Sędzia Sądu Okręgowego w Szczecinie Maciej Strączyński, Prezes Sądu Okręgowego w Szczecinie i Prezes Oddziału szczecińskiego Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia w rozmowie z adw. Magdaleną Gąsiorowską.

Rewolucja w wymiarze sprawiedliwości trwa w najlepsze. Czy obejmując funkcję Prezesa Sądu Okręgowego w Szczecinie miał Pan w związku z tym jakieś obawy, czy się Pan wahał?
Nie miałem obaw i nie wahałem się dlatego, że ktoś to robić musi. Mam proste podejście, że lepiej, żebym to robił ja, niż ktoś inny, do kogo sędziowie nie mieliby zaufania; kto byłby – odpukać – przyniesiony w teczce albo kto podszedłby do tej sprawy metodą: dajcie mi władzę, a ja was urządzę. Dlatego mając świadomość, że mogę być prezesem, robić swoje i postarać się o to, żeby nie doszło do jakichś dramatycznych scen czy zbędnej rewolucji – nie miałem żadnych wątpliwości, że powinienem to stanowisko objąć.
Na zasadzie „mniejsze zło”?
Nie mniejsze zło. Ja, w swojej „wrodzonej skromności”, nie uważam siebie za zło. Każdy, kto obejmuje tego typu stanowisko, jest przez kogoś pytany – dlaczego się zdecydowałeś, czy uważasz, że jesteś właściwą osobą itd. Polskim obyczajem jest zarzekać się głośno „Ja to nie, ja nie powinienem, na pewno są lepsi”, a w rzeczywistości cichcem kombinować, jak by tu złapać przysłowiowy stołek. Gdyby wszyscy tak do tego podchodzili, kto by tutaj usiadł? Trzeba mieć przekonanie co do siebie. Ja znam ten sąd, jestem w nim najstarszy służbą, jestem jego sędzią od 1994 roku, łącznie orzekam już 30 lat. Znam też sędziów, lepiej prawdopodobnie niż jakikolwiek sędzia Sądu Okręgowego, a to ze względu na „Iustitię”, dzięki której osobiście stykam się z wieloma kolegami, bo większość sędziów w okręgu to Iustitianie. I uważałem, że „Bo jak nie my, to kto?” – cytując mocno współczesnego klasyka.
Jako pierwszy sędzia w Polsce objął Pan prezesurę sądu według nowych, według wielu prawników kontrowersyjnych, przepisów Prawa o sądach powszechnych. Czy zarzucano Panu, że przyjął Pan funkcję od władz tzw. dobrej zmiany?
W Szczecinie nie, bo wszyscy wiedzą jaka była sytuacja. Ja przecież nikogo z tego miejsca, mówiąc nieładnie, nie wygryzłem. Wakat był od 1 lipca br., natomiast wiedziałem oczywiście, że Minister Sprawiedliwości nie chciał powołać prezesa „po staremu”, czekał na swoje nowe przepisy i nastawił się na to, że będzie powoływał prezesa już nie pytając Zgromadzenia Sędziów o zgodę. Niemniej jednak, we wspomnianej „skromności” jestem przekonany, że votum zaufania Zgromadzenia bym uzyskał i w związku z tym nie mam powodów do kompleksów. Powołanie mnie to nie jest ruch, który byłby wynikiem zmiany jakiejkolwiek ustawy. I tak trzeba było powołać prezesa. Ale jacyś anonimowi sędziowie z Polski, ponoć z „Iustitii”, czynili dziennikarzom aluzje, że formalnie mi nic nie można zarzucić, ale skoro zostałem prezesem, to jestem człowiekiem ministra czy resortu. Gdy się kogoś nie lubi, albo zazdrości rzekomego „siedzenia w fotelu i gonienia innych do pracy” (i udaje, że nie wie, ile pracy ma prezes dużego okręgu), to zawsze coś się wymyśli.
W jednym z wywiadów powiedział Pan za swoim ulubionym poetą Wojciechem Młynarskim „Róbmy swoje”, czyli co?
To, do czego przeznaczony jest sąd, wymiar sprawiedliwości – orzekać i wymierzać sprawiedliwość, nie oglądając się na jakiekolwiek zawirowania polityczne. To jest właśnie – róbmy swoje. „Róbmy swoje” Młynarskiego powiedziane zostało w trudnym okresie dla Polski. On powiedział „róbmy swoje” dlatego, że potrzebny był wtedy kawałek normalności. Zawsze jest potrzebny. Mnie też.
Minął miesiąc pełnienia przez Pana Sędziego funkcji Prezesa. Z Pana wcześniejszych wypowiedzi wynika, że jednym z największych wyzwań jest łatanie dziur kadrowych. Czy coś się w tej kwestii zmieniło? Ile wakatów jest w okręgu szczecińskim ?
Niewiele się zmieniło, dlatego, że powołano wprawdzie asesorów, których przybyć miało w okręgu teoretycznie 7, ale połowa z nich zajmuje się w tej chwili rodzeniem dzieci. Nie wiem więc, czy to lepiej czy gorzej, bo etat jest zajęty, a człowieka i tak nie ma. W sądach rejonowych wolnych jest ledwie parę etatów, ale w Sądzie Okręgowym na 100 stanowisk sędziowskich nieobsadzonych jest aż 14, dwoje sędziów jest zawieszonych dyscyplinarnie, a jedna ma delegację do Sądu Apelacyjnego i nie zakładam, że kiedykolwiek wróci. Zatem nadal są te braki, minister nie ogłasza etatów i tkwimy w dołku kadrowym. Ciągle trwa to łatanie dziur. Jeżeli wezmę na delegację sędziego z sądu rejonowego, to osłabię ten sąd, a poza tym i tak tym sposobem wszystkich braków nie zatkam dlatego, że w tej chwili delegowanych sędziów mam 10, a wolnych etatów więcej. Najgorsze jest to, że tak krawiec kraje, jak materii staje, a ja mam bardzo ograniczone możliwości, bo przecież sędziego nie urodzę. Albo minister umożliwi powołanie sędziów, albo nie.
A co z Pana zastępcami – Wiceprezesami Sądu?
Obie Panie Wiceprezes były powołane w ubiegłym roku i tak zostanie. Nie zamierzam tu robić żadnych zmian. Jedna wiceprezes została powołana w maju, druga w październiku 2016 r. Ogólnie nie jest to najszczęśliwsza sytuacja, gdy nowy prezes zastaje sąd z wybranymi przez poprzednika zastępcami na prawie całą kadencję. Założenie prawa o ustroju sądów powszechnych (a brałem udział w pisaniu projektu ustawy z 2001 r.), było takie, że nowi prezesi będą sobie dobierali zastępców i ich kadencje będą kończyły się jednocześnie. Ale u nas w Szczecinie już dawno kadencje na tyle się rozjechały, gdy kiedyś odszedł jeden wiceprezes, a kiedyś drugi, że wiceprezesi są powołani pod koniec kadencji poprzedniego prezesa sądu, co jest dosyć niefortunne. Ja bym się zastanawiał, co robić, gdyby nam się z jakiegoś powodu współpraca nie układała. Musieliby mi wiceprezesi bardzo nie odpowiadać, bo usuwanie w trakcie kadencji mi się nie podoba. Ale tak nie jest, osoby wiceprezesów w pełni mi odpowiadają i nie mam powodu do robienia jakiegokolwiek zamieszania.
Pani Sędzia Joanna Bitner, która został powołana na stanowisko Prezes Sądu Okręgowego w Warszawie zwróciła się do sędziów o opinię w tej sprawie. A Pan?
Nie przyszło mi to po prostu do głowy. Jej przyszło już po powołaniu mnie na stanowisko prezesa. Szczecin był pierwszy i nie padł tu wniosek o opiniowanie. Kiedy zwołano Zgromadzenie, słyszałem nawet takie zapowiedzi kolegów, że jak minister „przywiezie” prezesa, to oni zażądają głosowania nad tą kandydaturą, choćby dla pokazania swego stanowiska. Ale nie wiedzieli wtedy, kto to będzie. Gdy zobaczyli, że prezesem jestem ja, nikt takiego wniosku nie złożył. To też jest dla mnie dowód zaufania.
„Jedyne, co może mi utrudniać sprawowanie funkcji, to jakieś czynniki zewnętrzne.” To Pana słowa zaraz po tym jak objął Pan prezesurę? Jakie czynniki miał Pan na myśli?
Takie, które będą próbowały mieszać się w sprawowanie władzy sądowniczej.
A konkretniej ?
Konkretniej to ode mnie Pani nie wyciśnie. Takie niedomówienie.
Czy któryś z tych czynników zakłócił Panu sprawowanie funkcji?
Nie. Nikt mi na razie nie zakłócił pracy.
Jakie są pana główne założenia w kierowaniu okręgiem szczecińskim? Jakieś konkretne plany? W jaki sposób chciałby pan je zrealizować?
Nauczyłem się, dowodząc „Iustitią” przez kilka lat, że wszelkie snucie prognoz i założeń to jest pisanie palcem po wodzie, bo życie to totalnie zweryfikuje. Wyśmiałem w swoim czasie taką koncepcję: to było za ministra Gowina. Powołał on w ministerstwie Departament Strategii i Deregulacji (deregulacje bardzo lubił, tylko nie wiedział, jak się za to zabrać) i ten departament pisał olbrzymią strategię dla sądownictwa, a tak naprawdę dla ministerstwa, rozpisaną na lat dwadzieścia parę. Powiedziałem wtedy: po co Państwo to robicie? Doskonale wiecie, że nie będziecie rządzili przez tyle lat, że nie ma takiej siły, by ktoś w naszych realiach utrzymał się dwadzieścia kilka lat przy władzy, a następna władza i tak wszystkie wasze pomysły dla zasady wyrzuci do kosza. To należy w naszym kraju do obyczajów politycznych: jak się zmienia władza, to przecież wszystko co robiła poprzednia, jest złe. Autorzy strategii udawali, że tego nie słyszą. Ja nie będą się bawił w proroka i nie będę snuł strategii na 6 lat, bo ja sobie owszem, strategię rozpiszę, a np. za rok mi nie dadzą na nic pieniędzy. Zatem moją strategią jest reagować na to, co się dzieje i robić to, co można robić w tej chwili.
Czy była już konieczność Pana reakcji jako Prezesa Sądu?
Cały czas coś wymaga interwencji. Na przykład zdarzy się coś między sędziami, albo niespodziewane otworzą się braki kadrowe typu: trzyosobowy wydział, a dwie panie rodzą i jedna sędzia została sama. Zawsze są takie sprawy, gdy się kieruje wielkim okręgiem, który liczy trzystu kilkudziesięciu sędziów i proporcjonalnie do tego setki pozostałych pracowników. To jest dowództwo tej wielkości, że cały czas coś wyskakuje i wymaga decyzji prezesa, większej, albo mniejszej. Codziennie są dziesiątki rutynowych, zwyczajnych czynności, każdy dokument do podpisu to decyzja, czy jest dobrze napisany i słuszny, czy nie, a poza tym nagłe sprawy typu: trzeba coś zdecydować, bo gdzieś się z czymś zacięli i bez decyzji prezesa nie ruszą. Nic nadzwyczajnego.
Przechodząc do „Iustitii”. Co się Panu nie udało przez dwie kadencje bycia Prezesem tego Stowarzyszenia?
Zjednoczyć środowiska. Nawet bardzo mi się nie udało, dlatego, że w tym okresie, kiedy byłem Prezesem „Iustitii”, uwidaczniało się przykre zjawisko: część sędziów, zwłaszcza młodych i zwartych naokoło forów internetowych podchodziła do sprawy na zasadzie: tylko my i nikt więcej. I to jest porażka, bo ja przez całą swoją działalność w „Iustitii” (a byłem w jej zarządzie 18 lat) mówiłem, że albo się zjednoczymy i będziemy na zewnątrz mówić jednym głosem, a własne brudy prać we własnym gronie, albo nas wszystkich zjedzą. Nie udało mi się też przekonać sędziów w Polsce do tego, że jeżeli nie będą się zapisywali do takiej organizacji jak „Iustitia” to nie będą mieli prawa głosu. U nas utworzono Forum Współpracy Sędziów. Ono by nie powstało w żadnym innym europejskim kraju, bo byłoby zbędne: tam istnieją „tamtejsze Iustitie”, które skupiają 70 – 90% sędziów. Tam nie potrzebują tworzyć forum współpracy, żeby mieć platformę, gdzie wszyscy sędziowie się wypowiedzą. Od tego są organizacje sędziowskie, które mają status prawny, struktury, pieniądze, możliwość zwołania zebrań itd. Natomiast Forum Współpracy Sędziów to może piękna idea, ale ona zmierza do tego, aby sędziów, którzy nie chcą być razem w „Iustitii”, nakłonić do wypowiadania się razem. Moim zdaniem istota „Iustitii” polegać powinna na tym, że każdy sędzia może podpisać deklarację i być członkiem, a jeżeli nie chce, to znaczy, że nie chce się wypowiadać i nie chce, by go reprezentowała niezależna organizacja. Albo chce założyć kilkudziesięcioosobową „kanapę” i dzielić środowisko, bo kogoś nie lubi. To mi się nie udało: wytłumaczyć polskim sędziom, że albo się będą wypowiadali w jednej, wielkiej organizacji, albo nikt się z nimi nie będzie liczył. I w dodatku akurat za moich czasów nastąpiły kolizje i konflikty wewnątrz samej „Iustitii” na zasadzie: a my was nie lubimy, a my z wami nie chcemy, a nam się nie podoba Prezes, więc z wami nie będziemy wcale rozmawiali. Niestety, to było widać wewnątrz organizacji i to mnie między innymi zniechęciło do działalności.
Czy wierzy Pan, że uda się panu jako Prezesowi Sądu Okręgowego w Szczecinie to czego nie udało się Panu jako Prezesowi Iustiti, czyli zjednoczyć sędziów?
W Szczecinie, a także bratnim Koszalinie, bo nasz oddział obejmuje też Koszalin, jest lepiej niż w całej Polsce. Dotyczy to i „Iustitii”, i sędziów. Dlatego nie wycofałem się z działalności w naszym Oddziale „Iustitii”, z kierowania nim. Tu nie ma takich zbiorowych konfliktów między ludźmi, tu jesteśmy zwarci i gotowi. Koledzy z Zarządu Oddziału „podrapali się po głowie” po tym, jak zostałem Prezesem Sądu Okręgowego i powiedzieli, że nie widzą powodu, dla którego ich zdaniem miałbym zrezygnować z funkcji prezesa oddziału „Iustitii”. Zresztą nie jestem pierwszym prezesem oddziału, który jest jednocześnie Prezesem Sądu Okręgowego. Już taki przypadek był, wtedy też prezes oddziału został prezesem SO (nie odwrotnie), a wiceprezesów SO będących szefami oddziałów „Iustitii” było jeszcze więcej, są też dziś.
Osobiście zna Pan Pana Sędziego Łukasza Piebiaka. Może się pan odnieść do decyzji o jego usunięciu z „Iustitii”?
Najlepszy sposób, aby zrazić do siebie sędziego, to wyrzucić go z „Iustitii”. Zawsze tłumaczyłem kolegom, że mogą się na kogoś obrazić, wyrzucić go z „Iustitii”, ale przecież sędzią będzie on nadal. Jedyne co w ten sposób się „zyska” to fakt, że mniej będzie sędziów w „Iustitii” i mniej ludzi będzie z „Iustitią” rozmawiało, bo to „Iustitia” nie będzie chciała z nimi rozmawiać. Wyrzucanie kogoś z „Iustitii” jest dla mnie rzeczą jak najgorszą dlatego, że stajemy się mniej reprezentatywni, tracimy członków, rozmówców z własnego środowiska, zachęcamy może do utworzenia kolejnej kanapowej organizacji. Pokazujemy sędziemu: z tobą nie rozmawiamy. Ale on przecież nie wyleci w kosmos, nie można go ignorować.
Czy podoba się Panu pomysł Prezydenta co do wprowadzenia ławników do Sądu Najwyższego?
Zły pomysł i wynika on dla mnie z faktu, że ktoś po prostu nie rozumie, na czym polega Sąd Najwyższy. To nie jest sąd od ustalania faktów. To jest sąd wyłącznie od stosowania i wykładni prawa, a na tym się ławnicy nie znają, oni są od oceny wydarzeń i ludzi. Wprowadzenie ławnika jest całkowitym zaprzeczeniem sensu Sądu Najwyższego. To nie będzie też czynnik społeczny, bo jeśli ławników ma wybierać Senat, będzie to czynnik partyjny.
Nazywają Pana Sędziego „Strażnikiem Teksasu”? Lubi pan to określenie?
A czemu nie? Ja chcę, aby się mnie bali przestępcy. Oni mają się bać sądu, każdego sądu i nie mam nic przeciwko temu, że dziennikarze nadali mi ten przydomek, nie obrażam się. Uważam, że on mi ujmy nie przynosi, a jeżeli jest nadany z tego powodu, że noszę amerykańskie kapelusze i mam ciężką rękę do przestępców, to jest to prawda, jedno i drugie. To źli ludzie mają się bać uczciwych, a nie odwrotnie: gdy zły człowiek wyciąga nóż, uczciwy musi mieć dwa – to też słowa Wojciecha Młynarskiego. Mają więc bać się tych, którzy bronią owych uczciwych ludzi, nie tylko mnie, ale wszystkich sędziów. Nie mam na myśli przestępców z przypadku, jednorazowych, skruszonych, ale takich zawodowych, którzy są trwale zdemoralizowani i na stałe wybrali sobie przestępczy tryb życia. Ja sobie życzę, aby im się nogi trzęsły, kiedy są prowadzeni na salę sądową. Sądu ma bać się jednak tylko przestępca, a niekoniecznie każdy oskarżony.
Na sali rozpraw chyba nie tylko przestępcy się Pana obawiają…
Mnie? A ugryzłem kiedyś kogoś? (śmiech). Nie straszę obrońców ani prokuratorów, bo nie mam takiego zwyczaju, nie ma też i po co. Jeśli natomiast zawodowiec na sali daje plamę, jest nieprofesjonalny albo mocno nieprzygotowany do swej roli, to potrafię się po nim przejechać.