Rozmowy z osobami związanymi ze Szczecińską Izbą Radców Prawnych. Cykl wywiadów z okazji 40-lecia istnienia samorządu radcowskiego – wywiad z r. pr. Marianem Falco.
Albert Kuźmiński: Naszym kolejnym gościem jest Pan Marian Falco, były dziekan Rady Okręgowej Izby Radców Prawnych w Szczecinie, oznaczony złotą i srebrną odznaką „zasłużony dla samorządu radców prawnych”, obecnie na zasłużonej emeryturze. Dzień dobry.
Marian Falco: Dzień dobry.
Olga Folta: Dzień dobry. Z panem mecenasem Marianem Falco będziemy rozmawiać o tym, jak wyglądała i jak zaczęła się jego historia związana z prawem, a także dlaczego wybrał właśnie prawo. Poprosimy również, aby opowiedział nam pan, jak wyglądała pana historia związana z wykonywaniem tego zawodu.
Marian Falco: Chyba musimy to nieco skrócić, bo ta historia byłaby bardzo długa, bo ja już mam 76 lat, a zacząłem studiować prawo w roku 1965 na Uniwersytecie Wrocławskim. Uniwersytet wówczas nosił imię Bolesława Bieruta – prezydenta Polski z czasów komunistycznych. Były to czasy PRL. Muszę powiedzieć, że studia mieliśmy bardzo przyjemne. Cały nasz rocznik do momentu wybuchu pandemii co roku spotykał się na zjazdach. Na zjazd taki przychodziło około 100 osób. Zazwyczaj spotykaliśmy się w naszej alma mater, w pięknej Auli Leopoldina. Studia przyjemnie wspominam. Nie byłem jakimś szczególnie wyróżniającym się studentem.
OF: A dlaczego właśnie prawo, a nie inny kierunek?
MF: Zawsze miałem inklinację do humanistycznych przedmiotów, a nie do tych biologiczno-matematycznych. W mojej rodzinie nie było tradycji prawniczych, nikt nie pracował w żadnym zawodzie prawniczym. Wybrałem prawo, bo wtedy wydawało mi się, że jest ciekawe, a w czasie studiów tylko się w tym utwierdziłem. Uważam, że dobrze wybrałem, życie przeżyłem nieźle, a mogłem przeżyć gorzej.
OF: Jak wyglądała dalej pana droga po ukończonych studiach?
MF: Po ukończonych studiach miałem ambicję sam się utrzymać. Przyjechałem do Szczecina, tutaj mój brat studiował. Tamte czasy były takie, że nie wszystkie miasta przyjmowały młodych ludzi. Jak studiowałem we Wrocławiu, to trzeba było mieć meldunek wrocławski, żeby się zatrudnić we Wrocławiu. Ażeby mieć taki meldunek, to trzeba było mieć albo mieszkanie – czyli pieniądze żeby kupić albo wpłacić do spółdzielni – ja takich pieniędzy nie miałem. Możliwe też było, aby mieć zameldowanie u kogoś. W takiej sytuacji trzeba było kogoś prosić. Ja co prawda miałem rodzinę, która na pewno by mnie zameldowała, ale musiałbym pójść poprosić, żeby zostać we Wrocławiu. Nie chciałem też jechać do małego miasta. W związku z tym, że Szczecin był miastem otwartym, poza tym, co dla mnie ważne, portowym, bo miałem wtedy jeszcze takie wyobrażenie otwarcia na świat dzięki temu, to właśnie tu przyjechałem. Cieszę się, że tu przyjechałem, bo to miasto polubiłem i jest mi tutaj dobrze. A w związku z tym, że musiałem pracować, miałem możliwość zrobienia aplikacji prokuratorskiej, ale nie chciałem. Jeśli chodzi natomiast o sędziowską to chciałem, ale na to mnie nie było stać, bo bardzo mało płacili. Bardzo chciałem się jakoś utrzymać, gdzieś mieszkać. Co prawda w Szczecinie, jak się potem dowiedziałem, sąd miał swoje mieszkania służbowe dla aplikantów, ale nie wiedziałem o tym wtedy. Obrałem więc drogę, aby zostać radcą prawnym. To był wtedy bardzo młody zawód. W związku z tym musiałem zrobić aplikację radowską. Ta aplikacja się odbywała przy Okręgowej Komisji Arbitrażowej. Przed aplikacją należało odbyć 3-letni staż. Miałem wtedy nakaz pracy od pełnomocnika do spraw wojewody, który kierował do pracy i po takim skierowaniu nie mogłem zmienić pracy bez jego zgody przez 3 lata.
OF: Jak wyglądała dalsza praca po zdanym egzaminie na radcę prawnego?
MF: Nie było możliwości, aby radca prawny do 1989 roku otworzył kancelarię, bo dopiero ten przewrót z 1990 roku pozwolił na prowadzenie działalności gospodarczej, a kancelarie radcowskie były tak traktowane. Adwokaci w tym czasie mogli prowadzić kancelarie w zespołach adwokackich. To były inne czasy. Każdy z nas, radców prawnych gdzieś się zatrudniał. Listę Radców Prawnych prowadził arbitraż.
OF: A co w takim razie zmieniła ustawa z 1982 roku, która wprowadziła i jednocześnie ujednoliciła wszystkie przepisy dotyczące radców prawnych i która zapoczątkowała zawód radcy prawnego w obecnym brzmieniu?
MF: Ona wprowadziła samorząd. To była jedna, wielka zmiana. Lata 1980-1981, czyli czasy Solidarności to też czasy postulatów różnych zawodów i samorządności. Nie tylko wolnego zawodu radcy prawnego, ale to był taki ogólny postulat – samorządność była na sztandarze Solidarności. Ówczesna władza – władza stanu wojennego wprowadziła ustawę, która dopuściła samorząd radcowski. To był postulat wielu środowisk radcowskich. No i myśmy uzyskali ten samorząd w 1982 roku. W tym roku odbył się pierwszy zjazd, który pamiętam do dzisiaj. Nasz zjazd szczeciński był trochę nietypowy. Tutaj powstała też wtedy, taka słynna na całą Polskę, uchwała. W stanie wojennym ówczesny nasz kolega Andrzej Milczanowski został uwięziony – dostał chyba 4 lata więzienia za strajk w stoczni w czasie stanu wojennego. Na naszym zjeździe została podjęta uchwała o uwolnieniu więźniów politycznych – konkretnie Andrzeja Milczanowskiego – było to coś podobnego do takiej uchwały o praworządności i myśmy mieli tę uchwałę podjętą. Krajowa Rada Radców Prawnych ją uchyliła, Okręgowa Rada Radców Prawnych, wybrana na tym zjeździe, nie zgodziła się z tym i odwołała się do Sądu Najwyższego. Tam bronił naszej uchwały obecny sędzia Trybunału Konstytucyjnego, wówczas nasz kolega, Bartłomiej Sochański i myśmy przegrali, uchwała została uchylona. Była to jednak taka uchwała, która ten samorząd szczeciński pokazała. Okręgowa Rada Radców Prawnych w Szczecinie składała się w tym czasie w większości z ludzi związanych z Solidarnością.
AK: Czy pamięta pan dzień swojego ślubowania w październiku 1982 roku?
MF: Nie pamiętam samego ślubowania, ale pamiętam okoliczności,dlatego że to były bardzo szczególne okoliczności. To był stan wojenny. Wybrano jako miejsce ślubowania budynek komunistycznej partii i tam trzeba było pójść. Część ludzi z daleka obchodziła ten budynek. Myśleliśmy, czy iść czy nie, i czy składać ślubowanie w tym miejscu. Wiedzieliśmy, że jak nie złożymy ślubowania, to nie będziemy radcami. Uznaliśmy, że to przecież tylko budynek i wszyscy poszliśmy. Pierwszy raz byłem w tym budynku. No i złożyliśmy to ślubowanie. Był tam jakiś socjalistyczny passus w tym ślubowaniu, ale jak się zbiorowo mówi, to każdy mówi co uważa.
AK: Złożył pan ślubowanie z numerem ZS 44, piękny wpis.
MF: Tak, to jest moja piękna cyfra. Podoba mi się.
AK: Jak wyglądała Okręgowa Izba Radców Prawnych w Szczecinie w 1982 roku?
MF: Początkowo było bardzo biednie. Nie mieliśmy pieniędzy, dopiero zbieraliśmy pierwsze składki. W 1995 roku przeprowadziliśmy się do obecnej siedziby OIRP w Szczecinie, przy ul. Rayskiego, zrobiliśmy remont. W tym czasie byłem w Radzie, Dziekanem była pani Agnieszka Dąbrowska.
AK: Od którego roku zaczął się pan angażować w działalność Izby?
MF: W 1995 roku zostałem członkiem Rady, następnie byłem przez dwie kadencje zastępcą dziekana, a później nastąpiły dwie kadencje, podczas których byłem dziekanem.
AK: Jak wspomina pan czas pełnienia funkcji dziekana?
MF: Teraz to dobrze wspominam, aczkolwiek to jest rozwiązanie dość trudne – człowiek prowadzi kancelarię, pracuje, a funkcja ta wymaga trochę czasu. Trzeba się zaangażować, jeśli chce się coś zrobić. Nie można oczekiwać, że będzie się piastować funkcję, czyli cieszyć się, że się jest. To były też inne czasy, teraz na pewno są inne wyzwania i na pewno też nie jest lekko. Mieliśmy też kłopoty lokalowe. To wszystko trzeba było rozwijać.
OF: Pozostając przy wspomnieniach, czy mógłby pan nam opowiedzieć, jak wspomina pan pierwsze stawiennictwo w sądzie?
MF: Pamiętam na pewno, że byłem mocno zestresowany, ale nic więcej nie jestem w stanie sobie teraz przypomnieć. Na pewno to była sprawa gospodarcza, bo inna nie mogła to być.
OF: Może ma pan jakąś inną rozprawę, która zapadła panu w pamięć?

MF: Niejedna mi zapadła w pamięć. Pamiętam sprawę pani, która została zakażona w szpitalu podczas porodu. To były lata 90. Przyszła do mnie i powiedziała, że była u kilku prawników i wszyscy powiedzieli, że nic w tej sprawie nie można zrobić. To nie była sprawa mocno zarobkowa. Była to sprawa przeciwko Skarbowi Państwa, bo szpitale były wtedy jeszcze państwowe. Ja tę sprawę do dzisiaj pamiętam. Utkwiło mi też w pamięci, jak pani sędzia mnie zapytała, dlaczego wystąpiłem o 40 tysięcy złotych. A wystąpiłem o taką kwotę, bo tylko na wpis od takiej kwoty stać było powódkę. Nie miała więcej pieniędzy, to była biedna kobieta, jej mąż był bezrobotny. Do dzisiaj pamiętam tę sprawę.
AK: Co było dla pana największą satysfakcję zawodową gdy wykonywał pan czynnie zawód radcy prawnego?
MF: Najbardziej zapamiętałem dwie spośród spraw, które miałem w Sądzie Najwyższym. Jedna z nich, którą chciałem koniecznie wygrać, bo uważałem, że fundacja, która skupowała długi szpitali, pokazywała siebie jako dobroczyńcę, a de facto zarabiała na kupnie długu szpitalnego. Tę sprawę pamiętam, była szczęśliwie wygrana. Druga to jest taka błaha sprawa, ale o tyle mi się podobała, że w trakcie sprawozdania w Sądzie Najwyższym zwróciłem uwagę, że sędzia nie zauważył jednego dowodu – dla mnie bardzo poważnego. Powiedziałem o tym sędziemu, sędzia był zdziwiony i powiedział mi, że takiego dokumentu w aktach nie ma. Na szczęście były to bardzo nieduże akta i powiedziałem, że był to taki konkretny dokument, sędzia przekartkował akta i okazało się, że jest. Słusznie zwróciłem uwagę i dzięki temu dokumentowi wyrok musiał być inny.
OF: Mówiliśmy już o satysfakcji, a co w takim razie było najtrudniejsze w tym zawodzie?
MF: Najtrudniejsza jest na pewno ogromna zmiana prawa. To jest też takie pewne wahadło, bo człowiek nie może przyjąć, że coś już wie na pewno. Ja rozumiem, że się musi zmieniać, no ale żeby tak ciągle, co ktoś przyjdzie to zmiana, to niedobrze.
AK: Wracając jeszcze do tematu naszego samorządu. Jak z perspektywy czasu, które zmiany, które zaszły w samorządzie, uważa pan za kluczowe, i w którą stronę samorząd pana zdaniem powinien zmierzać?
MF: Ja byłem zwolennikiem połączenia samorządów radcowskiego i adwokackiego, W latach 90. dyskutowaliśmy o tym, w trakcie powstania In Gremio również o tym rozmawialiśmy. To była kwestia istotna samorządu, wtedy samorząd adwokacki był przeciwny włączeniu i walczył z tym w sposób skuteczny i bardzo też czasami nieprzyjemny, natomiast tylko niektórzy adwokaci mieli inne zdanie albo też inną klasę. Nie było to przyjemne, prowadziło to do deprecjacji zawodu, a to nigdy nie jest dla tej drugiej strony przyjemne. Chcieliśmy zmiany uprawnień zawodu radcy prawnego, to znaczy doprowadzenia do identycznych uprawnień, jak ma adwokatura. Oni z tym ciągle walczyli, dostawaliśmy „po kawałkach” te uprawnienia. Wynika to po prostu z tego, że przed 1990 rokiem też troszkę nieformalnie, bo cywilne sprawy też mogliśmy prowadzić, ale tak nas zakwalifikowano jako tych, którzy prowadzą sprawy gospodarcze, a z czasem chciano nas zamknąć w przedsiębiorstwach – jako prawników wewnętrznych, a zewnętrznymi mieli być adwokaci. Broniliśmy się przed tym jako samorząd i uważam to za dużą zasługę samorządu, ówczesnych władz wszystkich, że potrafiliśmy stworzyć mocne podstawy samorządu, bo teraz oba samorządy są na tej samej płaszczyźnie, mamy wspólne kancelarie, doprowadziliśmy do tego, do czego należało doprowadzić od początku. Gdyby adwokaci się tak nie bronili, to na pewno byśmy wtedy już też mogli mieć te uprawnienia.
AK: W ocenie niektórych adwokatów niesprawiedliwym jest, że radcowie mogą prowadzić sprawy karne, a adwokaci nie mogą pozostawać w stosunku pracy.
MF: Adwokaci mogliby, gdyby chcieli, bo to jest ich wewnętrzna sprawa. Oni nie chcą, uważają, że stosunek pracy to jest podległość pod klienta. Zarówno przy stosunku pracy, jak i przy zleceniu, klient wyraża w stosunku do pełnomocnika jakieś oczekiwania. To zależy wyłącznie od tego radcy prawnego czy adwokata, czy umie powiedzieć nie, bo na pewno są takie przypadki. Radca prawny musi udzielić informacji, opinię musi wydać rzetelną, a nie taką, jaką chce klient.
AK: Chcieliśmy jeszcze zapytać o In Gremio, o którym pan wspominał. Był pan jednym ze współzałożycieli tego czasopisma. Jak wyglądały początki tej gazety? Ten Wywiad będzie opublikowany również z In Gremio, na pewno czytelników zainteresują te kwestie.
MF: Zadzwonił do mnie ówczesny dziekan izby adwokackiej pan Marek Mikołajczyk i powiedział, że chciałby się spotkać, bo mają pewną propozycję. Spotkaliśmy się w kawiarni, przyszedł z panem Romanem Ossowskim. Zaproponowali, żeby spróbować zbliżyć środowiska prawnicze, tu nie chodziło tylko o radców prawnych i adwokatów, tylko chodziło też od sędziów, prokuratorów, o notariuszy. Wszyscy żyli osobno – sędziowie się dystansowali, wyraźnie. Ta propozycja bardzo mi się spodobała – forma, że to będzie czasopismo też. Ale to się rozwinęło troszkę inaczej – oprócz czasopisma mieliśmy też takie spotkania w Rudym Kocie. Pierwsze z nich było z dziennikarzami, drugie i trzecie chyba było z lekarzami. Spotkanie z lekarzami było o eutanazji i o moralności w służbie zdrowia. Było bardzo ciekawie, atmosfera była niesamowita. Spotkania tego typu były jeszcze przez jakiś czas organizowane. Ludzie bardzo chętnie uczęszczali na te spotkania, były tam bardzo ciekawe dyskusje. Wracając do początków In Gremio – następne spotkanie było już w większym gronie, przyszedł pan prokurator Skoczeń, przyszedł pan sędzia Chojnowski, pan mecenas Mikołajczyk, pan mecenas Ossowski i ja. I taki był pomysł, aby przynieść togi, aby zdjęcie okładkowe ukazywało, jakby łączyły się wszystkie zawody i stały razem. Ja jestem bardzo zadowolony z tej inicjatywy.
OF, AK: Dziękujemy za rozmowę.
MF: Dziękuję.