…dotychczas wspominane zdarzenia łączyła wspólna cecha temporalna – wszystkie wydarzyły się w nieodległych (żeby nie powiedzieć współczesnych) czasach. Ze wspólnej cechy nie można jednak wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Nie jest bynajmniej tak, że humor prawniczy, będący przedmiotem naszych refleksji i wspomnień, jest zjawiskiem nowym. Rację oddać należy przypuszczeniu, graniczącemu wręcz z pewnością, że humor ów jest zjawiskiem niemalże tak samo starym, jak same zawody togowe.
Oto kilka zdarzeń, również z czasów oględnie niekiedy określanych jako „słusznie minione”, które potwierdzają w pełni prawdziwość tego przypuszczenia:
Lata 20. XX w. przyniosły rozbicie monolityczno-męskiego składu środowisk prawniczych. W końcu coraz więcej kobiet dostawało się nie tylko na aplikacje prawnicze, lecz również zaczynało wykonywać zawody togowe. Nie oznaczało to jednak równie szybkiej ewolucji uzusu językowego. Jeszcze w latach 70. ub.w. nie wszystkim Panom Mecenasom przez usta przechodziło stwierdzenie „Pani Sędzia”. Szczytem osiągnięć lingwistyczno-semantycznych były zwyczajowe powitania stosowane przez jednego ze szczecińskich adwokatów wobec kobiet-sędziów. Witał je bowiem z nieodłącznym uśmiechem – wołając „Dzień dobry Pani Sędziemu!”. Cóż, coraz powszedniejsze dziś feminatywy nie miały prostej drogi do języka codziennego.
* * *
Przed jednym z wydziałów karnych niegdysiejszego Sądu Rejonowego w Szczecinie stawił się spóźniony obrońca. Tak się spieszył na rozprawę, że zapomniał zabrać togę. Zgłaszając swoją obecność za oskarżonego, wniósł jednocześnie o dopuszczenie go do udziału w sprawie pomimo braku stroju urzędowego. Do udziału w sprawie został oczywiście dopuszczony, co znalazło odzwierciedlenie w treści protokołu „Stawił się obrońca oskarżonego adwokat Jan Nowak – dopuszczony do udziału w sprawie bez urzędowego przyodziewku.”. Nie szata czyni bowiem prawnika, lecz jego urzędowy przyodziewek.
* * *
Przed jednym z wydziałów rodzinnych niegdysiejszego Sądu Rejonowego w Szczecinie stawił się świadek. Odpowiadając na sekwencję pytań wstępnych (imię, nazwisko, wiek etc.), stwierdził, że z zawodu jest kierowcą. Nie spotkało się to z akceptacją „klasowo-wyczulonego” Sądu, stąd przewodniczący nakazał sekretarzowi: „Franek! Pisz – szofer!”.
* * *
Lata 90. XX w. obfitowały w nowe, „kapitalistyczne” kierunki studiów, w tym zwłaszcza marketing i zarządzanie. W końcówce tej dekady pojawili się na wolnym rynku pierwsi ich absolwenci. Jeden z nich, świeżo upieczony specjalista od marketingu (lecz już nie od zarządzania), stawił się przed Sądem Rejonowym w Szczecinie w charakterze świadka. Odpowiadając na sekwencję pytań wstępnych, stwierdził, że z zawodu jest menagerem. Sędzia przewodniczący, który bynajmniej nie ukrywał grymasu zażenowania na twarzy, nakazał zaprotokołować „menager, czyli bez zawodu”. Cóż świadek mógł począć? Pozostało mu jedynie przytaknąć i stwierdzić ze skruchą „Nie da się ukryć – trudno nie było.”.
Ku pamięci przyszłych pokoleń szczecińskich prawników zebrał i wstępem opatrzył
Mecenas Jan Maria Togowy
Uwaga! Wszystkie przywołane zdarzenia miały miejsce w gmachach szczecińskich sądów. Ponownie w celu minimalizacji ryzyka identyfikacji którejkolwiek z osób biorących w tych zdarzeniach udział zmieniono część okoliczności faktycznych i cechy osobowe (oprócz inteligencji i poczucia humoru) partycypantów. Tym razem żadna z przedstawianych sytuacji nie odbyła się z udziałem autora, a o wszystkich dowiedział się ze źródła najcenniejszego – „plotki korytarzowej”.