Pamiętacie Znachora? Śliczna Anna Dymna, monumentalny Jerzy Bińczycki, a u mnie zawsze łza w oku, gdy Piotr Fronczewski na sali sądowej ogłasza „proszę państwa, to jest profesor Wilczur…”. To wszyscy chyba zapamiętaliśmy, lecz czy zwrócił ktoś uwagę na tak pozornie banalny szczegół, jakim jest umiejscowienie postaci na sali rozpraw, jakie miejsce zajmował na sali rozpraw prokurator? I tej sali, na której bezduszny sędzia skazuje naszego bohatera za kradzież narzędzi lekarskich i tej, na której zostaje rozwiana zagadka tytułowego Znachora… Otóż zajmuje pozycję przy stole sędziowskim, może lekko z boku, jednak po prawicy składu orzekającego.
Z dedykacją dla sędzi Małgorzaty Czerwińskiej. Ja też mam dość.
W rzeczy samej – prokurator zajmował poczesne miejsce przy stole sędziowskim nie tylko przed wybuchem II Wojny Światowej, w okresie PRL-u zasiadał tam do lat osiemdziesiątych. Cały system polskiego prawa karnego, tak przed, jak i po wojnie, oparty był na dominacji oskarżenia, a wymiar sprawiedliwości reprezentowany zgodnie przez oskarżyciela publicznego i sędziego ramię w ramię dbał o poczucie bezpieczeństwa obywateli. Rzecz jednak w tym, że wraz ze zmianą miejsca na sali rozpraw owe „zrośnięcie” prokuratora z sędzią uległo naprawdę zmianie. Prokurator być może grzecznie czeka na korytarzu, a kawę z sędzią pije tylko w dłuższej przerwie pomiędzy rozprawami. Jeśli w ogóle pije… Sąd jednak dalej jawi się być karzącą ręką wymiaru sprawiedliwości, manualnie operowaną przez szeroko rozumiane poczucie sprawiedliwości. Bo przecież proces sądowy ma nie być triumfem dowodów, lecz wygraną właśnie mitycznego poczucia, że wygrywa „ogólne poczucie sprawiedliwości”. A w genach większości sędziów płynie, dawkowana umiejętnie orzecznictwem sądów wyższych instancji i wytycznymi prokuratorów generalnych, komiczność uczynienia wszystkiego, aby na sali ogłosić jej triumf. W postaci kolejnego wyroku skazującego…
Krzywda nie leży nigdy w nierówności praw,
leży w roszczeniu sobie „równych” praw.
– Friedrich Nietzsche, Antychryst
Wybacz Czytelniku, że w ramach swobodnej formy felietonu nie odniosę się do konkretnych danych statystycznych, jednak pytanie, czy zmieniły się znacząco od czasów przedwojnia wskaźniki uniewinnień uznam za retoryczne. Raczej nie. Śmiem również twierdzić, że anegdoty o tym, iż akt oskarżenia jest najwyższym dowodem w sprawie, a w polskim systemie prawa karnego obowiązuje faktyczna zasada domniemania winy, a ciężar dowodu niewinności spoczywa na oskarżonym (podejrzanym) mają spore odbicie w rzeczywistości. A w przypadku prawa karnego skarbowego zakrawa to już na pewnik…
Pamiętam czasy, w których w hurtowych ilościach skazywano nietrzeźwych rowerzystów. Ja także tak czyniłem, zawsze jednak uważałam za chybione orzekanie wobec nich zakazu prowadzenia rowerów. Bo na wsi inaczej nie można się poruszać, bo ustawodawca tego nie przewidział, etc. Do czasu była to praktyka akceptowalna i przez oskarżyciela publicznego i przez sądy odwoławcze. Do czasu zmiany wytycznych przez Prokuratora Generalnego. I w krótkim czasie, po kilkudziesięciu napisanych uzasadnieniach, w których broniłem swoich racji o niecelowości stosowania tego środka karnego okazywało się, że nieomal wszystkie – dotychczas uznawane za słuszne – wyroki były zmieniane. I co znamienne, cały sąd okręgowy zmienił swój wcześniej gruntownie utrwalony pogląd…
I kop się z koniem człowieku. Kopałem się (jak długo proszę wybaczyć już nie pamiętam), a kolejne triumfy prokuratury znaczone były kolejnymi zmienionymi wyrokami. Lecz te triumfy prokuratury nie ustały i wciąż tak naprawdę o kształtowaniu kar (uniewinnień) decyduje tak naprawdę nie sędzia, ale właśnie prokurator. Jeśli nie w konkretnych sprawach, to w skali makro. Sędziowie prędzej czy później ulegną presji kolejnej apelacji, czy kasacji, które wnoszone przez Prokuratora Generalnego, jak wieść gminna niesie, w Sądzie Najwyższych zyskują ogromną aprobatę.
Można się oburzać, ale wystarczy spojrzeć jak często podobny układ dowodów skutkujący umorzeniem postępowania przez prokuratora postępowania w przypadku skierowania aktu oskarżenia spowoduje niechybne skazanie. Przykład pierwszy z brzegu: dwóch uczestników zajścia, prokurator nie może dać wiary żadnemu i postępowanie umarza. Szansa na utrzymanie postanowienia w mocy? Ogromna. Jeśli już jednak oskarżyciel uwierzy komuś i skieruje akt oskarżenia, szansa skazania szacuje się tak samo. I nie daj Boże, aby Sąd dostrzegając owe wątpliwości na posiedzeniu umorzył takie postępowanie. Sąd Okręgowy niechybnie uchyli taką decyzję procesową jako przedwczesną, bo nie poprzedzoną wnikliwą oceną materiału dowodowego.
Chciałoby się rzec, co wolno prokuratorowi, to nie tobie sądzie…
Można by tak jeszcze pisać o skuteczności środków zaskarżenia w przypadku wyroków uniewinniających, odmowach zastosowania tymczasowego aresztowania, jak i apelacjach co do kary, w których sam oskarżyciel w toku procesu pierwszoinstancyjnego postulował karę niższą i pod wpływem impulsu (skąd płynącego, doskonale wiemy) uznał wyrok za rażąco łagodny.
Ba, być może tak być powinno, a moje przekonanie, że trzeba ważyć dowody i ulegać jeśli już, to tylko własnemu oglądowi rzeczywistości, jest błędny. Być może powodem triumfów prokuratury jest właśnie ów gen „ogólnego poczucia sprawiedliwości”, wyrosły jeszcze na gruncie czasów przedwojennych i to ów gen powinienem zaszczepić w sobie? Już widzę oczyma wyobraźni falę oburzenia niektórych orzeczników mogących wypowiadać się o mojej pracy, tym jednak mówię – przecież to tylko felieton, który ma poruszać strunę, a nie na niej grać…
Lecz strunę poruszyć chcę nie dla krytyki, ale dla przypomnienia, że w dobie ataków na środowisko sędziowskie nie uda się go obronić bez szacunku i zaufania w siebie samego, w swoje Koleżanki i Kolegów po fachu. Szacunku dla naszej własnej pracy i zaufania, dla jej wyników mierzonego docenieniem, a nie negacją. Zaufania, że jeśli sędzia liniowy rzetelnie podszedł do swych obowiązków, że jego rozstrzygnięcie poparte jest oceną dowodów i przede wszystkim znajomością stron. Zaufaniem także co do tego, że wymierzając karę, dokonuje ocen niewidocznych z perspektywy instancji odwoławczej niuansów takich jak zachowanie świadków, oskarżonego lub podejrzanego w toku procesu. I wreszcie przekonania, że źródło sprawiedliwości nie tkwi w fetyszyzowanych orzeczeniach wyższych instancji, w tym także Sądu Najwyższego, jakże przecież sprzecznych ze sobą i zmiennych na przestrzeni czasu, ale w naszym wewnętrznym genie poczucia sprawiedliwości. Genie wolnym od nacisków i obaw, także przed tym, że nasze nazwisko znajdzie się na pasku TVP INFO.
Sędziowie nie mogą zapomnieć, że sprawiedliwość to nie wizja kolejnych ministrów, nomen omen sprawiedliwości, lecz ich prawidłowa decyzja dotycząca indywidualnego człowieka, nad którego losem przychodzi im się pochylać. Jeśli o tym zapomną, zatracą się w lękach o ocenę ich rozstrzygnięcia lub zaczną wydawać rozstrzygnięcia realizujące jedynie słuszną linię państwa, to czymże będzie różnić się nasz system wymiaru sprawiedliwości od tego na Białorusi i w Rosji. Tam przecież też są sądy, które też (czasami) wydają wyroki uniewinniające.
I być może to także najwyższy czas na uświadomienie sobie, że prokurator – z całym szacunkiem dla jego ciężkiej pracy – trwale oderwał się od stołu sędziowskiego, że reprezentując Państwo prezentuje tylko jego wizję pojmowania sprawiedliwości, której rzeczywiste wymierzenie spoczywa wyłącznie w rękach sądu.
A bycie sędzią to zaszczyt i duma, a nie powód do wstydu i ukrywania przed światem, a źródłem krzywdy, jeśli już jest cokolwiek, to uzurpowanie sobie praw równych sądowi.
Kropka.