Dziś po raz kolejny (a właściwie drugi) chciałabym przybliżyć nieco tematykę bycia osadzonym i powrotu do wolności po wielu latach. Jak już wskazywałam w poprzednim wywiadzie, pracuję w fundacji, która zajmuje się tą tematyką. Od kilku lat średnio raz – dwa w miesiącu jeżdżę do zakładów karnych na terenie województwa zachodniopomorskiego i udzielam porad prawnych indywidualnie osadzonym. Widzę zakład karny od środka, cele, świetlice, osadzonych, mam okazję rozmawiać zarówno z funkcjonariuszami, jak i osadzonymi.
Tym razem rozmawiam z kobietą – Barbarą (imię zmienione). Barbara jest po sześćdziesiątce, w zakładzie karnym spędziła 12 lat w związku z dokonanym zabójstwem. Barbara, podobnie jak mój poprzedni rozmówca, uzyskała warunkowe przedterminowe zwolnienie z odbywania reszty kary pozbawienia wolności po 12 latach pobytu w zakładzie karnym. Obecnie pracuje, stara się doszkalać, żyje w abstynencji i zgodnie z porządkiem prawnym.
Dagmara: Dzień dobry Barbaro.
Barbara: Dzień dobry.
Dagmara: Mam prośbę o opowiedzenie, jak wyglądało Twoje życie w zakładzie karnym, jak doszło do tego, że zostałaś warunkowo zwolniona oraz jak wyglądało Twoje życie po opuszczeniu zakładu karnego.
Barbara: W zakładzie przesiedziałam 12 lat. Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić. Ja nawet nie pamiętałam, co zrobiłam. Dopiero po tym, jak przebyłam terapię AA, w tym 12 kroków, okazało się, że wtedy piłam niemal ciągiem 3 miesiące, miałam może 2-3 dni przerwy. Dopiero potem dowiedziałam się, jak długo to trwało, mi się wydawało, że to był o wiele krótszy okres. Tak człowiek smutki zapijał. Wcześniej, przed tym ciągiem nie miałam takich akcji, pracowałam, wychowywałam dzieci. Wtedy miałam tąpnięcie, zawiesili nas w pracy, pracowników z umów zlecenia. Mama mi zmarła w 2005 r., córka w tym samym roku wyjechała za granicę. Pół roku później mąż mi zmarł. Potem jak nas zawiesili w tej pracy, to poczułam, że nic mi już nie zostało. Wtedy właśnie zaczęłam pić. Zamieszkałam z koleżanką i kolegą, razem piliśmy. I tak się stało, że go we dwie zabiłyśmy. Choć ja tego naprawdę nie pamiętam. Wtedy trafiłam na izbę wytrzeźwień. Wyobraź sobie, że pierwszy raz w życiu.
Dagmara: A czy mogłabyś powiedzieć pokrótce, jakie były początki i jak wyglądało Twoje życie w zakładzie karnym?
Barbara: Faktycznie jest tak, że w zakładzie karnym ten, kto siedzi „za głowę”, to znaczy morderstwo, ma jakiś taki szacunek, jest „kimś”. Dla mnie to było nieprawdopodobne. Wiesz, człowiek przyzwyczaja się do warunków. Na śledczaku jest inaczej, na zakładzie karnym jest inaczej. Na początku byłam w Kamieniu, po wyroku trafiłam do Grudziądza, tam są strasznie duże cele. Za głowę to mają dziewczyny szacunek, ale to nie jest żadna chluba. Tam jest całkiem inne życie. W Grudziądzu cele były 9-osobowe, były też młode dziewczyny z bardzo dużymi wyrokami, one były po 7-10 lat w zamkniętych celach, ich życie polegało na spaniu w dzień, graniu w karty, godzinie spaceru. Ja nie wyobrażałam sobie takiego życia. Pierwsze co, to zapytałam o pracę, wtedy byłam po 50-tce. Najpierw mnie wyśmiano. Ale przeczytałam regulamin i napisałam do dyrektora, dzięki temu dostałam pracę na kuchni. Dosyć szybko przenieśli mnie na „półotworek”. Wtedy też poszłam na terapię.
Dagmara: No właśnie – popełniłaś czyn pod wpływem alkoholu. Powiedz proszę, jak wyglądała terapia w zakładzie karnym?
Barbara: Poszłam na terapię 3-miesięczną, i tam też robiliśmy 12 kroków, były też mityngi. Odgrywaliśmy takie scenki typu odmowa spożycia alkoholu, przyznanie się – np. idę do lekarza i lekarz przepisuje leki na bazie alkoholu – i wtedy trzeba się przyznać, że nie mogę brać takich leków oraz z jakiego powodu. Ja się nie mogłam otworzyć. Dostałam wtedy od terapeutki scenkę, że potrzebuję pieniędzy i chodzę po ludziach prosząc, a nikt mi nie chce pożyczyć. To było sprawdzenie, jak będę reagować. I nikt nie chciał mi pożyczyć. Wtedy podeszłam do terapeutki i zapytałam, czy mi pożyczy, zaczęła się śmiać i powiedziała, że w takiej sytuacji to owszem. Wtedy się otworzyłam. Zobaczyłam wtedy, że naprawdę jestem alkoholiczką. Po wyjściu nie próbowałam pić alkoholu, nie ciągnie mnie. Wtedy, kiedy stała się ta zbrodnia, to piłam ciągiem, tak jak mówiłam – prawie 3 miesiące. Miałam wtedy swoje smutki. Rok przed wyjściem z zakładu zmarł mi też rodzony brat. Tylko siostra mi została. Gdybym wiedziała, że tak się potoczy moje życie, to bym nigdy nie wzięła kieliszka do ust. Taką też konkluzję dała mi terapia.
Dagmara: Czyli rozumiem, że terapia dała Tobie naprawdę dużo?
Barbara: Pomogła, bo bardzo dużo się dowiedziałam. Znam życie po trzeźwości, bo miałam dwie prace, dzieci, męża, żyłam bez alkoholu. Znam to, wiem, że alkohol zabrał mi rozum i pamięć, nie miałam możliwości obrony w sprawie, bo nawet nie pamiętałam. Wiedziałam, że nie wrócę do alkoholu. Jak skończyłam terapię, to dostałam propozycję pracy w kuchni żłobka w Grudziądzu.
Dagmara: Żłobek? Jak wyglądają warunki w takiej pracy?
Barbara: Tak, jest żłobek, są aż trzy piętra. W tym żłobku mamy nie miały cel tak jak my, a oddziałowe chodziły po cywilnemu, tylko plakietki miały z imieniem i nazwiskiem, żeby dzieci nie widziały, oraz pielęgniarki
w fartuchach. Skazane miały takie salki, z szybami, a nie ścianami, plus była bawialnia dla dzieci, a drzwi od tych sal otwarte. Tam było dużo dzieci, do 3-ciego roku życia, potem trzeba było coś zrobić. Wtedy są prowadzone wywiady, czy dziecko ma gdzie iść po tym czasie, czy jest rodzina na wolności. Są też dziewczyny, które nie chcą tych urodzonych dzieci. Była taka dziewczyna, która urodziła w zakładzie, zostawiła dziecko, jak wychodziła, potem wróciła na nową karę w kolejnej ciąży, znów urodziła w zk i zostawiła. Mało takich jest. Nawet w zakładzie dziewczyny potrafią się znęcać nad dziećmi, jedna matka głodziła dziecko, zakład starał się coś z tym zrobić, ale zanim odebrano jej dziecko, to 2 miesiące trwało, trzeba było matkę pilnować. Niektóre zimą na balkon dzieci wystawiały, nie zawsze służba więzienna widziała, ale jedna na drugą wtedy donosiła, w tej sytuacji to akurat dobrze. Obecnie są już kamery, więc jest inaczej. A takie matki mają się tylko dziećmi zajmować. Żłobek miał osobną kuchnię i jadalnię. Kuchnia robiła posiłki dla dzieci, pralnia prała. A matki tylko koło siebie robiły, i miały zajmować się dziećmi.
Dagmara: Powiedz proszę, czy ta praca, albo inne czynniki spowodowały, że miałaś lżej w zakładzie karnym, miałaś przepustki? I czy, jeśli miałaś przepustki, to przygotowały Cię one w jakiś sposób do życia na wolności?
Barbara: Czy przepustki mnie przygotowały do wyjścia? Pewnie! Jak wyszłam na pierwszą, to likwidowano budki telefoniczne, nie miałam wtedy komórki. Szukałam tych budek po całym Szczecinie. A pierwszy bilet na autobus? (śmiech) To była chyba sobota albo niedziela, widzę stoi na przystanku jakiś automat – pomyliłam się parę razy, ale dałam radę kupić bilet. Tylko na koniec widziałam komunikat: „odbierz bilet i resztę”. Słyszałam, że reszta wyleciała, ale gdzie mam ją odebrać? Patrzę z jednej strony automatu, z drugiej, dopiero po chwili znalazłam klapkę. Facet za mną musiał mieć ubaw, jak biegałam wokół automatu. W sklepach z kolei zawsze byłam z kimś, przede wszystkim z siostrą. I się nauczyłam. Z kartą bankomatową też nie wiedziałam dokładnie, gdzie przyłożyć, żeby zapłacić (bo raz w miesiącu mam wymóg z banku, żeby zakupy zrobić kartą, to nie płacę za konto) – tylko to było już po wyjściu. Musiałam kasjerkę poprosić. Teraz już wiem. Dużo się w moim mieście zmieniło. Na pierwszą przepustkę, jak wskazałam wcześniej, wyszłam po 8 latach. Byłam na siedmiodniowej i dziewięciodniowej, na wielu krótszych. Przepustki to niejako nagroda za dobre sprawowanie, nienaganne zachowanie i dobrą pracę. Moim zdaniem dobrze jest mieć takie przygotowanie do warunków wolnościowych już właśnie w czasie odbywania kary po to, by nie być takim całkiem „dzikim” po wyjściu po wielu latach odsiadki. Mimo to po wyjściu też miałam taką historię – tylko, że umiałam sobie z nią poradzić, gdyż była jednostkowa. To zakład karny wystąpił o moje warunkowe (zwolnienie), a prokurator się nie zgodził, więc mnie nie wypuszczono, tylko odczekano 7 dni na ewentualne zażalenie prokuratora. Jak tylko przyszła wychowawczyni i powiedziała, że mam się pakować, to 10-12 minut i byłam spakowana, dziewczynom (osadzonym) zostawiłam kartę telefoniczną, kawę itp. Następnego dnia pojechałam załatwić odwieszenie emerytury. Ale ZUS chciał numer konta, żeby wpływała emerytura. Poszłam założyć konto. Ale w banku z kolei chcieli ode mnie numer telefonu. Ja telefonu wtedy nie miałam (przecież wcześniej nie potrzebowałam). Pani z banku podpowiedziała, gdzie mogę kupić kartę, obok zobaczyłam lombard, więc na szybko kupiłam aparat telefoniczny – zdziwiłam się bardzo, bo wydawało mi się, że są bardzo drogie, a znalazłam taki za 128 zł! Byłam z siebie dumna, że umiałam to załatwić. Wieczorem pokazałam telefon siostrze, a ona się zdziwiła, po co kupiłam, skoro u niej leży kilka i mogła mi jakiś dać. Ale skąd ja to miałam wiedzieć? Myślałam, że to bardzo drogie rzeczy są i nie sądziłam, że można mieć w domu po kilka aparatów i to w dodatku takich, które tylko „leżą”. Dziś wiem, że gdybym nie chodziła na przepustki i takich sytuacji po wyjściu miała wiele, szansa załamania byłaby zdecydowanie większa. A tak to przyjęłam tę historię zupełnie spokojnie, wiedząc, że na przepustkach i tak dużo się nauczyłam. Poza tym mam jeszcze jedno przemyślenie dotyczące tej sytuacji tuż po wyjściu – w zakładzie karnym człowiek się uczy, że wszystko jest na czas, że wykonujesz polecenia i prośby – czy to wychowawcy, czy oddziałowej. Skoro mi mówią, co mam zrobić, to tak robiłam. I na początku, jak opuściłam zakład karny, też tak działałam – skoro w banku podpowiedzieli mi, że mam kupić kartę i telefon, to nawet nie pomyślałam, żeby poczekać, zapytać siostry czy kogoś innego, tylko tak zrobiłam.
Dagmara: A powiedz proszę, jak wyglądały początki powrotu na wolność, już po opuszczeniu zakładu karnego? Nie mówię o przepustkach.
Barbara: Wyszłam po 12 latach i 2 miesiącach z orzeczonych 15 lat. Zakład karny wystąpił o warunkowe zwolnienie. W zakładzie pracowałam, robiłam wiele kursów, nie byłam konfliktowa. Poza tym dbałam o porządek. Wiesz, dla kobiet z długimi wyrokami taka cela jest jednak trochę jak dom, więc się dba o niego. Dziewczynom z krótkimi wyrokami często na tym nie zależało, nie sprzątały, wręcz przeciwnie. Ale to świadczyło o nich samych. Po wyjściu od pani kurator dowiedziałam się o Fundacji Tulipan, i to mi też sporo dało, zwłaszcza grupa wsparcia. Ta grupa wsparcia to jak rodzina, porozmawiać można na różne tematy, bo jeden drugiemu pomaga. A po tylu latach człowiek jest taki nieraz dziki w rozmowach z innymi. Tutaj wszyscy są po wyrokach i nikt nikogo z góry nie ocenia, nie przekreśla. To jest naprawdę ważne i budujące.
Dagmara: Bardzo dziękuję za to, że opowiedziałaś mi swoją historię.
Barbara: Nie ma sprawy. Wszystkiego dobrego.