Uprzedzam: koniec z pisaniem dla elit. To jest tekst dla zwykłych Polaków o ich prawdziwych problemach. Jajogłowi niech nie czytają.
Postanowiłem powołać komisję.
Wybrałem się na Przewodniczącego i nadałem wszystkie możliwe kompetencje. Następnie wciągnąłem członków. Sprawa, którą komisja miała się zająć dotyczyła wszystkich.
Otóż z kilku potwierdzonych źródeł wyniknęło niezbicie, że od 1989 roku na parterze sądu jest zapchany kibel. W pełnym składzie udaliśmy się na miejsce z zamiarem natychmiastowego udrożnienia kibla. Dokooptowaliśmy do komisji biegłego ad hoc w osobie ciecia. Cieć miał zabrać ze sobą pompkę do przepychania oraz w razie grubszej sprawy – spiralę. Ktoś rzucił, że kret by się przydał. No i poszło w eter, że w sądzie szukają kreta. Jeden nadgorliwy- ale dobry katolik – zwrócił się z tą sprawą do IPN. Tam, zanim przystąpili do kwerendy zwołali konferencję prasową na której oświadczyli, że Bolek to Bolek, a Przyłębski i Muszyński to Przyłębski i Muszyński – ponad wszelką wątpliwość. Na tym zakończyli i wrócili do rycia.
Na miejscu okazało się, że rzeczywiście jest zapchany. Zrobiła się awantura, bo cieć – sklerotyk – przyniósł spiralę, ale nie tą! Tłumaczył, że pomylił i wziął tą, która została jako pamiątka po nieboszczce żonie. Jak to usłyszeli jeszcze lepsi katolicy, to zażądali natychmiastowego wywalenia ciecia z roboty, bo nie dość, że uprawiał niecne praktyki niezgodnie z nauką, to jeszcze z nieboszczką! Wywaliłem ciecia w trybie natychmiastowym (przy jednym głosie wstrzymującym) i pozbawiłem go emerytury. Należało mu się.
Własnoręcznie zdemontowałem sedes, a następnie ręcami innego członka, z rury kanalizacyjnej wyciągnęliśmy przyczynę zatoru. Tak jak się spodziewaliśmy! W ręku członka, który bohatersko gmerał nią w rurze tkwiła legitymacja członkowska TPPR (wyjaśnię z litości: Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej). Natychmiast, inny zaangażowany członek, organoleptycznie zbadał dokument i stwierdził, że on zna ten smak i wie czyja to legitymacja… Wyrwałem legitymację i to ja prezentowałem ją w TVP. Była to tego dnia pierwsza informacja we wszystkich dziennikach telewizji narodowej.
Niestety zdjęcie, jak i nazwisko posiadacza tej legitymacji były zamazane. To nie mogło nam jednak uniemożliwić dojścia do prawdy. Nie takie rzeczy przezwyciężaliśmy! Powołałem podkomisję w ramach komisji ds. zbadania kto przez ostatnie 28 lat korzystał z kibla. Okazało się, że dopiero teraz na mocy decyzji wiadomo kogo – jest to miejsce ogólnodostępne. Wcześniej mogli z niego korzystać wyłącznie sędziowie i personel sądu i to bez żadnych ograniczeń. Nikt nie odnotowywał wejść ani wyjść! Nie wiadomo ile papieru przypadało na jedną… głowę, a ile faktycznie poszczególni korzystający zużywali. Skierowałem oczywiście wniosek do prokuratury z podejrzeniem popełnienia przestępstwa (przekroczenie albo niedopełnienie). Wezwaliśmy na świadka emerytowaną sprzątaczkę, która przypomniała sobie, że kiedyś już po godzinach do kibla wszedł jeden prezes i długo nie wychodził. Nie pamiętała, czy to było jeszcze za Gomułki czy za Jaruzelskiego. Przypomnieliśmy jej, że oczywiście było to za Wałęsy i Tuska. Potwierdziła. W tym czasie, w wyniku intensywnych wspólnych działań prokuratury i IPN, odnaleziono w szafie ciecia akta. Stało w nich, że w latach dziewięćdziesiątych na parterze urzędowały dwa wydziały.
Wszczęto wówczas spór kompetencyjny o to, w jaki bezkonfliktowy sposób mają uprawnienie, skłóceni ze sobą pracownicy i sędziowie, korzystać z ustępu… znaczy z kibla. Chodziło o ustalenie, który wydział, którego dnia i co może. Sprawa oparła się o ministra. Ten orzekł, że wszyscy mogą każdego dnia, ale nie wszystko załatwić. W dni parzyste jeden wydział mógł wszystko, ale drugiego już tylko jedną z potrzeb z tym, że wybór którą – należał do korzystającego. Z obszernej korespondencji wynikało, że sprawa już, już będzie załatwiona, gdy jeden szczególarz przypomniał, że w tygodniu jest pięć dni i trudno będzie o sprawiedliwy dostęp do umywalki, o muszli nie wspominając. Skończyła się kadencja ministra. Następny, po szerokich konsultacjach społecznych postanowił załatwić sprawę raz na zawsze i… zlikwidował sąd. „Nie będę się byle g…. zajmował”- oświadczył. Kolejny orzekł, że z powodu jednego zapchanego kibla nie wolno spuszczać z wodą całego sądu. Sąd uratowano, ale z nieczynnym nadal wychodkiem.
W tej sprawie sam prorok nauczał i wzywał do opuszczania deski przed wyjściem. Przyłączył się doktor prawa twierdząc, że dobrze jest z kolei po wejściu podnieść deskę. Spotkali się kilkakrotnie i stworzyli spójną koncepcję. Na bilbordach poinformowano o tym zwykłych obywateli.
Postanowiliśmy ostatecznie, po długich debatach i szerokich konsultacjach, zapchać od nowa (to taka odnowa) – dla dobra zwykłych obywateli – kibel i zostawić na pamiątkę poprzednich porządków. Uroczyście, wszyscy członkowie komisji i podkomisji, wrzucili do muszli swoje legitymacje – a każdy miał ich po kilka – i tak udało nam się sprawę pozytywnie zakończyć.
Przez 8 lat swoich rządów, ci których przez obrzydzenie nawet nie nazwę, nie zapchali nawet połowy kibli, które my dzięki bohaterskiej i heroicznej postawie naszych kadr – zapchaliśmy przez ostatnie dwa lata! I to bez pomocy unijnych pieniędzy, a wyłącznie dzięki oszczędnościom pochodzącym z uszczelnienia kibla w naszej prokuraturze!
Można?!