Spojrzał w lustro, a lustro odpowiedziało świetlistą poświatą i odbiciem smukłej, pociągłej twarzy pokrytej starannie przystrzyżoną brodą. Nie było na niej miejsca na nieprzespane noce, zawiedzione ambicje, mocne drinki i ostre dziewczęta; miała być wizytówką sukcesu i gwarancją powodzenia w nocnym klubie. I w kancelarii – jakżeby inaczej – która odmierza czas od weekendu do weekendu i pozwala spływać życiodajnej kroplówce finansowej zapomogi na rachunek bankowego kredytu, w szklanki drinków i dekolty dziewczyn.
A zresztą, przecież to wszystko da się przypudrować, od twarzy do nosa – tak aby zetrzeć, zasłonić ślady napisanych i przeczytanych apelacji, zażaleń, pozwów i skarg, rozmów z klientami i połajanek ze strony tego i owego, krzywych spojrzeń i fałszywych uścisków dłoni.
Wy, młodzi, myślicie, że każdy z was jest pępkiem świata,
że każdy wasz problem to wojna światowa.
Że wszystko się kręci dookoła tych waszych problemów.
Jesteście jak zabawki na korbkę. Nakręcane samochodziki.Jakub Żulczyk, Wzgórze psów
Zerknął na telewizor, kilkudziesięciocalowe szklane okno na rzeczywistość, w którym trwała dyskusja na temat Kongresu Prawników Polskich w Katowicach. Mądre głowy mądrzyły się, jedna po drugiej krzycząc o zagrożeniu demokracji, o braku standardów, o konieczności solidarności i o zakusach obozu władzy.
– Słyszysz Kaśka, jacy tam debile się zjechali – krzyknął do wiotkiego kobiecego ciała w kusych stringach, wynurzającego się z otchłani pościeli i zaczął wiązać u stóp szyi piękny windsorski węzeł z jeszcze piękniejszego kawałka jedwabiu.
– Tak Misiu, słyszę – odpowiedziało wiotkie ciało przeciągle ziewając – debile… ale pamiętasz, że obiecałeś mi taką bransoletkę, no taką…
– Przecież prawnicy nigdy nie dogadają się ze sobą, no jak mogą porozumieć się adwokaci z radcami, a nie daj Bóg z sędziami. Sprzeczne interesy, dążenia. Ja zapier… żeby kredyt spłacać, liżę tyłki, a oni tam pier… o jakiejś demokracji, że niby zagrożona. Takie farmazony od których rata kredytu nie zmaleje…
– No taką złotą… No może srebrną… Przecież obiecałeś.
– Tak wiem… Demokracji im się zachciało, a przecież ja nawet teraz mogę o jednych i drugich powiedzieć, że są… no nie będę mówił przy tobie, ale mógłbym, prawda Kaśka? No prawda. Zobacz, ja wczoraj do pierwszej w nocy pisałem, a jeszcze będę musiał dziś coś dopisać, to może będzie na bransoletkę. Bo taki speed mamy teraz w robocie, no mówię ci, za to może będzie zmiana i wtedy awansuję, i…
– Złotą Misiu?
– Na pewno srebrną.
– No jak nie może być złota, to…
Wiotkie ciało przylgnęło do ciała nie wiotkiego, ale za to męskiego i zwieńczonego piękną twarzą z wypielęgnowaną brodą.
– Popatrz Misiu, a co to tam teraz pokazują w telewizji?
– To jeszcze więksi debile. Stan wojenny…
– To jakaś wojna w Polsce była i ci debile ją wywołali?
– No coś ty Kaśka, o stanie wojennym nie słyszałaś? No, ja go nie pamiętam, to było bardzo dawno. Popatrz, pokazują czołgi na ulicach i tych, co to wtedy organizowali. O, taki Kuroń, komuch, co też chciał demokrację budować. I widzisz tego z wąsem, to Bolek, też komuch, który się innym komuchom wysługiwał i donosił na innych. A teraz wydaje mu się, że on to niby wielki demokrata był. O demokrację walczyli, a po co było, skoro i tak wszystko, co się później stało to przez Gorbaczowa. Zresztą jak popatrzysz, to oni wszyscy potem się do koryta dopadli, żeby się nachapać, a teraz jak jeszcze żyją, to się tak kłócą, jak to Polacy tylko potrafią.
– Ja się z tobą nie kłócę Misiu – wiotkie ciało stało się jeszcze bardziej wiotkie i coraz bardziej zaczęło oplatać ciało nie wiotkie, za to męskie.
– Ty się nie kłócisz, za to robisz coś innego – wypielęgnowana twarz uśmiechnęła się lekko na wspomnienia wszystkiego innego.
– Na co masz ochotę Misiu? – wiotkość ciała osiągała chyba maksimum giętkości i uległości.
– No nie teraz Kasik, nie teraz.
– Ale my już w ogóle…
– No przecież wiesz, że mam stresującą robotę. No i ten pierdzielony kredyt. No dobrze, będziesz miała tę złota bransoletkę…
– Naprawdę? Naprawdę Misiu? Jesteś cudowny, wspaniały! A na Majorkę też polecimy Miśku, tak jak byłeś z tą rudą Anką, no mnie chyba też możesz zabrać..?
– No mówiłem ci, że z nią nic nie było…
– Ale przecież wiem, stres i praca…
W kilkudziesięciocalowym szklanym oknie na świat w migawkach pokazywano właśnie powstańców warszawskich. Wiotkie ciało pogodzone z samotnością przysiadło na krawędzi krzesła i z zaciekawieniem przyglądało się ostatnim dniom płonącej stolicy.
– A ci Miśku to też debile?
– No też Kaśka, popatrz, dostali rozkaz i jak takie nakręcane na korbkę samochodziki biegali od barykady do barykady, czołgali się od kanału do kanału. Nie wiadomo po co, bo i tak przecież wujek Stalin za rzeką stał i tylko śmiał się sadystycznie…
– A gdyby była wojna, to co byś zabrał ze sobą Miśku?
– No jak to co, kartę kredytową i mój laptop.
Kropka.