Rok 2005.
„Cześć. Nie bardzo wiem, co mam napisać na początku, ale dopiero się zarejestrowałem i nie wiem dokładnie, jak to działa. Nazywam się Arek i mieszkam w Warszawie. Zapisałem się, bo trochę znudziło mi się już bycie w pojedynkę. Teraz, mając trzydziechę na karku, chciałbym znaleźć kogoś bliskiego”.
Taką wiadomość na działającym wówczas, a zapomnianym dziś, portalu randkowym wysłał do ponad 100 różnych kobiet Atilla, czyli Arkadiusz Bareja.
Na wiadomość odpisała Edyta Wieczorek, 31-letnia księgowa, samodzielna, zaradna szatynka przy kości o przeciętnej urodzie, włosy spięte w kitkę. Mieszka w własnej kawalerce w Ząbkach, ma zadbany samochód, volkswagena polo. Czeka na miłość, coraz bardziej niecierpliwie. Marzy o rodzinie.
Arkadiusz podaje się za zamożnego wnuka TEGO Barei, tak, tego, którego zabawne dialogi filmowe są cytowane po dziś dzień. Mieszka w stumetrowym apartamencie z chorą ciotką, którą się opiekuje. Brzmi jak dobra partia.
Po tygodniu od pierwszej wiadomości spacerują po Kępie Potockiej. Edyta, spragniona ciepła i bliskości, była zauroczona. Na pierwszą kolację zrobiła lasagne, a Arek przywiózł bukiet kwiatów i wino, które sam butelkował w winnicy we Włoszech, w Trabucco, gdzie mieszkają jego rodzice. Po drugim spotkaniu znajomość nabiera błyskawicznego tempa. Edyta jest spragniona komplementów, promienieje gdy słyszy: „Gdzie byłaś do tej pory, że cię nie znałem?”, „Uwielbiam twój uśmiech.”
Edyta nigdy nie dowie się, że takie miasto jak Trabucco nie istnieje. Nie odkryje, że Arkadiusz nie jest wnukiem Barei, a jego matka owszem, pracuje w szpitalu, ale nie jako lekarz, a na recepcji.
Edyta będzie należeć już tylko do Arkadiusza, który planuje ślub i opowiada dziewczynie o interesie życia, jakim ma być zakup sprzętu elektronicznego. I Ania, piękna Ania, o którą Edyta miała być zazdrosna i robić dla Arkadiusza wszystko, byleby go nie stracić.
Arkadiusz opowiada z przejęciem Edycie o inwestycji, na którą potrzebuje 75 tysięcy złotych, ponieważ zainwestował już dużą sumę, ale to nie wystarczy, by transakcja doszła do skutku.
Wówczas Edyta otrzymuje maila od Ani. „Pewnie nie wiesz, kim jestem, więc się przedstawię. Nazywam się Ania. Wiem, że od dłuższego czasu spotykasz się z Arkiem, ale uwierz, to nie ma sensu. Im wcześniej dasz sobie z nim spokój, tym szybciej kogoś sobie znajdziesz, na świecie są miliony facetów. To ja pomogę mu zrealizować jego marzenia i cel. Mam na myśli pewną transakcję. To niewygórowana cena za szczęśliwe życie, prawda?”.
Ania nie umiała posługiwać się pocztą elektroniczną, ale Edyta nie miała o tym pojęcia. I nigdy się o tym nie dowiedziała.
Zakochana ślepo w Arkadiuszu robiła wszystko, by zdobyć pieniądze, dzięki którym mieli żyć długo, szczęśliwie i dostatnio. W PKO BP wzięła kredyt na 24 tys. zł, w Pekao SA prawie 19 tys. zł. Kolejne 10 tys. dostała z własnej firmy. I jeszcze 10 tys. od ciotki. Pomogli też: kolega (5 tys.), siostra (3 tys.) i przyjaciółka (2 tys.). Udało się jej zebrać ponad 70 tys. zł, które przekazała Arkowi.
Ślub już w grudniu. Cywilny, na kościelny z wielką pompą przyjdzie czas po tym, jak Arek ubije interes.
Edyta i Arek mieli świętować zebranie całej sumy 10 listopada 2005 roku. Tego dnia, przez komunikator gadu-gadu Edyta zwierza się przyjaciółce, że w przyszłym tygodniu idą z Arkadiuszem wybierać suknię ślubną. Dziwny pomysł, prawda?
O 16 jest widziana, kiedy wychodzi z pracy. Żyje.
O 16:47 rozmawia przez telefon z kolegą z pracy. Żyje.
Udaje się do wynajętej przez Arkadiusza kawalerki na Bielany, na ul. Magiera.
10 listopada 2005 roku, czwartek. W piątek święto, a więc długi weekend. Rodzina podnosi alarm 15 listopada, kiedy to Edyta nie pojawia się w pracy i nie ma z nią kontaktu.
Edyta nie żyje.
Policja znajduje Arkadiusza i odkrywa, że jest fanem specyficznej literatury, którą odnaleziono w mieszkaniu, w którym żył z matką – m.in. „Kryminologię” Brunona Hołysta i „Anatomię człowieka” Adama Bochenka. Umowa na mieszkanie przy ul. Magiera również znajduje się w tym mieszkaniu. Nie odnaleziono nic, co mogłoby wiązać Arka z zaginięciem Edyty.
Po miesiącu właścicielka kawalerki przy ul. Magiera alarmuje policję. Barbara, bo tak miała na imię właścicielka, była zdziwiona. Klient nie targował się, wynajął, po miesiącu opuścił lokum. Po zaginięciu Edyty policjanci przeszukali kawalerkę. Nic nie znaleźli. Barbara była też zdziwiona tym, że Arkadiusz zużył 700 litrów wody w ciągu kilku dni. Barbara odkryła coś jeszcze, w związku z czym powiadomiła policję, która po rozmontowaniu kabiny prysznicowej odkryła:
– brunatną ciecz w syfonie odpływowym zlewu;
– brunatną ciecz w odstojniku odpływu brodzika i zlewu kuchennego;
– brunatne ślady na dywaniku łazienkowym;
– przebarwienia na fudze;
– włosy.
Brunatna ciecz to krew.
Biegły porównał brunatne ślady z próbkami DNA zaginionej. Okazało się niewątpliwie, że to krew Edyty.
Ciała Edyty nie odnaleziono.
Arek Bareja nie przyznał się do zabójstwa – mówił, że nie wie, co się stało z Edytą. Mówi o niej w czasie przeszłym – kochałem, zależało mi.
Arkadiusz Bareja został skazany na dożywotnie pozbawienie wolności. Uzasadnienie wyroku nie pozostawiało wątpliwości: „Sąd nie ma co do winy oskarżonego żadnych wątpliwości. Tylko oskarżony miał motyw, by zabić. Nie zamierzał oddać pieniędzy, nie zamierzał brać ślubu”.
Sąd apelacyjny utrzymał wyrok w mocy. Oskarżony zabił młodą, ufającą mu kobietę, przed którą było całe życie. Słuszne i sprawiedliwe jest, by resztę życia spędził w warunkach więziennej izolacji – mówił sędzia Paweł Rysiński z sądu apelacyjnego.
W 2017 roku Sąd Najwyższy oddalił wniosek o kasację.
Arkadiusz Bareja nigdy nie przyznał się do zabójstwa Edyty Wieczorek.
Do dziś nie odnaleziono ciała Edyty.