Za mną Czytelniku. Któż Ci powiedział, że nie ma felietonów o wódce i miłości. Wbrew pozorom pojęciom sobie nieobcym, a wręcz splecionych ze sobą niczym postaci z malinowego chruśniaku.
Z których jedna ma spocone czoła, a druga nie wiedzieć jak i czemu, czoła tego dotknęła…
Kryje się coś niedobrego w mężczyznach,
którzy unikają wina, gier, towarzystwa
pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie
albo są głęboko chorzy, albo w głębi duszy
nienawidzą otoczenia— M. Bułhakow „Mistrz i Małgorzata”
Ach, cóż to była za wiadomość. Wiadomość sensacyjna na miarę, poruszająca i porywająca, wiadomość, która wbiła się klinem w małe, senne miasteczko na skraju rozłożystej tafli jeziora; wbiła się w sosnowy las z przesiekami, przeleciała nad miejską plażą ze spiczastym falochrono-molem i nad czerwoną wieżą gotyckiego kościoła; spłoszyła znużone codziennością gołębie, leniwie do tej pory wydziobujące z bruku rynku coraz większe okruchy dobrobytu.
Uliczki, na co dzień spowite sennością i spalinami tirów, przeciskających się majestatycznie w kierunku nieodległej autostrady w sposób nagły, acz niespodziewany żyć zaczęły życiem kuzynki Kazi. Nie było w tym nic dziwnego, gdy weźmie się pod uwagę, że kuzynka Kazia wywodziła się ze znacznie bardziej prominentnej rodziny niźli moja. Ba, kuzynka Kazia była w tym sennym miasteczku KIMŚ, o kim się mówiło i KIMŚ, z kim się liczyło. A nawet, jeśli tak nie było – to jakie to ma znaczenie w obliczu MIŁOŚCI. Dokładnie tak, wszak to miłość rozgrzała Kazimierę i to ona stała się być klinem rozdzielającym miasteczko, obiektem plotek i spojrzeń, zarówno tych ciekawskich, jak i tych wymownych.
No dobrze. Może i kuzynka Kazia nie była aż takim KIMŚ, jakbym sam chciał ją widzieć i miasteczko wcale nie było takie senne i małe – ale ja na pewno na wieść o Kazinym afekcie zareagowałem nie dość, że wymownie (z radości głośno przeklinając), to jeszcze entuzjastycznie (przeklinając jeszcze raz i głośniej oraz radośniej). I doprawdy już teraz nie wiem, czy wiadomość o nim najpierw poruszyła miasteczko, czy też mnie. Pamiętam, że telefon zadzwonił wieczorem, a eteryczny szept Kazi zdawał się ledwie przebijać przez tunel światłowodu.
Po wybuchu entuzjazmu nadszedł czas refleksji. Ileż to lat minęło – zapytałem sam siebie, odkładając słuchawkę telefonu – od chwili, w której własnoręcznie napisany przeze mnie w ramach rodzinnej przysługi pozew rozwodowy przeciął węzeł gordyjski jej zgniłego małżeństwa. Ileż to lat od tamtej chwili skrupulatnie wypełniała dzieląc obowiązki samotnej matki, funkcjonariusza publicznego i właścicielki radośnie merdającego ogonem boksera? Lat, w których słowo „mężczyzna” wiązało się wyłącznie z gorzkim spojrzeniem przesyconym wyrzutem bardziej, niż lokalne jezioro wodą. Odpowiedź mogła być jedna: zbyt dużo.
Jak każdy szanujący się kuzyn pospieszyłem w odwiedziny do mej kuzynki. Niczym Kacper, Melchior i Baltazar w jednej osobie przetoczyłem się swoim autem przez nie-senne uliczki miasteczka na skraju jeziora oddać hołd jej miłości. Zamiast miry i wonnych kadzideł
wiozłem niczemu niewinne wino w ilościach dwóch butelek. Bo nie jechałem bynajmniej na spotkanie li i jedynie Kazi.
Poznać miałem obiekt jej uczuć, uniesień i afektów.
Podekscytowany przeskakiwałem schody spiesząc na spotkanie, a usytuowane w odświętnej torbie butelki dźwięcznie akompaniowały kolejnym krokom. I byłbym tak podekscytowanie i entuzjazm doniósł do Kazinej kuchni, lecz to ona sama pierwszymi słowami stępiła ich ostrze, energię kinetyczną mego entuzjazmu zamieniając w energię potencjalną. A powiedziała: – Poznaj Mariana.
Wiem, że skojarzenia to przekleństwo. To dokładnie powtarzałem sobie przekraczając próg mieszkania. Tak samo jak i to, że imion się nie wybiera samemu i wcale one nic nie znaczą. I na pewno kuzynka Kazia nie pyta Mariana, czy kocha ją jeszcze, czy nie.
A jednak pomimo tych apeli do zdrowego rozsądku skojarzenia mnie nie opuszczały. Gorzej, niczym stado wygłodniałych wilków dopadły mnie i nie chciały wypuścić ze swoich ociekających pianą pysków. Cóż zrobić, skoro Marian stał przede mną odziany nie tylko w swe imię, ale i ściśle wykrochmalony kołnierzyk od koszuli. Do tego nienagannie odprasowane mankiety, półbuty czarne jak urobek z kopalni Rydułtowy, a na lewym nadgarstku odpustowy zegarek Tienmaster. Nie dawało się ukryć, że wszystko to idealnie komponowało się z imieniem.
Walka z natręctwem myśli nie jest łatwa. Prócz zimnej krwi i pokerowej twarzy wyćwiczonej na sali rozpraw oręż miałem tylko jednego rodzaju. Tkwił w zdobnej torbie przybrany w postać butelek wina. Butelek siłą rzeczy w obliczu zamiany energii kinetycznej w potencjalną – milcząco spoczywających w zdobnej torebce. Wydobyte na światło dzienne zamigotały burgundowymi refleksami. Szukałem błysku uznania w oczach gospodarzy, którzy jeśliby tylko zobaczyli pobieżnie napisy na etykietach, od razu powinni dostrzec mój gest i klasę.
Nic nie rozbłysnęło. Zapadła za to krępująca cisza, niewidzialną liną krępując moich gospodarzy. Po czym kuzynka Kazia głosem jeszcze bardziej eterycznym i jeszcze o kilka tonów cichszym wyszeptała: Marian jest abstynentem…
A dla mnie zabrzmiało to nieomal, jak gdyby Norwid raz jeszcze napisał, że „ideał sięgnął bruku”.
Dwie butelki wina na jedną, nawet mocną głowę to może nie kaganiec świadomości, ale na pewno szeroko odkręcony kurek myśli. Marian dla towarzystwa sączył mineralną z lodem, potem poszedł obejrzeć spadające gdzieś za chmurami Perseidy, by wreszcie w klasycznym angielskim stylu zniknąć w otchłani pokoju gościnnego. Bo Marian, mimo, że po pierwszym rozwodzie, był jeszcze przed kolejnym ślubem i dbał o przyzwoitość oraz wszelkie jej pozory.
Kazia na szczęście została. Też z wodą mineralną. Radośnie trzepocąc rzęsami i językiem opowiadała jak się spotkali, jak pięknie on mówi i jeszcze jak pięknie pisze, bo przecież to jeszcze lepszy publiczny funkcjonariusz, niż ona kiedykolwiek mogłaby zamarzyć. I dla tego nie marzy, na los wreszcie się zdaje, ale los przecież powinien być wreszcie łaskawy. Ja powiedziałem tylko: nie ufaj abstynentom. I podobnie jak Marian zachowywałem pozory. Z tą tylko różnicą, że pozory cierpliwości i empatii. Na szczęście ja miałem wino, on tylko wykrochmalony kołnierzyk i mankiety.
I byłbym tak tkwił w szponach rodzinnej powściągliwości gdyby nie ślepy los, który nieopatrznie powiódł mą rękę rozlewającą wino nad Kaziny pusty kieliszek po mineralnej. To alkohol – drżącym głosem zapytała Kazia – ależ Królowo – odrzekłem filuternie mrużąc lewą powiekę – gdzieżbym śmiał damie nalewać coś takiego…
Uniosła kielich, wychyliła, a potem wychyliła kolejne. Z każdym entuzjazm jej opowieści topniał jak pokrywa lodowa na Antarktyce. I wtedy ja mówiłem. Za punkt wyjścia całkiem nie przypadkowo wybrałem Kanę Galilejską, stamtąd zgrabnie zahaczyłem o Poncjusza Piłata, by przez kręte uliczki Arbatu przejść do Wolanda i jego wesołej kompanii. I wyjaśniałem kuzynce Kazi, że rację miał Bułhakow pisząc o sile sprawczej wódki, także tej, serwowanej z ręki kota, jak i o tym, że ufać należy miłości, a miłość to kombinacja pasji i szaleństwa. Dlatego miłości nie można krępować wykrochmalonym gorsetem przyzwoitości – musi pozostać lekko bezwstydna i nieskrępowana. Czy tak skrępowanym można szczerze kochać. Nie tylko innego człowieka, ale zwykłych ludzi?
Spójrz Kaziu – preorowałem z emfazą – na tych wszystkich sukinkotów w ich nieskazitelnie czystych mundurach moralności łamanej na przyzwoitość i trzeźwość. Na tych wszystkich, którzy zapomnieli czym są błędy, tych, którzy już uwierzyli, że nie mogą ich popełniać, bo w nich jest prawo moralne, a nad nimi nie skażone chmurą gwiaździste niebo. A Kazia z niedowierzaniem marszczyła swój nosek, ja kiwałem głową potakująco sącząc nazwiska i nazwy, daty i wydarzenia. Inkwizycja, Franco, porozumienia sierpniowe, wybory czerwcowe, prawica i lewica. Mówiłem: patrz, oni kiedyś wspólnie wódkę pili i zobacz jak skończyli ci, którzy zostali abstynentami z krzyżem prawdy objawionej w dłoniach.
Kazia milczała, ja nalewałem resztkę wina i też milczałem czując, że w tej chwili uwierzyłbym w Behemota podającego mi kieliszek zmrożonej wódki na dopicie. Kot robi różnicę – pomyślałem.
Bo czegóż dobrego można spodziewać się po facecie, który ma nie tylko niechęć do alkoholu i kobiet, ale na dodatek ma jeszcze kota?
Kropka
* * *
Ps. Kilka miesięcy później po Marianie zostało tylko wspomnienie, czarne lakierki, co jeszcze – sam nie wiem.