Jak uprzednio pisałem, wszyscy przeżywaliśmy wydarzenia sierpnia 1980 roku, a następnie wprowadzenie w końcu 1981 roku stanu wojennego. Wówczas przewidziano tryb doraźny w sprawach karnych – rozpoznawano akty oskarżenia przed sądami okręgowymi w składach trzech sędziów zawodowych i nie można było wydanego wyroku zaskarżyć.
Minimalne kary wymierzane w tym trybie doraźnym wynosiły 3 lata pozbawienia wolności. Pamiętam, że broniłem oskarżonego o ukrycie na terenie zakładu pracy beczki z olejem napędowym niewielkiej wartości, weszła komisja inwentaryzacyjna, ujawniła ten czyn, za który otrzymał on właśnie karę 3 lat pozbawienia wolności.
Razem z Markiem Karakulskim dojeżdżaliśmy ze Szczecina do Myśliborza, a przemieszczanie się pomiędzy województwami było utrudnione. Jeździliśmy autobusami PKS, uniknęliśmy w tych okolicznościach kontroli milicji czy innych służb, gorzej było jednak, gdy którejś nocy byłem w mieszkaniu w Myśliborzu na imprezie imieninowej, która przeciągnęła się poza godzinę milicyjną, natomiast sąsiedzi, będąc niezadowoleni z hałasów, wezwali patrol milicyjny. Sytuacja nie była łatwa, jednakże wybawiła mnie koleżanka, która była prezesem sądu i również brała udział w tym spotkaniu, stąd też uniknąłem zatrzymania.
W końcu lat 80. nastąpił wielki przełom w naszym państwie, co zaobserwować można było również w rozwoju podmiotów gospodarczych. Moi rówieśni koledzy, którzy pracowali w Szczecinie, w dużej części zajęli się prowadzeniem spółek i innych podmiotów wolnego rynku, ja natomiast pracując w Myśliborzu nadal prowadziłem te same sprawy od rozpoczęcia praktyki zawodowej, a więc karne, rodzinne i cywilne. Utrzymywałem wówczas miłe kontakty z adwokatami z Gorzowa Wielkopolskiego, jak również z Zielonej Góry – spotykaliśmy się na sympozjach szkoleniowych, czy też zgromadzeniach izbowych. Kilkukrotnie byłem wybierany na Krajowe Zjazdy Adwokatury i udział w tych gremiach bardzo mnie satysfakcjonował. Jednocześnie uczestniczyłem w imprezach sportowych na szczeblu centralnym adwokatury, a więc mistrzostwach tenisowych, rajdach pieszych czy rejsach żeglarskich na Jezioraku, gdzie uczestniczyłem w zawodach razem z adwokatami Jerzym Chmurą czy Jurkiem Piosickim.
Sam też zorganizowałem na początku września 1980 r. zawody tenisowe w Barlinku, na które zjechało się wielu adwokatów oraz przyjaciół – przeważnie z rodzinami zajmowaliśmy ośrodek wypoczynkowy Pomorskiej Akademii Medycznej, a następnie korzystaliśmy z pięknie położonych nad Jeziorem Barlineckim kortów. Ta impreza weszła na stałe do cyklu spotkań aż do roku 2008, kiedy to uczestnicy zaczęli się wykruszać. O ile bowiem w pierwszych latach przyjeżdżali tam poza adwokatami szczecińskimi również adwokaci z Izby Wielkopolskiej, a nawet z izb bardziej odległych, o tyle później całe towarzystwo przyjeżdżało już tylko ze Szczecina. W roku 1983 zorganizowałem w Barlinku samodzielnie Mistrzostwa Polski Adwokatów w tenisie ziemnym i wówczas, pomimo trudności organizacyjnych związanych chociażby z zapewnieniem alkoholu, na bankiet przyjechało prawie 100 osób.
Czas upływał, a ja nie zaprzestałem myśleć, kiedy będę mógł rozpocząć pracę adwokacką w Szczecinie. Na początku lat 90. XX wieku przyszło mi do głowy, aby otworzyć kancelarię notarialną w Szczecinie, jednakże z jednej strony to środowisko nie chciało mnie przyjąć, zaś z drugiej strony trochę się w tej roli nie widziałem.
W roku 1992 zespół adwokacki w Myśliborzu, w którym pracowałem, rozwiązał się, a my utworzyliśmy samodzielne kancelarie adwokackie – wcześniej zespół opuścił Marek Karakulski, który po krótkiej pracy w Szczecinie w charakterze adwokata przeszedł do pracy w prokuraturze, aż awansował i doszedł do Prokuratury Apelacyjnej, która powstała w Szczecinie w roku 2005.
Pod koniec 1996 roku dowiedziałem się, że przeszkoda, dla której nie mogłem pracować w Szczecinie ustaje, a mianowicie moja macocha Irena Olga Marecka jako prokurator przechodzi w stan spoczynku, stąd też odpadła przesłanka ustawowa do rozpoczęcia pracy w Szczecinie. Jednakowoż diametralnie zmieniła się sytuacja w adwokaturze – w oparciu o ustawę z maja 1982 r. powstawały kancelarie adwokackie i to zarówno dla osób rozpoczynających pracę, ale także osób zrzeszonych w dotychczasowych zespołach adwokackich. Tak więc po 18 latach spędzonych w Myśliborzu – z początkiem 1997 roku mogłem rozpocząć praktykę w Szczecinie.
W tym czasie moja mama Elżbieta Marecka-Bem zakończyła pracę adwokacką, a moja żona Krystyna Winkler-Marecka uznała, że nie chce już pracować z dawnymi członkami zespołu i stąd też znalazła lokal w centrum Szczecina, abyśmy mogli rozpocząć wspólną pracę. Oczywiście rozpoczęcie praktyki adwokackiej nie było łatwe, pomimo że uprzednio też miałem klientów ze Szczecina, a nawet w mieście rodzinnym prowadziłem sporadycznie sprawy. Nim przeniosłem się zawodowo z Myśliborza do Szczecina, podjąłem się obrony małżonków lekarzy, którym zarzucono szereg czynów związanych z praktyką lekarską, natomiast oskarżonej również o dokonanie fałszerstw w trakcie ukończonych studiów – miała podrobić 16 podpisów egzaminatorów z Pomorskiej Akademii Medycznej. Sprawa ta była bardzo nagłośniona, tym bardziej, że podważała wiarygodność tak poważnej uczelni. W roku 1998, gdy sprawa trafiła na wokandę sądową, moi klienci postanowili wziąć udział w wycieczce do Indii, pomimo że był wyznaczony kolejny termin rozprawy. Sędzia prowadzący sprawę wyraził zgodę na ich nieobecność na jednej rozprawie, jednakże oskarżeni nie zdążyli również na następną rozprawę i wówczas pan sędzia Grzegorz Kasicki zastosował areszt wobec obojga oskarżonych na okres po 6 miesięcy. Orzeczenie to zaskarżyłem nawet do Sądu Najwyższego w oparciu o ówcześnie obowiązujący art. 102 k.p.k. Moje próby uchylenia tego orzeczenia nie udały się, stąd oskarżeni nie wrócili do kraju i sprawa została zawieszona na kilka lat.
Jednakże mojej klientce po kilku latach skończyła się ważność paszportu i jej mama, mieszkająca w Szczecinie, zgłosiła się do kancelarii, aby umożliwiono jej wydanie nowego. Sąd rejonowy wyraził na to zgodę pod warunkiem wpłaty wysokiego poręczenia majątkowego i moja klientka wyrobiła paszport w miejscu swego pobytu, a więc w placówce dyplomatycznej Republiki Południowej Afryki i stamtąd dotarła na rozprawę do Szczecina. Ponowne rozpoznanie sprawy ciągnęło się dość długo i po kilku terminach rozpraw moja klientka przestała przyjeżdżać. Sąd uznał jej winę w zakresie podrobienia podpisów egzaminatorów i doszło do prawomocnego wymierzenia jej kary bezwzględnej jednego roku pozbawienia wolności, co spowodowało, że już więcej w kraju się nie pojawiła.
Jeszcze będąc członkiem Zielonogórskiej Izby Adwokackiej na Krajowym Zjeździe Adwokatury odbytym w 1995 roku zostałem wybrany do Wyższego Sądu Dyscyplinarnego. Dało mi to okazję do kilkukrotnego udziału w posiedzeniach tego organu spełniającego rolę organu odwoławczego od orzeczeń sądów dyscyplinarnych poszczególnych izb adwokackich.
W grudniu 1997 roku doszło do bardzo przykrego wydarzenia w historii Szczecińskiej Izby Adwokackiej, a mianowicie w przeddzień egzaminu adwokackiego tragicznie zginęła nasza miła koleżanka adwokat Alicja Braniewicz, która była kierownikiem szkolenia aplikantów adwokackich, stąd też w trybie nagłym należało uzupełnić skład komisji egzaminacyjnej. Po Nowym Roku pan dziekan Włodzimierz Łyczywek zaproponował mi przejęcie obowiązków kierownika szkolenia aplikantów adwokackich, a także prowadzenie zajęć dla nich z procedury karnej i przydzielił mi do kancelarii aplikantkę. Grupa była, podobnie jak za moich czasów, nieliczna i zajęcia odbywały się dla wszystkich osób jednocześnie. Starałem się urozmaicić szkolenie aplikanckie, stąd też zorganizowałem wyjazd do Hotelu Alma w Barlinku, gdzie prelegentem był uprzedni Minister Spraw Wewnętrznych pan Andrzej Milczanowski, który w grudniu 1995 r. z trybuny sejmowej oskarżył premiera Józefa Oleksego o to, że był szpiegiem radzieckim i wkrótce potem pan minister zakończył działalność publiczną. Nietrudno się dziwić, że dyskusja z nim miała bardzo ciekawy charakter. Zorganizowałem również spotkanie aplikantów z sędzią Izby Morskiej Wojciechem Kuczkowskim, jak również z Prezydentem Szczecina Bartłomiejem Sochańskim, w jego siedzibie urzędowej.
Jednakowoż z zakończeniem kadencji dziekańskiej Włodzimierza Łyczywka nowa rada adwokacka, której dziekanem został Marek Mikołajczyk, odwołała mnie z funkcji kierownika szkolenia aplikantów adwokackich. Miłym akcentem zakończenia okresu kierowania szkoleniem aplikantów adwokackich było wręczenie mi przez nich bardzo ciekawego albumu pt. „Słynne procesy”, który zawierał sprawozdania z wielu spraw od czasów Jezusa, aż do chwili obecnej. (cdn.)