Było to kilka miesięcy temu. Wychodziłem właśnie z sali rozpraw mego prowincjonalnego sądu, kiedy na korytarzu sądowym usłyszałem dosyć donośne przekleństwo i wiązankę ostrych słów pod adresem „nadzwyczajnej kasty”. Znaczy się sędziów – że to rozgonić należy, bo jak to jest, że przychodzi się do sądu, zwalnia z pracy i traci dniówkę, ale o odwołaniu rozprawy nikt nie zawiadomi. Spojrzałem z uwagą w kierunku dobiegających głosów i dostrzegłem dwójkę mężczyzn; starszy z nich z ożywieniem gestykulował i tłumaczył, co jeszcze by zreformował lekko zdenerwowanej już sytuacją pani Kasi, czyli sekretarz sądowej, która akurat znalazła się na korytarzu sądowym.
Uprzejme spojrzenie i uśmiech znaczą często więcej, niż udana rozmowa.
– Stefan Wyszyński
Znając wszakże panią Kasię uznałem, że od mężczyzny, mimo posiadanej z racji towarzyszącego mu kolegi przewagi liczebnej, należy ją czym prędzej ratować, podszedłem więc do niego i zacząłem rozmawiać. Przestał na chwilę mówić o konieczności rozgonienia bandy nierobów, wysłuchał nawet kilka zdań o ważnej roli świadków, o powodach odwołania rozprawy i także o tym, że z akt sprawy (pani Kasia zdążyła już to ustalić) wynika, iż zawiadomienie o odwołaniu wysłano do niego i co więcej – przesyłka na pewno została już dostarczona, albo przynajmniej awizowana.
Z każdym kolejnym zdaniem oburzenie mego interlokutora przygasało, argumenty o tym, że gdyby to w jego sprawie nie zjawił się wzywany świadek twierdząc, że ma ważniejsze sprawy – wywarły widoczne wrażenie. Jeszcze większe wrażenie wywarła jednak informacja o tym, kiedy owa przesyłka informująca o odwołaniu rozprawy byłą awizowana. Listonosz słysząc te słowa na pewno mógłby wnosić oskarżenie o zniewagi, groźby karalne tak, że dałyby się obronić przy surowiej spoglądającym na świat prokuratorze. A problem sprowadzał się do prozaicznej konkluzji – w chwili awizacji ów mężczyzna był (jak zapewniał bijąc się w klatkę piersiową całkiem słusznych rozmiarów pięścią) w domu, rzecz jednak w tym, że nie doczekał się ani dzwonka do drzwi, ani nawet awiza w skrzynce pocztowej…
Kiedy kilka chwil później wychodził z budynku sądu, przepraszał ze swe słowa o kaście i reformie wymiaru sprawiedliwości (mam nadzieję, że rozważając reformę Poczty Polskiej). Uścisnął silnie moją dłoń, zostawiając mnie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i obolałą od uścisku ręką.
I byłbym tylko w owym poczuciu tkwił, gdyby nie wódka z zaprzyjaźnionym adwokatem. Może w dzisiejszych czasach nie wypada się przyznawać, że sędziowie pijają wódkę z adwokatami, ale zaklinanie rzeczywistości na nic się da – takie jest życie i w tej mierze zmieniły się jedynie miejsca, okoliczności i stopień osiąganego upojenia, zwykle dalece mniejszego niźli znaczny. Ten, słysząc mą opowieść zadumał się przez dłuższą chwilę, zapominając nawet przepić wypitą właśnie porcję alkoholu. Na pytanie – co się stało ? – wciągnął powietrze i wysyczał: a mi większość tych gburów w Szczecinie nie odpowiada nawet na „dzień dobry”, kiedy mijam ich idąc sądowym korytarzem. Nie musiałem się dopytywać, czy ma na myśli sędziów, choć chwilę później zorientowałem się, że z niektórymi spośród nich też piłem wódkę lub spotykam się na koszykarskim parkiecie.
Z każdym kolejnym kieliszkiem słuchałem opowieści o różnych sędziowskich zachowaniach, pośród których ignorowanie innych ludzi, nie tylko adwokatów było najmniejszego kalibru zarzutem. Pojawiała się buta, pycha i arogancja – choć trzeba przyznać, że największe zarzuty co do samego prowadzenia rozprawy dotyczyły najczęściej nieprzystępności sędziego. Nie tyle na argumenty stron, szczególnie profesjonalnych pełnomocników, co braku komunikacji sędziów z ludźmi jako takimi. Kamienne twarze, rygoryzm i brak tłumaczenia prostym i przystępnym językiem, choćby tego, co się na sali sądowej dzieje i jakie w związku z tym są oczekiwania sędziego.
I przypomniałem sobie wtedy jak sam byłem zdegustowany i zażenowany widokiem Bardzo Wysoko Postawionej Sędzi podczas Kongresu Prawników Polskich, która oburzona koniecznością stania w kolejce po kawę dawała temu w ostentacyjny i niewybredny sposób wyraz.
I zamilkłem mocno zawstydzony.
Nie jestem bywalcem sali rozpraw innych, niż ta, na której wypełniam swoje obowiązki sędziego. Mam także świadomość, że wiedza ze słyszenia nie jest przekazem doskonałym, ba, bywa zwodnicza. A jednak mam nieodparte przekonanie, że sędziowie potrafią bywać butni, aroganccy i wręcz chamscy, a czerpię je choćby z rachunku własnego sumienia i przypominając wszelkie grzechy popełnione w przeszłości. Szczególnie tej asesorskiej, lat temu kilkanaście, gdy tak naprawdę samemu uczyłem się sztuki prowadzenia rozpraw i jeszcze trudniejszej do opanowania sztuki rozmowy z uczestnikami procesu. Mój świętej pamięci Tata, kiedy żaliłem mu się z powodu stresu, obciążenia i pretensji pod moim adresem zwykł powtarzać: Synu, zawsze się można poprawić. Bo można, wystarczy tylko nie traktować krytyki jako ataku, a ataku jako li i jedynie źródła agresji.
Bo nawet sędzia powinien pamiętać, że na sali rozpraw, pomimo jej formalizmu, bardzo często najważniejsza jest rozmowa. Rozmowa, która pozwoli otworzyć usta świadka, dostrzec pozornie niewidoczne detale. Choć nie można zapominać, że częstokroć jej warunkiem jest uprzejme spojrzenie i uśmiech. I one znaczą najwięcej.
Kropka.