, że skoro szukał czegokolwiek i nic nie znalazł, to powinien już wiedzieć, że nie znajdzie. Poskutkowało lepiej niż odmawianie odpowiedzi i dawanie Panu ZRD okazji do dyskusji, o co ma prawo pytać, a o co nie.
Mógłbym o tym napisać więcej, mógłbym też wyrazić swój pogląd na temat „opiniować kandydatów czy nie opiniować” (latami jako prezes „Iustitii” pisałem opinie wiedząc, że władza je zignoruje – ale pisałem, by ślad po naszym głosie został). Jednak polemizować nie chcę, tylko odpowiedzieć. I proponuję kolegom, by sprawdzali, zanim coś napiszą, bo brednie programu „Kasta” prostuję z radością, ale mylne przypuszczenia sędziów już bez.