Mam nadzieję, że tytuł jest prowokacyjny, ale prowokacje dopiero się zaczną. Najpierw trochę prowokacji filozoficznych, a potem czas na polityczne…
Gdyby człowiek ponosił odpowiedzialność tylko za to, czego jest świadom, głupcy byliby z góry rozgrzeszeni z każdej winy. Tylko że, mój drogi, człowiek ma obowiązek wiedzieć. Człowiek ponosi odpowiedzialność za swoją niewiedzę. Niewiedza jest winą.
– Milan Kundera – Śmieszne miłości
Felieton zacząłem cytatem z Kundery, ale tak naprawdę miałem na myśli staruszka Immanuela z Królewca. Kto zresztą tak naprawdę w naszym kraju zaufałby mądrościom Czecha, gdy nie dotyczą piwa i knedlików? Z drugiej strony Niemiec, i to jeszcze z Prusiech, też musi budzić w polskich sercach niepokój, ale za nim chociaż wznosi się autorytet Volkswagena i aspiryny. Bo jakby nachalnie państwowa propaganda nie działała, próbując Niemców Polakom obrzydzić, to z tej całej nienawiści Polak zawsze wybierze, jeśli nie wspomnianego Volkswagena, to na pewno Audi. No i na saksy też się wybierze, bo tam imigrantów potrzebują.
No i pisze ten cały Kundera o obowiązku posiadania wiedzy i o tym, że niewiedza nikogo nie rozgrzesza, a mistrz Kant przecież tak naprawdę to właśnie niewiedzę gloryfikował: „Wątpię, więc myślę, myślę, więc jestem”…
A po co wątpić, skoro się wie?
Można by ten dyskurs komplikować jeszcze bardziej sięgając po niejakiego Kartezjusza. On przecież twierdził, że „wie, iż nic nie wie”. Ale skoro to my uczyliśmy Francuzów jeść nożem i widelcem, a nasz szacunek do osiągnięć francuskiej motoryzacji jest dalece mniejszy niźli do niemieckiej – spuśćmy na pana Rene Descarte’a zasłonę milczenia. I wróćmy do meczu Czechy – Niemcy.
I byłoby 1:0 w tym filozoficznym sporze dla Niemców, gdyby nie to, że tak naprawdę żadna wiedza nie jest wiedzą absolutną. Wprawdzie człowiek ma obowiązek wiedzieć, ale jak wszyscy wiemy, człowiek po prostu nie wie. A na pewno nie wie wszystkiego. Czemu trudno zresztą się dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę ogrom osiągnieć cywilizacyjnych ludzkości.
Cóż astronom może wiedzieć o ichtiologii, a architekt o mitologii hinduskiej…? Tylko tyle, ile sam będzie chciał się dowiedzieć…
To samo dotyczy prawa, które nie tylko w niuansach i precedensach, ale także zwykłym poznaniu jego podstaw jest niemożliwe do kompleksowego poznania przez jednego człowieka. Nawet takiego, który prawo studiował, ba, nawet praktyka. Sam się o tym niedawno przekonałem parę dni temu, kiedy moja koleżanka, która przygotowuje się do egzaminu adwokackiego wspomniała, że z prawem gospodarczym miała niewiele do czynienia. Ot, trochę umów zbycia udziałów, jakieś deklaracje wekslowe. Czyli zajmowała się tym, co znam tylko z nazwy, ale o czym tak naprawdę nie mam – jako prawnik – najmniejszego pojęcia. Uświadomiło to mi, po raz zresztą kolejny, ile jeszcze w swojej głowie zaszczepić muszę pokory dla pokładów własnej niewiedzy.
Ale Polska, kraj o tyle specyficzny, że o ile prawnicy miewają świadomość, iż są dziedziny, w których nie są specjalistami, to społeczeństwo tych prawideł sobie nie przyswoiło. Bo Polska to kraj, w którym każdy akurat na temat prawa ma wiedzę. Oczywiście swojego prawa. Z rzadka, na temat swojego obowiązku.
Bo w Polsce już od Kargula i Pawlaka tak się przyjęło, że „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. A że jak wieszczą media publiczne i apologeci dobrej zmiany, sądy są opanowane przez „kastę”, sędziowie skorumpowani i nie zdekomunizowani – to jakim cudem przeciętny Polak ma ufać temu dziwnemu człowieczkowi w todze z fioletowym żabotem i łańcuchem na piersi. Który wymądrza się mówiąc jakimś dziwnym i niezrozumiałym językiem. I po którym widać, że wyraźnie woli tego Kowalskiego/adwokata/radcę/prokuratora po drugiej stronie, bo jakoś inaczej na niego patrzy.
Jakim cudem – ponawiam pytanie?
I od razu na nie odpowiadam.
Robiąc swoje. Przekonując każdym gestem i każdym zdaniem, że wykonuje się pracę dla ludzi, a nie dla numerków. Tłumacząc, wyjaśniając, odpisując i nie wyrzucając z sali rozpraw, gdy szlag już człowieka trafia. Przynajmniej za pierwszym razem. I pamiętając, że skoro Jezus miał zostawić stado, aby szukać zbłąkanej owieczki, to jeśli dotrze się choćby do tej jednej osoby, to może warto. A warto, bo to po prostu ma sens. Być może nie dostrzeżemy plonu za rok, dwa, ale on będzie wzrastał i kiedyś zaprocentuje wzrostem szacunku, autorytetu, ale i poczuciem dobrze wykonanej roboty. A proszę mi wierzyć: mina tych dzieciaków, które nagle dowiadują się, jak wygląda sala rozpraw i jak nie dać się oszukać w Internecie jest naprawdę bezcenna.
Sam Dzień Edukacji Prawnej powinien trwać każdego dnia, a nie być li i jedynie mniejszym lub większym zrywem kilku(dziesięciu) nawiedzonych poczuciem misji sędziów w skali kraju. Sędziów, na których bardzo często koleżanki i koledzy patrzą z politowaniem/podziwem – samemu zamykając się w okratowanym świecie swoich uzasadnień, statystyk i odhaczonych numerków. Skądinąd za barykadą bierności, i na dodatek z pokaźną pensją, żyje się dużo spokojniej, przynajmniej nikt się do doczepi. Chapeau bas koleżanki i koledzy.
Kropka.
PS Edukacja prawna to nie domena sędziów. To, co z okazji ostatnich Dni Edukacji Prawnej uczynili kuratorzy z SR w Łobzie zasługuje na odrębny felieton. I dla nich należą się prawdziwe wyrazy szacunku. Bez tej ironii powyżej.