Tytułem informacji. Nigdy nie należałem do żadnej partii politycznej. Nigdy. Nie sądzę, aby uległo to zmianie. Zawsze jednak interesowałem się polityką. Więcej, usiłowałem nawet na nią wpływać. Czyniłem to przez całe dorosłe życie, a to niemal 40 lat. Nie zamierzam z tej aktywności rezygnować. Nie akceptuję jakże częstych oświadczeń składanych przez przedstawicieli wszystkich pokoleń: „Ja się polityką nie interesuję”. Powtórzę znane powiedzenie
Nie interesujesz się polityką, to ona zainteresuje się Tobą.
Na własnej skórze doświadczamy tej prawdy w dzisiejszej Polsce. Chociaż po kolei.
Polityka ma wiele twarzy i definicji. Najbliższa jest mi ta starożytna, określana przez Arystotelesa jako sztuka rządzenia państwem dla dobra wspólnego. Tak rozumiana polityka to służba dla państwa, które jest tym dobrem wspólnym. Jak to się ma do współczesnych doświadczeń. Ma się nijak. Partie, które zdominowały politykę, zepchnęły na drugi plan dobro wspólne. Pierwszorzędne znaczenie ma dobro partii – nie Państwa. Partie zajmują się przede wszystkim sobą. Obserwuję ten proces od dawna. To nie jest diagnoza ostatnich kilkunastu miesięcy. Zjawisko narastało. Według mnie przełomowe było upartyjnienie samorządu terytorialnego, a stało się to widoczne po reformie z 1997 r., kiedy to stworzono powiaty i samorząd wojewódzki.
Wszystkie partie były i są za stworzeniem i utrzymaniem dla siebie monopolu na politykę. Dlatego cierpliwie i fałszywie przekonują nas, że wszystko co polityczne to partyjne. Stąd też wielu, którzy nie chcą zajmować się polityką, tak naprawdę nie chce zajmować się partyjniactwem. Trzeba od nowa dokonać rozdziału tych pojęć.
Partie polityczne to jedne z wielu podmiotów w polityce. Nie dajmy sobie wmówić, że jedyne. Jeżeli zrezygnujemy z udziału w polityce, bo nie chcemy zapisywać się do partii, to nie miejmy pretensji, że będziemy wyłącznie narzędziem w ręku partyjnych bossów. Powinniśmy sięgnąć do innych form i narzędzi. One istnieją (jeszcze), są to stowarzyszenia, fundacje, inicjatywy lokalne, zgromadzenia i manifestacje. Mogą to być także listy otwarte, czy inicjowanie referendów. Mnie interesuje samorząd. Mój samorząd adwokacki.
Każdy samorząd jest uczestnikiem państwa obywatelskiego.
Od ludzi tworzących samorząd zależy charakter tego uczestnictwa. Może to być pasywność, partykularyzm, dbanie wyłącznie o własny interes. Może też być aktywne, otwarte działanie, które zachowuje proporcje pomiędzy dobrem swoich członków, a dobrem wspólnym. Te dwie sfery nie powinny konkurować między sobą. Podmioty społeczeństwa obywatelskiego nie mogą stanąć w opozycji do praworządnego Państwa. Przyzwoite, demokratyczne Państwo nie może zagrażać samorządom, ale samorządy mogą i powinny zwalczać instytucje rujnujące demokratyczne struktury. Także dlatego by nie zostać przez nie pożarte.
Niemal do furii doprowadzają mnie nawoływania do apolityczności Adwokatury. Jeżeli Adwokatura nie powinna zajmować się polityką to kto powinien? Kto, statystycznie rzecz ujmując jest lepiej przygotowany do zajmowania się sprawami państwa niż my? Politycy? To znaczy kto? Członkowie partii? Tylko oni? Z czego ma to wynikać, że tylko oni. Ktoś doznaje iluminacji, nagłego oświecenia, bo wstąpił do partii. To bzdura. Niebezpieczny absurd, który ma jeden cel: Wyeliminować z aktywności bezpartyjnych. W naszym kraju już to ćwiczono, może jednak warto przypomnieć: „studenci do nauki”, „pisarze do piór”, a pasta do zębów – jak dodawała ulica. Tak ma być? Tak może być – ale nie musi.
Obecne czasy stawiają przed Adwokaturą szczególne wyzwania, ale i dają ogromną szansę. Czy potrafimy im sprostać – zależy od nas. Od nikogo innego. Przypomnę, art. 1 ust. 1 ustawy Prawo o adwokaturze:
Adwokatura powołana jest do udzielania pomocy prawnej, współdziałania w ochronie praw i wolności obywatelskich oraz w kształtowaniu i stosowaniu prawa.
Doceniam i szanuję dotychczasowe wysiłki samorządu adwokackiego, ale uważam je za niewystarczające do realizacji tych ustawowych obowiązków. I nie chodzi o chęci lecz o brak narzędzi do bardziej skutecznych działań. Musimy sami stworzyć sobie te narzędzia. Postuluję podjęcie kroków nakierowanych na powołanie Komitetu Wyborczego Adwokatury Polskiej, którego celem będzie udział Adwokatury w najbliższych i kolejnych wyborach parlamentarnych. Posiadamy wszystkie niezbędne instrumenty do włączenia się w kształtowanie spraw Państwa. Mamy rozbudowane struktury, co jest akurat dla realizacji celu korzystne, własne sieci łączności, pieniądze i ludzi. Za nami stoi niemal stuletnia tradycja i doświadczenie. Nie musimy niczego budować od początku. To ogromny, niewykorzystany kapitał, potencjał, który drzemie i warto go pobudzić – dla dobra Państwa.
Wyprzedzając krytykę tego pomysłu. Znam (zapewne nie wszystkie) argumenty przeciwników.
Co myślę o apolityczności Adwokatury napisałem wcześniej. Spróbuję to rozwinąć. Nie da się oddzielić prawa od polityki. Prawo nie jest niczym innym jak produktem polityki. Mówiąc o prawie mówimy o polityce, to polityka tworzy, kształtuje i wymusza egzekwowanie prawa. Tak jest i tak było w każdym państwie. Powiem więcej: tak powinno być. Prawo jest skutkiem działania polityki.
Nie może zaś być produktem działania wyłącznie partii politycznych.
Tworzeniem prawa powinni zająć się w większym zakresie niż dotychczas ludzie, którymi nie kieruje wyłącznie chęć zdobycia władzy, objęcia ważnych lub intratnych stanowisk. Ludzie wolni od partyjnej dyscypliny lub uzależnieni od ekonomicznego przymusu. Również z tego powodu, że prawo jest naszym narzędziem pracy, powinniśmy realnie wpływać na jego ciągłe ulepszanie. W takim kontekście widać, że brak zainteresowania polityką oznacza to samo, co brak zainteresowania prawem.
„Prawnicy będą tworzyć prawo dla siebie.”
Ten slogan jest pozbawiony jakiegokolwiek sensu. Jakie prawo dla siebie możemy stworzyć. Uchwalimy bezkarność dla zabójcy, czy złodzieja- adwokata. Zwolnimy adwokatów z obowiązku alimentacyjnego. Rozwód zawsze będzie z wyłącznej winy małżonka nie-adwokata? Można mnożyć przykłady. To demagogia i to w prostackim wydaniu.
„Toga nie ma barwy politycznej.”
Pełna zgoda. Nie jest to jednak żaden argument przeciwko uczestnictwu w wyborach. Adwokat na sali sądowej i w trakcie wykonywania obowiązków poza nią musi być apolityczny. Tak jak lekarz nie powinien uzależniać pomocy od przynależności chorego do partii. To oczywiste.
To obecny stan rzeczy wpycha wielu aktywnych kolegów w szeregi partii politycznych, często czyniąc z nich zwykłych funkcjonariuszy partyjnych. Takie sytuacje prowadzą do mylnego utożsamiania Adwokatury z partią, w której działa dany adwokat. Nie działa on tam jednak jako przedstawiciel samorządu lecz jako członek partii – z pełnymi tego konsekwencjami. Warto przypomnieć, że nadzieje jakie Adwokatura wiązała z kolegami, którzy obejmowali ważne funkcje w państwie nigdy się nie zrealizowały. I bardzo dobrze, bo jakby świadczyło o ministrze nadmierne dbanie o interesy grupy zawodowej, z której się wywodzi. O swoje sprawy Palestra powinna zadbać sama a nie oczekiwać załatwienia ich w trybie towarzysko-koleżeńskim. Nie to mam na myśli pisząc ten artykuł. Adwokatura ma obowiązek podzielić się swoim doświadczeniem, wiedzą, swoimi najlepszymi ludźmi z resztą społeczeństwa – dla dobra wspólnego. I powinna to uczynić za własne wreszcie pieniądze.
„Przegramy.”
Otóż nie możemy przegrać. To, że wynik wyborczy być może nie zapewni nam miejsc w parlamencie nie oznacza porażki. Zresztą dla adwokatów przegrana to chleb powszedni. Nie każda przegrana oznacza porażkę. Czy trzeba to uzasadniać? Sam udział będzie zwycięstwem. Wygraną nad oportunizmem, biernością, obojętnością nad coraz częstszą bezradnością. Będzie dowodem odwagi cywilnej, której tak brakuje w obecnym czasie. Z tym wiąże się inny zarzut przeciwników pomysłu. W skrócie i dosadnie sprowadzający się do rozgrzeszającego: „Nie wychylaj się.” Jak się wychylimy to władza się na nas obrazi i będzie nam dokuczać. Zabierze ostatnie atrybuty samorządności tj. sądownictwo dyscyplinarne i szkolenie aplikantów. Przypomnę. Najlepszym dowodem na stosunek władzy do wymiaru sprawiedliwości (w tym do Adwokatury) po 1989 r. jest fakt, że bodaj najczęściej wymienianym ministrem był minister sprawiedliwości. Sprawdźcie. Nie tak dawno jeden polityk obraził się na kolegów, gdy został „tylko” ministrem sprawiedliwości. Dla każdej władzy stanowimy obrzeża, peryferie „wielkiej polityki.” Proszę mi wskazać „złoty wiek” – czas kiedy Adwokatura była doceniana, hołubiona, podziwiana. Nam nic nie można zabrać a my nie mamy nic do stracenia. Szczególnie, że TA władza zrobi co zechce, niezależnie od tego co zrobimy my. TA władza nie liczy się ze zdaniem kogokolwiek. Nie będę przytaczał osób i instytucji lekceważonych, obrażanych czy wręcz opluwanych. Nie wierzę, aby liczyła się ze zdaniem biernej i spolegliwej Adwokatury. Wyborcza przegrana nie doprowadzi przecież do unicestwienia adwokatów. Będziemy nadal, bo jesteśmy niezbędni w każdym państwie i w każdym czasie.
Nie chcę, aby mój głos był postrzegany wyłącznie przez pryzmat działań obecnej grupy rządzącej. Chodzi o stworzenie trwałej przeciwwagi dla każdej grupy, która marginalizuje i bagatelizuje rolę prawa i instytucji prawo stosujących. W tym miejscu chcę dobitnie powiedzieć, że także argument ściśle polityczny, przeciwko pomysłowi mnie nie przekonuje. Mam na myśli nawoływanie do konsolidacji wszystkich w celu odsunięcia od władzy obecnego obozu partyjnego. W tym znaczeniu tworzenie własnego komitetu postrzegane jest jako osłabianie jedności. To prawda, ale tylko w perspektywie taktycznej, a nie strategicznej. Ponadto zalatuje nieodparcie przedmiotowym traktowaniem niezależnych podmiotów życia społecznego. Jeszcze jedno. Taka wymuszona jedność ma utrwalić monopol najsilniejszych partii i co najwyżej doprowadzi do ponownej zamiany miejsc. Najistotniejsze jest jednak to, że Adwokatura chcąc nie chcąc stanie po jednej ze stron obecnego konfliktu politycznego. To zaś oznacza nolens volens – utratę niezależności. Moja propozycja ma wymusić w dłuższym horyzoncie czasowym, pogodzenia się przez zadufanych w sobie „kolejnych cezarów” z tym, że ktoś patrzy… Ktoś kogo nie można kupić, zastraszyć ani zagłaskać.
„Prawnicy zamiast zajmować się polityką powinni w ciszy i skupieniu wolnym od emocji dyskutować o ważnych sprawach.”
To kolejny szatański banał i kabaretowa agitka, która ma nas wyeliminować z czynnego i realnego współtworzenia państwa prawa. Najbardziej drażni mnie to „skupienie wolne od emocji.” A co ma piernik do wiatraka? Niejeden „wolny od emocji „stały bywalec radiowych i telewizyjnych programów powinien usłyszeć, że jest durniem i nie wie o czym mówi. (Jednak on wie jedno: mówić zgodnie z wytycznymi partii, która oddelegowała go na ten front walki ideologicznej). Spontaniczne i emocjonalne wystąpienia nie muszą być z definicji puste i bez treści.
Stworzenie Komitetu Wyborczego i udział w kampanii wyborczej, to wyjątkowa i niepowtarzalna szansa dla Adwokatury. To możliwość prezentacji naszych poglądów na sprawy Państwa. Zadeklarowania pomocy w naprawie złych rozwiązań, urzeczywistnienie służebnej roli wobec obywateli, prawa i wymiaru sprawiedliwości. To możliwość zebrania unikalnych doświadczeń, ale także zwierciadło, w którym będziemy mogli się przejrzeć. Nie powinniśmy lękać się tej konfrontacji. To także dostęp do mediów w wymiarze nieosiągalnym w żadnej innej sytuacji. Wreszcie to szansa na udział w dyskusji na równych prawach z partiami – nie z pozycji klienta, lecz równorzędnego partnera. Nie obawiam się o wynik tej dyskusji. Adwokaci nie są głupsi od partyjnych luminarzy. Poradzą sobie. Sama mobilizacja naszego środowiska stanowić może wartość dodaną. Podjęcie tej inicjatywy w żaden sposób nie prowadzi do zaniechania klasycznych działań samorządu. Będzie stanowić ich uzupełnienie.
Na tym etapie nie będę pisał o szczegółach działania Komitetu. Wskażę tylko, że oferta kandydowania powinna być skierowana do Koleżanek i Kolegów, którzy nie są przesadnie kojarzeni z działalnością, w przeszłości lub obecnie, konkretnych partii politycznych. Nominowanie zaś bezwzględnie powinno być kompetencją Zgromadzeń Izb.
Wśród nas są mądrzy, sprawiedliwi, szlachetni i uczciwi obywatele. Dajmy im szansę – dla Dobra Wspólnego.
Z tych względów, do wyborów powinniśmy pójść pod jawnie antypartyjnymi hasłami, deklarując poparcie dla każdego, kto działa dla dobra państwa i zwalczając każdego, kto je psuje – przede wszystkim poprzez psucie prawa i instytucji składających się na demokratyczne państwo prawne.
Ktoś powie to senne marzenie
nie ma nic prawdziwszego od snu…
P.S. Zamierzam przygotować i przedłożyć Zgromadzeniu Izby projekt stosownej uchwały.