Komańcza w zasadzie jest to Łemkowizna i zupełnie nie wiadomo, czemu Łemków po 1947 roku potraktowano tak jak Ukraińców.
Po zasadzce na komunistycznego generała „który się kulom nie kłaniał” i jego śmierci pod Baligrodem, Bieszczady wyludniono, a ludność od setek lat tam mieszkająca znalazła się nagle w Zachodniopomorskim, czy ziemi Lubuskiej (film „Wilcze doły”) – ja prawie takie Bieszczady pamiętam, a dzisiaj to perła turystyczna.
Dzień ósmy: Dookoła Bieszczad (120 km)
Najpierw stateczkiem (1-2 godziny) po Zalewie Solińskim. Jak już na wstępie tego rozdziału opisywałem, byłem tam w 1968 roku, czyli zaraz po oddaniu w tym samym roku zapory w Solinie. Te sztuczne jezioro zasiliły dwie rzeki San i Solina. Aby utworzyć ten sztuczny zbiornik i elektrownię trzeba było zatopić wiele wiosek.
W sierpniu 1968 roku na kajaku popłynęliśmy w głąb południowego Sanu, a tam przywiązaliśmy z bratem kajak do komina i po drugiej stronie dachu zeszliśmy na połoninę, aby odwiedzić juhasów i wypić żętycę – tego już państwo nie zobaczycie, ale zalew jest przepiękny.
Jadąc zgodnie z ruchem wskazówek zegara trafimy na styk granic ze Słowacją i Ukrainą, podziwiamy połoniny (ponad 1000 m) i już przy samej granicy – taką drogą jak „ser szwajcarski” odnajdziemy Wołosate.
Tam jest stadnina koni huculskich oraz kucy, a oprócz tego pokazują dzikie konie Przewalskiego (z niektórych źródeł to rzekomy ojciec J. W. Stalina).
Jedziemy przez Ustrzyki Górne i Dolne wstępując na pyszne ukraińskie przysmaki (przynajmniej te zwyczaje wróciły) do Polańczyka, aby jeszcze wieczór spędzić z widokiem na Solinę.
Dzień dziewiąty: Polańczyk – Zamość (około 250 km)
W ten dzień tylko dwa miejsca, ale jakie ciekawe.
Zaczynamy od pałacu w Łańcucie – to perła pałaców w całej Europie i wcale nie gorsza niż pałace królów zachodniej Europy. W XV wieku jak polskie poselstwo wybrało się do Paryża, aby prosić o przyjęcie tronu przez Henri Valois, to specjalnie przybijano koniom słabo podkowy ze złota (które konie gubiły) – to był piar XV wieku.
To rezydencja najpierw najbogatszych w Polsce magnatów Lubomirskich, a później ordynacja Zamoyskich; robi wrażenie i warto tu spędzić kilka godzin.
Z Łańcuta przenosimy się do Leżajska, który jest niedaleko na północ od Łańcuta. Wiemy, iż na pewno tam mają dobre piwo (to z reklam TV), ale warto obejrzeć Bazylikę Ojców Bernardynów ze wspaniałymi organami oraz cmentarz żydowski.
To stolica chasydyzmu – tego mistycznego ruchu żydów, którzy przyjeżdżają tu z całego świata, aby odwiedzić XIX-wieczny grób ich najwybitniejszego cadyka. Przed wojną było to miasto prawie całe żydowskie – stąd i nekropolia jest bardzo ciekawa.
Docieramy do Zamościa poprzez małą miejscowość Zwierzyniec, gdzie stoi kościół „na wodzie” – wybudowany na wysepce przez jeńców tatarskich i tureckich. Zamość musimy obejrzeć jeszcze tego samego dnia wieczorem, bo następny odcinek i ciekawy i stosunkowo długi.
Na Zamość i jego stare miasto poświęcić trzeba przynajmniej kilka godzin, bo zabytków co nie miara, a jest odrestaurowany i ładnie podświetlony. My byliśmy w Zamościu 15 sierpnia kilka lat temu w rocznicę Bitwy Warszawskiej – ileż tam było oddziałów rekonstrukcyjnych i parad.

Dzień dziesiąty: Zamość – Białowieża (390 km)
Z Zamościa na chwilę do Chełmu – to kiedyś stolica wydobycia kredy; niektóre korytarze będące 20-30 m pod uliczkami starego miasta są już dostępne i na krótko warto tam wejść.
Będąc już na granicy z Białowieżą jest Janów Podlaski – słynna polska stadnina koni arabskich – jedźcie koniecznie ją zobaczyć, bo nie wiadomo, czy „dobra zmiana” nie skończy tej pięknej końskiej tradycji od setek lat.
Grabarka to święta góra prawosławnych z jej wspaniałymi mitami, a przede wszystkim cerkwią i lasem tysięcy krzyży drewnianych – gdybyśmy byli przypadkiem tam na początku sierpnia, to kilkadziesiąt tysięcy prawosławnych pielgrzymów na górze tej spędza 2 dni.
Przez Hajnówkę tylko przejeżdżamy, chyba że starczy nam czasu dzisiaj, a nie jutro rano (do Hajnówki musimy z Białowieży wrócić) i jedziemy do Białowieży przez najstarszą puszczę Europy.
Dzień jedenasty: Białowieża – Augustów (250 km)
Zatrzymujemy się w hotelu „Żubrówka” – warto, bo doskonałe śniadania (wręcz rewelacja), a ponadto wieczorem ich specjał okowita – wódka podawana w zimie na ciepło, a w lecie z lodem.
Byłem tam kilka razy z żoną, a także z wieloma przyjaciółmi – Białowieża jest cudowna, a z hotelu do parku i muzeum, które trzeba zobaczyć, bo daje pogląd na to, jak wygląda puszcza – to tylko kilkaset kroków.
W Białowieży mieli swoją letnią rezydencję do polowań carowie Rosji, a zatem i oni doceniali jej uroki. W drodze powrotnej w następny dzień do Hajnówki zwiedzamy Rezerwat Żubra – zobaczyć te piękne zwierzę można już tylko prawie tam; poza tym są sarny, rysie, jelenie i mnóstwo innej zwierzyny, która zachwyci tak dorosłych, jak i dzieci.
Po drodze oczywiście żubry – bo są dokładnie przy drodze, a następnie Hajnówka z jej wieloma pięknymi cerkwiami, gdzie cudownie prawosławni śpiewają. Zwróćcie uwagę na liturgię i prezbiterium z trojgiem drzwi, które mają w tej liturgii znaczenie.
Z Hajnówki szukamy dojazdu do Kruszynian – to tatarska wieś, która dostała się wojownikom tatarskim walczącym po stronie Jana III Sobieskiego i tak do dzisiaj zostało. Mam przynajmniej dwóch dobrych znajomych, którzy z tej okolicy pochodzą i mają rodowód tatarski.
Obejrzeć trzeba meczet i cmentarz tatarski z grobami od ponad 200 lat, a także zatrzymać się na obiad w gospodzie tatarskiej, gdzie bywali znamienici goście (np. książę Walii) i jedli ich przysmaki. Ta gospoda kilka lat temu spłonęła, ale już słyszałem, że jest odbudowana.
Jedziemy już prosto do Augustowa, gdzie zostajemy na dwie noce.
Dzień dwunasty: Pojezierze Augustowo-Suwalskie
Już będąc uczniem szkolnym zabrany zostałem przez ojca na spływ kajakowy Czarną Hańczą – tego nie zaproponuję, bo potrzeba na taki spływ przynajmniej 10 dni. Byłem tam na spływie jeszcze trzy razy w późniejszych latach.
Wypożyczcie zaś kajaki w Augustowie w stanicy PTTK na jeziorze Necko i chociaż przez kilka godzin, bo Augustów otoczony jest trzema jeziorami, zakosztujcie tej ciszy i tylko szumu wioseł.
Po południu proponuję zwiedzić samochodem okolice między Augustowem a Suwałkami. To zajmie państwu około 6 godzin. Warte obejrzenia są: okolice Kanału Augustowskiego budowanego 200 lat temu; śluzy, które umożliwiają przemieszczenie się z jeziora do innego jeziora o kilkanaście metrów wyżej lub niżej; jezioro Wigry z kompleksem klasztornym Kamedułów (jest to jedno z piękniejszych jezior, jakie znam i bardzo głębokie) – kiedyś na kajaku płynęliśmy tam w burzy, mając przynajmniej kilometr do najbliższego brzegu; naprzeciwko m. St. Folwark jest przepiękne małe jezioro (chyba bez nazwy) o wysokich brzegach, do którego jest dostęp z Wigier, poprzez gęstwinę leśną i metrowy przesmyk – wygląda podobnie jak jezioro Szmaragdowe w Górach Bukowych pod Szczecinem.
Wracamy zachwyceni tym pojezierzem do Augustowa, a jeśli nam wystarczy czasu, to warto jeszcze zobaczyć można Suwałki i Sejny – to już prawie Litwa. Notabene część Kanału Augustowskiego jest na samej granicy.
Dzień trzynasty: Augustów – Kaszuby (najdłuższy odcinek 430 km)
Jedziemy przez Mikołajki, czyli stolicę turystyczną i żeglarską Mazur. Kiedyś byłem też na spływie Krutynią (czyli Sorkwity Nida) – to kiedyś można sobie na tydzień zafundować.
Z Mikołajek już jest blisko do Mrągowa – jeśli będziecie tam na początku sierpnia – to przecież Picnic Country – trzy lata temu z przyjaciółmi tam spędziliśmy 3 dni, słuchając co wieczór świetnej muzyki w Amfiteatrze nad samym jeziorem.
Po drodze jest Malbork – jeśli tam jeszcze nie byliście, to oczywiście trzeba zwiedzić – zamek jest
imponujący, ma trzy poziomy, a ciekawostek w nim jest mnóstwo, np. kula, która minęła tylko o centymetry filar w sali, w której odbywały się narady Wielkiego Mistrza Zakonu.
Zmierzamy do Kościerzyny i tam gdzieś nad jeziorami kaszubskimi szukamy noclegu. Najbardziej polecam jezioro Wdzydze, bo to malownicza okolica, a poza tym najstarszy w Polsce skansen budownictwa i gospodarstw kaszubskich.

Dzień czternasty: Kaszuby – Szczecin (310 km)
Będąc już w sercu Kaszub zwróćcie Państwo uwagę, że tu ostał się ich język mimo setek lat germanizacji; widać go w nazwach miast i na drogowskazach.
Byłem kiedyś w Lęborku na weselu kaszubskim; języka nie sposób zrozumieć (mówionego), natomiast czytać go ze zrozumieniem można.
Jedziemy przez Kartuzy. Po lewej stronie jest najwyższy szczyt północnej Polski, Wieżyca (311 m), ale cały teren wygląda jak na pogórzu: jest pofałdowany i z mnóstwem czarownych jeziorek.
W Kartuzach koniecznie zobaczyć trzeba unikalny kościół z dachami w kształcie trumny, a wewnątrz ten „anioł śmierci” z kosą pod sufitem, który Kaszubom przypomina motto „memento mori”. Wcześniej, jadąc do Kartuz, mijamy dworek Józefa Wybickiego i okazuje się, że hymn nasz powstał u „Kaszebów”.
Przez Lębork zmierzamy w kierunku księstwa Łeby; ruchome wydmy na mierzei nie są takie, jak w Namibii, podobnie jak pustynia Błędowska nie jest Saharą – ale wydmy robią wrażenie. Poświęcić na to trzeba kilka godzin, bo warto, tym bardziej, iż w planach mamy jeszcze tylko Słupsk.
Nie dojeżdżając do Słupska trasą z Łeby zatrzymajcie się Państwo w restauracji „Pod Kluką” – oryginalna kuchnia i wystrój. Jeden ze znanych polityków był niedawno prezydentem Słupska i chwalił się różnymi „przewagami”, ale Słupsk zawsze był zamożnym miastem z licznymi zabytkami.
Wart obejrzenia jest Zamek Książęcy zbudowany 500 lat temu, spichlerz z młynem o zabudowie ryglowej i o dziwo (!) największy w Polsce zbiór malarstwa Witkacego, który prawie każdy obraz sygnował podpisem i wskazówką, co wypił malując ten obraz.
Ze Słupska jedziemy bezpośrednio do Szczecina – mam nadzieję, że wykończą już S-6 z obwodnicami Sławna i Koszalina – co pozwoli nam na szybki dojazd do domu, bądź dla tych, którzy zaczynali w innym miejscu tę podróż, do Szczecina.
Suplement dla nie-mieszkańców Szczecina
Odstępując od zasady niepokazywania dużych miast, robię wyjątek dla Szczecina – bo jest on najdalej położonym miastem od Warszawy i wielu czytelników może go wcale nie znać.
Nie czynię tego z powodu patriotyzmu lokalnego, bo urodziłem się w Poznaniu, mieszkałem też w Krakowie i Warszawie, ale chcę go przybliżyć.
Miasto ma już przynajmniej 1000 lat; zdobywał je Bolesław Chrobry, a potem Bolesław Krzywousty, a ma on też jeden z najstarszych w Polsce kościołów (Piotra i Pawła) z XI wieku i na pewno najstarsze kino świata z 1909 roku (kino Pionier) – wpisane do księgi Guinnessa.
Atrakcją wszakże tego miasta nie są zabytki, bo te mocno ucierpiały w nalotach dywanowych końca II Wojny Światowej, a rozmach miasta.
Jesteśmy tutaj w sierpniu, a zatem były już Dni Morza, ale prawdopodobnie traficie Państwo, jeśli nie na Tall Ship Races, to na Pyromagic.
Nie ma takiego miejsca w Polsce, gdzie przypłynąć mogą największe żaglowce świata i to w ilości kilkuset, a oglądać je może jednocześnie ze wszystkich stron 1 mln turystów (Szczecin liczy tylko 400 tys. mieszkańców) – naprawdę nie przesadzam – statystyki mówią, że na Zlot Światowy Żaglowców, który już kilka razy odwiedzał Szczecin, w ciągu kilku dni przybywało z całej Europy 2 mln ludzi.
W sierpniu jest też tradycyjny pokaz sztuki pirotechnicznej (sztuczne ognie), który gromadzi wokół Odry na Wałach Chrobrego, wyspie Łasztownia i mostach jednocześnie przynajmniej kilkaset tysięcy widzów.
Szczecin to miasto wody: Odra rozwidla się na południu do miasta obejmując je dwoma szerokimi rzekami; z mnóstwem kanałów; wielkim jeziorem Dąbskim; Zalewem Szczecińskim i możliwością wyjścia na Bałtyk – Szczecin to miasto żeglarzy i doceniają to też inne nacje, co widać po banderach na rufach.
W XIX wieku, po wojnie w 1870 roku, kontrybucję, którą Francja zapłaciła Niemcom, w znacznej części ci ostatni poświęcili na Szczecin, otwierając warowne miasto.
Architekci, którzy je budowali, wzorowali się na placach Paryża, stąd gwiaździste place Szczecina, od którego odchodzi nawet dziesięć ulic w różnych kierunkach.
Jeśli wiemy, że miasta nasze są zakorkowane, to myśl budowniczych tego nowoczesnego miasta z szerokimi alejami – wyprzedzała o przynajmniej 100 lat jakiekolwiek inne rozwiązania. Szczecin to też miasto zieleni, parków, lasów i jezior wewnątrz aglomeracji – takiej przestrzeni i „luzu” to żadne miasto w Polsce nie ma.
Zwiedzicie Szczecin od wody i lądu, a chociaż hoteli jest dobrych coraz więcej – to pokoju z widokiem na morze… nie sposób dostać, ale Jezioro Dąbskie i zalew z wyższych kondygnacji widać.
W moich licznych opisach podróży – ta po Polsce jest chyba najtrudniejsza – bo przecież Państwo kraj nasz znacie, a mimo to chciałem pokazać, że jeśli nie wszystko, to warto choć raz taką podróż zaplanować.