Nasz zachodni sąsiad znany nam jest niemalże wyłącznie jako kraj tranzytowy – gdy wybieramy się do Włoch czy Szwajcarii, to autostradą jedziemy przez Niemcy. Gdy chcemy jechać do Francji czy Holandii, to też najlepiej autostradą niemiecką.
Niemcy są niewiele większe od Polski, ale ich gospodarka jest imponująca – to świetnie zorganizowany kraj, który przynosi ponad 6% światowego PKB. Największa w świecie sieć autostrad (ponad 15000 km) i brak na nich ograniczenia prędkości (poza koniecznymi) stwarza możliwość najszybszego przemieszczania się…, ale gdy zjedziemy z tej autostrady, to okaże się, iż jest to jeden z najciekawszych krajów świata. Są tam przepiękne lasy, jeziora, rzeki, góry, a przede wszystkim cudowne stare miasta z niezliczoną ilością zabytków.
Niemcy są krajem o najwyższej w Europie technologii przemysłowej, stąd niekoniecznie trzeba zwiedzać zagłębia przemysłowe; pominę też wielkie miasta, bo przecież każdy z nas był w Berlinie czy Monachium, zostawię też w tym opisie północną część Niemiec.
Zaproponuję moim czytelnikom 2-tygodniowy tour po obrzeżach Niemiec i postaram się wykazać, iż jest to świetnie poznawcza wycieczka, którą spokojnie da się zrobić – sam to kiedyś już przetrenowałem.
1. dzień
Skądkolwiek w Polsce jedziemy do Niemiec, to kierujemy się na Drezno, czyli stolicę Saksonii. Z autostrady berlińskiej skręcamy na Moritzburg – to pałac myśliwski Augusta Mocnego (zwany tak z powodu umiejętności skręcania w rękach podków końskich); pałac ten jest na wyspie, a prowadzi doń średni most na wprost parkingu, gdzie z kolei znajdują się koszary gwardii królewskiej i stajnie.
Z Moriztburga kierujemy się na Meissen bocznymi drogami – to niedaleko.
Miśnia to przede wszystkim manufaktura najstarszej porcelany w Europie – słynne dwie skrzyżowane niebieskie szable. Muzeum jest wspaniałe, oglądamy również proces produkcyjny porcelany, a na końcu w sali sprzedażnej kupujemy pamiątki – z tym, że najmniejsza popielniczka z niebieskim znakiem to przynajmniej 100 Euro.
Po uczcie duchowej, wybieramy się na wzgórze zamkowe. Po drodze mamy mnóstwo ciekawych zabytków, a także w patiach starych domów świetne restauracje, gdzie można zjeść lunch bądź napić się dobrego piwa.
Katedra Miśni stoi już blisko 800 lat i jest jedną z ładniejszych gotyckich budowli sakralnych w Europie. Na wzgórzu zaś jest XV-wieczny Zamek Albrechta, z którego jest wspaniały widok na Łabę i miasto. Schodzimy ze wzgórza zamkowego ukrytymi schodami wewnątrz zamku, a następnie ścieżką nad dachami domów mieszczan.
Z Meissen już po południowej stronie Łaby dojeżdżamy do Drezna.
2. dzień
Ten dzień w całości poświęcimy Dreznu i to tylko w jego starej części. Zaczynamy od Frauenkirche, do której wcale niełatwo się dostać (często są koncerty). Jest to olbrzymia barokowa świątynia, a z każdego miejsca w środku czujemy się jak w La Scali – można podziwiać wewnątrz cały kościół siedząc w jednym miejscu.
Kościół NMP został zniszczony w czasie dywanowych nalotów na Drezno, a cudem chyba tylko przetrwał pałac królewski Zwinger – ja Frauenkirche jeszcze pamiętam zburzony, ale w latach 90-tych ub. wieku
odbudowano go w sposób wręcz imponujący.
Z Neue Markt, gdzie znajduje się kościół NMP idziemy ulicą Augusta do Zwingeru. Ulica to atrakcyjna, bowiem w kolorach złoto-czarnych, z płytek porcelanowych z Miśni, stworzono historię Saksonii wzdłuż całej ulicy. Zwinger to zespól pałacowy najbogatszych królów Europy, czyli Sasów. U nas zresztą też dwóch z nich w Polsce było królami, a na ścianach pałacowych i meblach wszędzie odnajdziemy orła RP i „Pogoni” Litwy.
Na Zwinger potrzebujemy kilku godzin, bowiem czego tam nie ma: słynna galeria malarstwa, muzeum broni, porcelany, zegarów, a także możliwość chodzenia po tarasach dachowych pałacu. Dookoła jest fosa, w której onegdaj były czerwone ryby.
Po drugiej zaś stronie ulicy, patrząc od strony pałacu, są inne zabudowania pałacowe Królów Saskich (te właściwe mieszkalne) – tam trzeba koniecznie zobaczyć Grünesgewelbe – czyli skarbiec tego ówczesnego bogatego kraju. Największe wrażenie robi podarunek sułtana tureckiego w postaci pałacu Top-Kapi, całego ze złota i drogich kamieni z niezliczoną ilością figurek.
Nowe Zielone Sklepienia, bo tak nazywa się ten skarbiec, to dziesiątki, jeśli nie setki, fantastycznych arcydzieł sztuki jubilerskiej.
3. dzień
Przenosimy się na drugą stronę Łaby do Nowego Miasta, a tam już teren pagórkowaty i architektura XIX-wieczna, ale świetnie zachowana – na szczęście tej części alianci nie bombardowali. Jedziemy do pałacu letniego królów Saskich w Pillnitz.
Tam z kolei mamy pałac podobny do Wersalu czy też Poczdamu (Sans Souci), świetnie zagospodarowane i urządzone ogrody pałacowe, przystań dla królewskich łodzi, muzea w komnatach tego pałacu i oranżerię.
Z Pillnitz kierujemy się na Rudawy – to takie nasze Góry Stołowe (tylko lepiej urządzone).
Celem naszym na lunch jest Bastei, czyli przełom Łaby – na najwyższym miejscu tych skał jest restauracja „wisząca” nad Łabą oraz miejsca widokowe. Spoglądamy na Łabę z wysokości około 400 m, a poniżej płyną statki, jadą pociągi, a widać wspaniale też wielkie górskie ostańce, czyli Köningstein i Lilienstein. Do tego pierwszego będziemy jechać najbliższym mostem, który znajduje się już prawie przy granicy czeskiej w Bad Schandau i wracać w kierunku Drezna po drugiej stronie Łaby.
Köningstein to miasteczko i wzgórze z zamkiem o tej samej nazwie. Zamek zaczęto budować w XIII wieku dokładając do naturalnej skały mury z bloków granitowych i cegły. Zamek, czy właściwie twierdza, to coś znacznie większego od Malborka – nigdy zresztą nie była zdobyta, a w XVIII i XIX wieku załoga tej twierdzy liczyła ponad 6000 żołnierzy. Twierdzę trzeba obejrzeć dookoła z murów z widokiem częściowym na Łabę, a przyjrzeć się też trzeba sztuce wojennej i rozmieszczeniu miejsc strzeleckich dla obrońców twierdzy. Na koniec jest też muzeum wojskowości, które daje pogląd na rodzaje broni w XIX wieku.
Z Köningstein kierujemy się poprzez przepiękne zabytkowe miasto Pirna do Drezna na trzecią noc w tym mieście i tak żegnamy Sachsen-Schweiz – czyli coś rzeczywiście przypominającego Szwajcarię.
4. dzień
Bayreuth to miasto słynne z Wagnera i Liszta, obaj ci kompozytorzy mają tu swoje muzea, a od 150 lat corocznie odbywa się tu także Festiwal Wagnerowski. Muzyka to piękna, ale i mocna – kiedyś słuchałem taki koncert w słuchawkach w helikopterze podczas przelotów nad Wielkim Kanionem Colorado – wtedy ta muzyka robiła wrażenie.
Kolejnym miastem, które trzeba zobaczyć to Bamberg leżący na pograniczu Frankonii i Bawarii. Miasto liczy już ponad tysiąc lat (stąd pochodził słynny biskup Otton, który chrystianizował Prusy), a urok temu miastu nadaje rzeka, nad którą malowniczo rozsiadły się kolorowe domy. Na wzgórzu po drugiej stronie rzeki idąc barokowymi mostami znajdziemy katedrę, Stary Ratusz, liczne kolorowe pomniki, zbrojownię – to wszystko z XVIII wieku – i wracamy ponownie nad rzekę, aby podziwiać domy zwane Małą Wenecją.
Würzburg to ostatnie tego dnia miasto, które poprzez oświetlenie starówki i mostów nad Menem zapadnie Wam w pamięci. Ciekawostką jest też XVIII-wieczna rezydencja Biskupów frankońskich, katedra Mariacka, twierdza Marienberg.
5. dzień
Jedziemy do Norymbergii, która też ma tysiącletnią tradycję, a kojarzy się nam tylko z procesem władców III Rzeszy i parteitagów Hitlera w latach 30-tych ub. wieku. Warto wzdłuż murów miejskich (około 5 km) obejrzeć dziedzińce rzemieślników, bramy miejskie i kościół św. Wawrzyńca. Na koniec rzeczywiście „rzucenie okiem” na Centrum Zjazdów Partyjnych NSDAP i wówczas nachodzi refleksja, do czego doprowadziła jedność narodu wokół jednej partii.
Z Norymbergii autostradą „przeskakujemy” do Regensburga – to rzymska Ratyzbona (wyobraźcie sobie, że Rzymianie przejęli nazwę celtycką Radasbona i założyli tu warowne miasto). Przez 140 lat XVII i XVIII wieku odbywały się tu nieustające obrady Sejmu Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a delegaci z całej Europy traktowali to miejsce, jak dzisiaj traktujemy Brukselę czy Strasbourg (Unia Europejska) i wobec tego na czas nieustannych obrad inwestowali w pałace – może by to zaproponować w Szczecinie (dojazd z Europy łatwy i znajdujemy się już w „samym sercu”).
6. dzień
Z Regensburga, skoro jesteśmy w Bawarii, skręcamy na zachód i trochę autostradą, a resztę mniejszą drogą do Augsburga – to też miasto pamiętające czasy rzymskie i to Cesarza Augusta. Augsburg był onegdaj stolicą Szwabii, a po przyłączeniu do Bawarii przestał się liczyć jako ośrodek centralny – wszakże warto zwiedzić starówkę, a szczególnie pomnik cesarza Oktawiana, czyli siostrzeńca Cezara, który był pierwszym Cesarzem Rzymskim, a upamiętniony został tak nazwą miasta jak i pomnikiem. Augsburg posiada także pierwsze na świecie osiedle socjalne ufundowane już w 1521 roku – charakterystyczne żółte domy z zielonymi okiennicami (nota bene mieszkał tam protoplasta A. Mozarta, o czym informuje tabliczka pod nr 14 ulicy Mitlere Gasse).
Omijamy Monachium i jedziemy prosto na południe w Alpy Bawarskie. Naszym celem jest Garmisch-Panterkierchen, czyli Ga-Pa. To miejsce jest znane z występów naszych skoczków narciarskich i ze wspaniałych tras zjazdowych.
W tym samym dniu można wybrać się na Zugspitze – czyli najwyższy szczyt tych Alp (blisko 3000 m) – widoki fantastyczne, a wjechać można dwoma rodzajami kolejek – zębatą i linową – na sam szczyt.
Przy zachodzie słońca podziwiać można malowane domy w Ga-Pa, a także, trochę na południe od miasta, skałę, która o tej porze dnia wygląda jak cała ze złota.
7. dzień
Ten dzień poświecimy Ludwikowi II Bawarskiemu, którego zwą Szalonym. Wybudował on szereg pałaców i zamków w Alpach Bawarskich. Rezydencja Hohenschwangen to przebudowany zamek z XIII wieku przez Ludwiga II z pięknymi murami okalającymi, wszystko to w żółtym kolorze. Ten zamek był jego siedzibą. Linderhof to z kolei próba odtworzenia mini-Wersalu w Alpach, z orientalnymi budowlanymi, Grotą Wenery i przepięknym ogrodami. To zaś, co wymyślił sobie Ludwig Szalony w Neuschweinstein – to naprawdę było szalone – zrobił on od zera średniowieczny zamek z dekoracjami wnętrzami, a także meblami – wszystko to z wieków średnich, a to przecież pod koniec XIX wieku. Otwarcia końcowego zamku nie doczekał, bo zginął w niewyjaśnionych okolicznościach przed wyposażeniem zamku.
Zamek ten odwiedza każdy, kto znajdzie się w pobliżu, bo jest on po prostu „ikoną Bawarii”. Nocujemy gdzieś w okolicy Kempten. Miasto też warte obejrzenia, bo starsze od Ratyzbony czy Augsburga.