Andragogika – tak nazywa się jedna z dyscyplin pedagogiki zajmująca się procesem kształcenia i wychowywania dorosłych. Rzadko spotykane słowo. O „pedagogice” słyszeliśmy w zasadzie wszyscy, niektórzy z nas nawet mieli bądź mają okazję pedagogiką się zajmować. Ale któż słyszał o andragogice? Tymczasem w każdym przecież zawodzie prawniczym mamy nie tylko potrzebę, ale nawet obowiązek (ustawowy i etyczny) wciąż się kształcić, podnosić własne kwalifikacje, nadążać za zmieniającymi się nieustannie przepisami.
Andragogika nie tylko z nazwy różni się od pedagogiki, nie jest też jedynym rozróżnieniem podmiot tejże nauki. Różnice polegają na metodach i podejściu do przekazywania wiedzy tym, których chcemy wyposażyć w nowe informacje i umiejętności. Dzieci najczęściej się naucza, zaś dorosłych się szkoli. Ta druga forma zakłada aktywny udział obu stron procesu. Dorośli uczą się wtedy, gdy mają potrzebę nauki. Dlatego przedmiot nauczania musi być dostosowany do ich indywidualnych potrzeb, powinien wynikać z zapotrzebowania konkretnych osób. Szkolenie osób dorosłych ma sens wtedy, gdy widzą oni, że zdobyta wiedza i umiejętności będą miały szybkie i bezpośrednie zastosowanie w codziennym życiu, w wykonywanej pracy zawodowej. Jeśli ten efekt uda się osiągnąć, to ów dorosły „uczeń” staje się zorientowany na uczenie się, przyjmuje aktywną postawę nie tylko już w trakcie samego szkolenia, ale jeszcze wcześniej, na etapie wyboru przedmiotu szkolenia i jego metod. Najlepszą motywacją do poszerzania wiedzy w przypadku osób dorosłych jest bowiem motywacja wewnętrzna – własne przekonanie o potrzebie doskonalenia się.
Niestety zasady powyższe są w środowiskach prawniczych w znakomitej większości ignorowane. Istniejący w każdym zawodzie obowiązek doskonalenia zawodowego sprowadza się w zasadzie do kilkugodzinnych szkoleń, prowadzonych w jednej tylko formie zajęć – wykładów. System ten jest wadliwy i nieskuteczny, ale przyczyna takiego stanu rzeczy leży zarówno po stronie tych, którzy szkolą, jak i tych którzy są szkoleni.
Wykładowcy
Organizatorzy szkoleń zawodowych wydają się nie zauważać, że są osoby, które posiadają umiejętność przekazywania wiedzy i są tacy, którzy tego daru są zupełnie pozbawieni. Nie ma to (najczęściej) żadnego powiązania z tym, czy szkolący taką wiedzę sam posiada. Można bowiem być świetnym prawnikiem, bogato doświadczonym i niezmiernie oczytanym, ale jednocześnie niepotrafiącym w żaden sposób nawiązać kontaktu z grupą, bez umiejętności „sprzedania” swojej wiedzy innym. Tymczasem przyjęło się stawiać za podstawowe kryterium wyboru prowadzącego szkolenie, aby posiadał tytuł naukowy bądź orzekał w Sądzie Najwyższym. Zdarza się potem, że wywody wykładowcy są na tak wysoce abstrakcyjnym poziomie, że nie budzą zainteresowania sali, która zamiast akademickich rozważań wolałaby usłyszeć odpowiedzi na problemy na co dzień pojawiające się przy rozstrzyganiu spraw sądowych, czy argumentowaniu w środkach odwoławczych. Nie ma żadnego powodu, by nie opierać szkoleń na adwokatach, prokuratorach i sędziach z rejonu czy okręgu. Sędzia Sądu Najwyższego nie odpowie na wszystkie pytania sędziego rejonowego, bo od czasów, w których z tymi problemami codziennie się zderzał upłynęło zapewne kilkadziesiąt lat. Oczywiście bywa, że kwestią problematyczną będzie stosowanie norm prawnych, które są wykładane w orzecznictwie SN’u, ale bywa i tak, że sędziowie potrzebują rozwiązań i porad związanych z pragmatyką wykonywania ich codziennej pracy, a tym zasiadający na szczytach wymiaru sprawiedliwości już się zwykle nie zajmują.
Nie ma też uzasadnienia ograniczanie doboru wykładowców do jednej tylko grupy zawodowej, w zależności od tego, która akurat jest szkolona. Dlaczego nie zdarza się praktycznie, by sędziom wykładali adwokaci czy radcowie? Chyba dlatego jedynie, że przyjęło się, iż nie wypada, aby mecenas pouczał sędziego… Tymczasem to kryterium wiedzy, doświadczenia i jak wskazałem wyżej – umiejętności dydaktycznych powinno decydować o pozyskiwaniu kadry wykładowczej, a nie rodzaj ukończonej aplikacji.
Forma
Nie narażając się na zbyt duży margines błędu zaryzykuję stwierdzenie, że 90% szkoleń prawniczych ogranicza się do wykładów dla co najmniej kilkudziesięciu osób jednocześnie. Prowadzący z rzadka dopuszczają pytania, często nie ma na nie przewidzianego czasu, bądź zderzając się z problemami uczestników szkolenia wykładowca kluczy powracając do uprzednio wygłoszonych tez. Nie ma żadnej interakcji z uczestnikami, nie ma żadnych aktywizujących form szkolenia. Rzadko prowadzący dysponuje jakąkolwiek wizualizacją tego, o czym mówi, a jeśli już prezentację jakąś stworzył, to ogranicza się ona do cytatów aktów prawnych w postaci wklejonych przepisów (nie widziałem jeszcze chyba na szkoleniu prezentacji zgodnej z dobrymi praktykami ich tworzenia). W końcu nie ma też ewaluacji, w związku z czym nikt nie poddaje analizie skuteczności tego rodzaju szkoleń (tu powinienem napisać „chyba nie poddaje”, bo pewności nie mam, ale jeżeli taka analiza jest prowadzona, a nic od lat się nie zmienia, to w zasadzie jeszcze gorzej…). Pal sześć, jeśli wykład dotyczy „Przepisów intertemporalnych przy nowelizacji kpk z dnia…”. Zdarzają się jednak wykłady dla stu osób z umiejętności miękkich: asertywności, komunikacji, radzenia ze stresem. Każdy trener takich zachowań powie, że tego rodzaju zajęcia to zmarnowany czas i pieniądze. Podstawową formą szkolenia powinny być warsztaty, prowadzone w małych, góra kilkunastoosobowych grupach. Powszechnie wiadomo, że zapamiętujemy tylko 10% tego co czytamy, 20% tego co słyszymy, 50% tego co jednocześnie widzimy i słyszymy, ale aż 90% tego, co robimy. Czy w XXI wieku nie można pozyskać do zajęć materiału filmowego obrazującego omawiane zachowania? Czyż nie można przygotować kazusów do rozwiązania w grupach, a następnie omówić prawidłowe i nieprawidłowe rozwiązania?
Szkoleni
Nie tylko organizatorzy czy wykładowcy odpowiadają za nieskuteczne szkolenia. Współwinni są również uczestnicy tychże. Andragodzy wiedzą, że do barier w nauczaniu dorosłych należą duma, wygórowane wyobrażenie o sobie i własnej wiedzy, brak zaangażowania i motywacji, czy wcześniejsze (negatywne) doświadczenia. Jak widać podane cechy to typowe przywary nas prawników. Jesteśmy osobami zajętymi. Wśród wielu zajęć, goniących nas terminów, ignorujemy pytania kierowników szkoleń o propozycje ich tematyki, co w efekcie utrudnia zrealizowanie jednej z podstawowych zasad andragogiki – reagowania na potrzeby uczących się. Szkolenia traktujemy jako zło konieczne, adwokaci i radcowie muszą „zaliczyć” kilka z nich, żeby zdobyć wymaganą liczbę punktów, sędziowie także co najmniej raz w roku zmuszeni się pojawić się na szkoleniu. Tymczasem akurat biegnie termin do apelacji, uzasadnienia… A po szkoleniu nie dokonujemy jego oceny, nie werbalizujemy swoich potrzeb, ani chwaląc, ani ganiąc. Taka postawa uniemożliwia organizatorom korygowanie zamierzeń szkoleniowych na przyszłość, pod kątem doboru tematyki, prowadzących czy form. Choć lojalnie dostrzec trzeba – czy ktoś z nich sięgnął choćby po najprostszą formę ewaluacji zajęć w postaci ankiety?
Finanse
Cały ten felieton jest w zasadzie bez sensu, co autor z przykrością dostrzega niechybnie zmierzając do jego końca. Ów bezsens powodowany jest konstatacją, że nawet gdyby organizatorzy szkoleń w sądach i prokuraturach sięgnęli do literatury omawiającej zasady kształcenia osób dorosłych, nawet gdyby znaleźli odpowiednich wykładowców, nawet w końcu gdyby przeprowadzili stosowny research potrzeb wśród uczestników szkoleń, oparty także na informacji zwrotnej po uprzednich zajęciach, to i tak rozpędzeni chęcią zorganizowania ciekawego szkolenia rozbiją się o gruby, ceglany i owinięty drutem kolczastym mur, na którym ministerstwo (w zasadzie nieważne które) sprayem wypisało słowa byłego Prezydenta USA: „It’s the economy, stupid!”. Tej bariery łatwo przeskoczyć się nie da. Oczywiście dużo łatwiej mają przedstawiciele korporacji – jako samofinansujący się mogą swobodne dysponować składkami i innymi dochodami, decydując o przeznaczeniu mniejszych bądź większych kwot na szkolenie. „Budżetowi” prawnicy tej swobody są pozbawieni.
Być może choćby częściowym rozwiązaniem tego problemu byłoby opieranie szkoleń na platformach między korporacyjnych, opartych na podziale dziedzinami prawa, a nie wyróżniających się kolorem obszycia togi. Przecież karniści spotykają się z takimi samymi problemami procesowymi wtedy, kiedy bronią klienta, jak i wtedy gdy go oskarżają czy osądzają. Cywilista musi rozumieć klauzule generalne niezależnie od tego czy jest sędzią, adwokatem czy radcą prawnym. Korzystajmy z wykładowców niekoniecznie z Pałacu Sprawiedliwości w Warszawie, ale dobrze znających się na rzeczy i potrafiących przekazywać wiedzę innym prawnikach szczecińskich. Wewnątrzkorporacyjne szkolenia dotyczyć mogłyby wówczas wyłącznie przedmiotów specyficznych dla danego zawodu, odrębnych dla pozostałych.
Szkolić można się in gremio.