W znakomitej monografii zatytułowanej „Seksroboty. O pożądaniu, nauce i sztucznej inteligencji” Kate Devlin podkreśla: „w czasach nowożytnych mieliśmy na Zachodzie trzy rewolucje przemysłowe. Pierwsza nastąpiła po wynalezieniu silników parowych, druga dzięki wykorzystaniu stali, ropy naftowej i energii elektrycznej. Trzecia, ta najnowsza, to rewolucja cyfrowa, Internet i komputer osobisty. Mówi się, że właśnie stoimy u progu czwartej rewolucji przemysłowej: tej, w której sztuczna inteligencja i robotyka zamieniają i zastępują środki produkcji”.
IV Rewolucja
Roboty towarzyszą nam od dawna, ale testowanie humanoidalnych maszyn do złudzenia przypominających mężczyzn (androidy) i kobiety (ginoidy) dopiero w ostatnim czasie weszło w fazę zaawansowaną. Według ostrożnych szacunków około roku 2050 z linii produkcyjnych masowo będą schodzić maszyny, które na pierwszy rzut oka trudno będzie odróżnić od ludzi. Do dobrych stron tego zjawiska należy zaliczyć możliwość wysłania robota wszędzie tam, gdzie zagrożone będzie życie ludzkie (praca w niebezpiecznych warunkach, wojna itp.). Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że maszyny nie tylko przejmą (a niekiedy wręcz zmonopolizują) niektóre dziedziny życia, w których dotychczas niepodzielnie panował człowiek. Już teraz obserwujemy zjawisko tyleż ciekawe, co niepokojące. Otóż roboty nie tylko zastępują, ale czasami również wypierają ludzi w relacjach o charakterze osobistym i intymnym.
W sieci samotności
Już teraz XXI. stulecie uznać można za wiek samotności i izolacji. Mechanizacja oraz automatyzacja życia wcale nie sprawiły, że ogromna ilość czasu, którą ludzie zaoszczędzili dzięki maszynom, zostaje poświęcona na troskę o bliskich oraz pielęgnowanie innych ważnych więzi społecznych. Przeciwnie. Starsi ludzie dożywają swych dni zapomniani przez swe rodziny. Młodsze pokolenie odczuwa tymczasem coraz większe trudności w budowaniu trwałych relacji z drugim człowiekiem, ponieważ wizja życia kreowana przez media społecznościowe oraz kanały erotyczne pozostaje w radykalnej sprzeczności z realiami dnia codziennego.
Pokolenie „cyfrolubne”, dla którego nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać przez zastosowanie odpowiedniego algorytmu, intensywnie rozgląda się za substytutem partnera-człowieka. Wielkie koncerny doskonale wyczuwają tektonikę rynku i pracują intensywnie nad stworzeniem robotów, które można będzie zaprogramować na rozmowę, seks, wspólną pracę itp. Gra jest warta świeczki. W przeciwieństwie do drugiego człowieka maszynę będzie można bowiem poddać całkowitej kontroli.
Dotychczasowe badania pokazują, że ludzie chcą odnosić się do robotów jak do drugiego człowieka, nawet jeżeli doskonale rozumieją, że mają do czynienia z maszyną. Problem polega na tym, że nie zawsze chcą go jednak zrozumieć i rzadko są skłonni w sposób dojrzały reagować na sygnalizowane przez niego potrzeby. Robot nie stwarza podobnych „problemów”. Dlatego już w niedalekiej przyszłości raczej nie zabraknie takich, którzy zapragną stworzenia z jakiegoś rodzaju związku ze sztuczną inteligencją zamkniętą w puszce o wyglądzie człowieka. Przestrogi i zakazy niczego tu nie zmienią.
Prawo, którego nie ma
„Nie wszyscy – podkreśla Kate Devlin – cieszą się na myśl o przyszłości wypełnionej zmechanizowaną przyjemnością. Trzeba rozwiązać różnego rodzaju problemy prawne i etyczne: czy seks z robotem liczy się jako zdrada? Czy będzie prowadził do przemocy i gwałtu? A co, jeżeli ktoś stworzy wersję dziecięcą? Czy taka zmiana zniszczy relacje międzyludzkie? Czy, jak sugerował jeden z nagłówków w 2016 roku, roboty »zadymają nas wszystkich na śmierć«?”.
Uwaga o „pewnych problemach” do rozwiązania to, mówiąc delikatnie, eufemizm. Sferą, w której poważnie dyskutuje się na temat podmiotowości prawnej robotów, odpowiedzialności za wyrządzone przez nie szkody, a także konsekwencji związków pomiędzy nimi i ludźmi, wciąż pozostaje świat filmów i powieści science fiction. Ustawodawcom tymczasem od dawna brakuje wizji. Nadal nie powstały projekty przepisów nawet o charakterze symulacyjnym. Incydentalne manifestacje, jak „Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 20 października 2020 r. z zaleceniami dla Komisji w sprawie systemu odpowiedzialności cywilnej za sztuczną inteligencję”, uznać należy za puste gesty. Prawo znowu nie nadąża za życiem.
Dość powiedzieć, że jedynym kanonicznym zbiorem „praw” odnoszących się do obdarzonych inteligencją maszyn wciąż pozostają „trzy prawa robotów” sformułowane w futurystycznym opowiadaniu Isaaca Asimova „Zabawa w berka” z roku… 1942. Oto one: (1) Robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez zaniechanie dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy. (2) Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z pierwszym prawem. (3) Robot musi chronić sam siebie, jeśli to nie stoi w sprzeczności z pierwszym i drugim prawem.
Contuberium
Pora zadać fundamentalne pytanie: co stanie się wówczas, kiedy związki ludzi i humanoidów staną się na tyle powszechne, że nie będzie już można ignorować tego zjawiska? Czy zapanuje chaos? Czy dojdzie do społecznych niepokojów bądź napięć? Otóż nie. Ziszczenie się czarnych prognoz jest w tym wypadku mało prawdopodobne. Jak już nie raz w historii bywało, ludzkość na gwałt rozpocznie raczej jakąś wielką inwentaryzację historii prawa w poszukiwaniu modelu, na którym można by oprzeć nowe ustawodawstwo. Bardzo możliwe, że z pomocą (jak już nie raz w historii bywało) przyjdzie jej wtedy prawo rzymskie.
Z prawnego punktu widzenia związek pomiędzy człowiekiem i maszyną do złudzenia przypomina relacje o charakterze osobistym utrzymywane w antycznym Rzymie między człowiekiem wolnym i niewolnikiem. Ponieważ ludzie stanu niewolnego nie byli dla Rzymian podmiotami, ale przedmiotami prawa, można ich było kupować, sprzedawać, zastawiać, dziedziczyć, darowywać itd. Od kawałka gruntu czy rydwanu różnił się jednak niewolnik unikatowymi właściwościami. Marek Terencjusz Warron nazywa go „mówiącą rzeczą” (łac. instumentum vocale), ale za tym ogólnym stwierdzeniem kryło się wiele więcej. Był bowiem niewolnik rzeczą, z którą można było spać, płodzić potomstwo i dzielić życie. Można go było również „zaprogramować”, ponieważ przyjmował rozkazy od swego właściciela, któremu winien był bezwzględne posłuszeństwo.
Inskrypcje nagrobkowe niezbicie świadczą o tym, że w starożytnym Rzymie ludzie wolni masowo utrzymywali z niewolnikami relacje o charakterze intymnym. Miały one charakter trwały i monogamiczny. Zdarzało się, że obie strony bardzo angażowały się w taki związek. Chociaż na nagrobkach pojawiają się wyrażenia w rodzaju „mąż”, „żona”, „rodzina” itp. prawo rzymskie nigdy nie uznało związków między wolnymi i niewolnikami za małżeństwo czy też jakiś jego (daleki nawet) ekwiwalent. Określano je jako contuberium, co można przełożyć jako „wspólne zamieszkiwanie”, „wspólne przebywanie pod jednym dachem”. Dla Rzymian był to pewien stan faktyczny, któremu zdecydowali się nadać nazwę. Nic poza tym.
Podsumowanie
Z nielicznymi wyjątkami polskie podręczniki do prawa rzymskiego wydane w XXI wieku powielają XIX-wieczną narrację niemieckiej szkoły historycznej. Studenci uczą się więc między innymi o władzy właściciela nad niewolnikami (łac. dominium) oraz męża nad żoną (łac. manus), a także o majątkowych prerogatywach pana domu (łac. patria potestas). Wiadomości te nijak się mają do współczesnego stanu prawnego oraz realiów społecznych, w których żyjemy. Prof. Jakub Urbanik z Uniwersytetu Warszawskiego napisał swego czasu artykuł opatrzony wymownym tytułem „O bezużyteczności tego wszystkiego: rzymskie prawo małżeńskie i czasy współczesne”.
Nie raz nachodzi ochota, by wszystkie te feudalne archaizmy nareszcie wygumkować i skupić się na tym, co realnie pozostało po Rzymianach we współczesnych ustawodawstwach. Wtedy jednak warto przypomnieć sobie, co o prawie rzymskim uparcie twierdził Johann Wolfgang von Goethe. Otóż niemiecki wieszcz utrzymywał, że ius Romanum jest jak kaczka. Niekiedy zanurkuje pod wodę i przez chwilę jej nie widać, ale za moment wynurza się z głośnym pluskiem skupiając na sobie uwagę otoczenia.
Nie ma sporu co do tego, że przepisy Rzymian odnoszące się do relacji pomiędzy ludźmi wolnymi i niewolnikami żadną miarą nie przystają do bieżących realiów. Zaczekajcie jednak, aż roboty do towarzystwa staną się towarem, który każdy będzie mógł nabyć sobie w supermarkecie. Wtedy kaczka wynurzy się z wrzaskiem i znowu nas wszystkich ochlapie.