Mija właśnie 20-ta rocznica śmierci Kazimierza Juliusza Kmieciaka, wybitnego szczecińskiego prawnika, pierwszego Przewodniczącego Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego w Szczecinie, radcy prawnego i adwokata. W gronie kilku bliskich Mu osób znających Go zawodowo, postanowiliśmy przypomnieć sobie i innym Jego sylwetkę oraz podzielić się krótkimi wspomnieniami.

8.01.1952 r. – 24.10.1997 r.
Ryszard Iwankiewicz, sędzia Sądu Apelacyjnego w Szczecinie:
Kazimierz Juliusz Kmieciak pracę w sądownictwie rozpoczął po studiach w 1983 r., najpierw jako aplikant, potem asesor w Sądzie Rejonowym w Szczecinie. W 1987 r. został sędzią Sądu Rejonowego w Szczecinie, 12 października 1987 r. Przewodniczącym III Wydziału Cywilnego, zaś po powołaniu sądownictwa gospodarczego, z dniem 1 października 1989 r. – objął obowiązki Przewodniczącego Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego w Szczecinie.
Był bez wątpienia wybitnym cywilistą, skupionym w szczególności na prawie gospodarczym. Był w gronie pierwszych sędziów, którzy stanęli przed niełatwym zadaniem zastosowania w realiach odradzającej się w Polsce gospodarki rynkowej, pochodzących z czasów II Rzeczpospolitej Kodeksu handlowego, Prawa upadłościowego i Prawa o postępowaniu układowym. Wydał wiele ważnych, precedensowych orzeczeń, które wyznaczały kierunek orzecznictwa w sprawach gospodarczych i z zakresu rejestru handlowego. Był sędzią o niepowtarzalnym talencie i najwyższych kwalifikacjach, potrafiącym w ekstremalnie trudnych uwarunkowaniach logistycznych i prawnych, zorganizować od podstaw szczeciński sąd gospodarczy.
Miał doskonały warsztat sędziowski, niezmiernie ważna dla niego była aksjologia stosowania prawa zgodnie z zasadą sprawiedliwości. Dla osiągnięcia tego celu dokonywał nieszablonowej wykładni prawa.
Zawsze przyjazny, uśmiechnięty, otwarty, skłonny do wszelkiej pomocy. Koleżeński, świadom swej wiedzy, ale skromny, gotów do dyskusji i uznania racji drugiej strony. Powszechnie lubiany i szanowany. W 1991 r. zrzekł się urzędu sędziego w poszukiwaniu innych dróg rozwoju zawodowego.
Andrzej Preiss, adwokat:
Kazik? Świetny kumpel, wiecznie uśmiechnięty, sprawujący wymiar sprawiedliwości z pobłażaniem dla błądzących, ale z powagą dla prawa… Pamiętam, kiedy w początkach masowego rejestrowania spółek, wszyscyśmy przebijali się przez pachnący starością i zupełnie niepasujący do gospodarki planowej późnego Wilczka kodeks handlowy. Kazik z zimną krwią i ledwie widocznym uśmiechem pod nosem polecił jednemu z tuzów palestry udowodnić pokrycie wpłaty na kapitał założycielski (co było w pewnym momencie przeszkodą prawdziwą, bo bez numeru RHB bank nie zakładał konta), a kiedy tenże palestrant przybył do sądu z wielką teczką pełną pieniędzy (chcąc zaskoczyć Kazika), sąd rozpoczął rozważać z całą powagą w jakim trybie dokonać przeliczenia pieniędzy oraz wykazać związek żywej gotówki ze spółką…
Typowe dla Kazika było też zobowiązanie do danego słowa honoru, że dokumenty jakie składaliśmy z prośbą o natychmiastowy wpis do rejestru, odpowiadają prawu i wymogom procedury.
Kiedy już nasze drogi zawodowe spotkały się poza sądem, Kazik rzucił hasło utworzenia jednej z pierwszych spółek radcowsko-adwokackich i był tej spółki dobrym duchem (niechaj mój drugi wspólnik wybaczy, uważam go za dobrego przyjaciela). Nagłe odejście Kazika spowodowało, że zeszła z nas para i przygoda się skończyła.
Wyrazisty, przełamywał bariery, wygoniony drzwiami wchodził oknem, nie było dla niego spraw nie do załatwienia, czy też problemów prawnych nie do rozstrzygnięcia. Przepadali za nim klienci, Kazik z szelmowskim uśmiechem roztaczał przed nimi wizję sukcesu, którą przekuwał w czyn. Szybki, sprawny, skuteczny, świetny Kolega. Szkoda, wielka szkoda. Byłby dzisiaj jednym z najbardziej wyrazistych i wybitnych prawników regionu.
Mieszko Parszewski, radca prawny:
Kazik – prawie zawsze uśmiechnięty, z twarzą nieprzypadkowo chyba przypominającą Świętego Mikołaja. Ogromnie życzliwy i uczynny, błyskotliwy i pełen humoru. Oczytany i szarmancki. Świetny kompan w nocnych dyskusjach o sprawach wielkich. I niewielkich. Bywał (jak sam mawiał niekiedy) sędzią spod dębu, zawsze jednak umiejącym odnaleźć prawo moralne w sobie. Słynął z nieszablonowych, ale zawsze głęboko przemyślanych orzeczeń.
Czas przełomu lat 80. i 90. był trochę wariacki. Nie było nie tylko komentarzy, ale nawet większości aktów prawnych wydawanych przed 1945 r. Każdemu z nas brakowało doświadczenia w prawie handlowym. Ale w Jego gabinecie można było znaleźć akty prawne i przedwojenne komentarze Allerhanda, Namitkiewicza, Dziurzyńskiego, Rosenblutha czy Korzonka. Kazik ściągał je z Poznania, Krakowa, Warszawy. Poszukując wiedzy korespondował z profesorami wszystkich (wówczas chyba dziewięciu) polskich wydziałów prawa. Otwarty na poglądy innych, zdolny do krytycznej refleksji nad własnym stanowiskiem z pełnym zachowaniem niezawisłości i obiektywizmu, wykreował i utrzymał powagę i rangę sądu rejestrowego, a Jego gabinet stał się ośrodkiem wiedzy i miejscem swoistego dyskursu.
Prawo było dla niego wielką powinnością, pasją i przygodą, które kontynuował po odejściu z sądu. Był niesamowicie błyskotliwym i zręcznym, piekielnie skutecznym radcą i adwokatem, z olbrzymim wyczuciem biznesowym, rozchwytywanym przez klientów, szanowanym i podziwianym przez środowisko. Historia alternatywna nie ma sensu. Ale czasami chce się pomarzyć – co by było… Szkoda. Wielka szkoda.
Marek Mikołajczyk, adwokat:
Mimo, że znaliśmy się wcześniej to jako prawnicy (On jako sędzia, ja- adwokat) zaczęliśmy się odnajdywać w nowej rzeczywistości gospodarczej przełomu lat 80. i 90. stosując raczkujące prawo gospodarcze. To od Niego otrzymałem w prezencie, w kserokopii, prawdziwego „białego kruka” podstaw rozumienia prawa handlowego – przedwojenny komentarz do kodeksu handlowego Maurycego Allerhanda oraz antykwaryczne przedwojenne wydanie tego kodeksu. Kazik był niewątpliwym autorytetem praktyki prawa handlowego i gospodarczego oraz filarem sądownictwa gospodarczego w Szczecinie, posiadł przy tym zupełnie wyjątkową umiejętność identyfikowania problemu prawnego w sprawie, którą prowadził i trafnego wyboru wariantów jego rozwiązania.
Na początku lat 90. utworzyliśmy spółkę jawną „MKP” (Mikołajczyk, Kmieciak, Preiss). Było to świetne doświadczenie przy rozwiązywaniu największych problemów, które generowała nowa rzeczywistość gospodarcza. Obsługiwaliśmy świeżo powstałe NFI w Warszawie i praca ta dała nam najwyższe doświadczenie zawodowe, mimo niedogodności związanych z wyjazdami. Praca z Kaziem była wyjątkową przyjemnością – bez stresu, w dobrym klimacie wymiany poglądów, cierpliwością w dochodzeniu do wniosków końcowych i przyjazną atmosferą.
W październiku 1997 r. Kazik jechał z dużym kontraktem na spotkanie z firmą piwowarską. Byliśmy umówieni na wieczór. Nie wrócił. Był wtedy u szczytu możliwości zawodowych, radosny i szczęśliwy z Beatą, cieszył się nowo wybudowanym domem. Tryskał humorem, wigorem, optymizmem, snuł plany. Bez niego nasza spółka straciła sens.
Odszedł tak cicho, jakby miał niebawem wrócić – czekać na Kogoś takiego zawsze warto.
Bogusław Rzeszotka, przedsiębiorca:
Choćbym użył wszystkich przymiotników, nie będę w stanie opisać jak wspaniałym był człowiekiem. Doskonały negocjator i doradca, wspaniały i mądry przyjaciel. Tego fatalnego dnia jechaliśmy moim samochodem ze Szczecina do Elbląga, do browaru EB. Pogoda była dobra, droga też. W Człuchowie Kazik usiadł za kierownicą. Przejechaliśmy Wisłę przed Malborkiem. I wtedy, tuż za mostem- biały asfalt, liście. I to jedno drzewo, które rosło akurat tam…
Kazimierz Juliusz Kmieciak zmarł około godzinę po wypadku w szpitalu w Malborku.