Od momentu wyborów w 2015 r. i zmiany władzy jesteśmy świadkami stopniowej erozji dotychczasowego porządku prawnego, wręcz demontażu państwa prawa. Od samego początku nie było wątpliwości, że to świadomy i pożądany kierunek działania obozu rządzącego, pragnącego ukształtować państwo i jego obywateli na nową modłę, wbrew literze obowiązującej konstytucji. Rozpoczął się wówczas proces rozmywania praworządności, który dokonuje się pod pozorem i hasłami naprawy wymiaru sprawiedliwości, z wykorzystaniem cynicznej nowomowy, obrażającej inteligencję odbiorców, a mającej swoje korzenie i wzorce w czasach zamierzchłego PRL-u.
Pierwszym jawnym dowodem niedemokratycznego nastawienia nowej władzy było ułaskawienie polityków nieprawomocnie skazanych za zorganizowaną kilka lat wcześniej bezprawną prowokację wobec wicepremiera Andrzeja Leppera, następnym niepowołanie przez prezydenta RP trzech prawidłowo wybranych sędziów do TK. Kolejne miesiące przynosiły dalsze zasmucające przejawy celowego podważania fundamentów państwa prawa, jawnego lekceważenia dotychczas obowiązujących reguł, które w mediach prorządowych kłamliwe opisywano jako zwycięstwo praworządności i demokracji. Zaburzono znaczenie takich pojęć, jak „niezależność sądów” czy „niezawisłość sędziów”, które w rozumieniu władzy mają faktycznie sprowadzać się do jej podległości i posłuszeństwa. Ewidentnymi instytucjonalnymi przykładami dostosowania nowej definicji niezależności do praktyki są dzisiaj Trybunał Konstytucyjny (Julii Przyłębskiej), Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego czy Krajowa Rada Sądownictwa. Eksperyment na społeczeństwie obywatelskim (które w międzyczasie zamieniło się w naród), próba jego przeobrażenia i reedukowania w kierunku proponowanym przez rządzących, od zawsze przez obecne ministerstwo sprawiedliwości, a teraz równie intensywnie przez ministra edukacji, trwa w najlepsze. A wręcz przyśpiesza.
Ostatni czas bowiem, nawet dla osoby przyzwyczajonej, bo poddawanej tej przymusowej edukacji przez dobrych kilka lat, jest jednak wyjątkowy. Senny koszmar staje się już codzienną, ponurą rzeczywistością, otaczającą go niemal zewsząd, co wiernie oddał 19 listopada o godzinie 19.00 program informacyjny jednej z niezależnych od rządu (jeszcze) stacji telewizyjnych. A wyglądało to tak:
Agresywny osiłek z teleskopową pałką to funkcjonariusz policji
Pierwsza relacja dotyczy protestu obywatelskiego przed siedzibą rządowej telewizji, a dokładnie sposobu jego tłumienia. Zebrana w jednym miejscu większa grupa protestujących, składająca się w dużej mierze z kobiet i młodzieży, nienastawionych na niszczenie mienia, wykrzykująca jedynie swoje hasła, zostaje odgrodzona ze wszystkich stron przez policję. Mimo panującej pandemii, policja nie pozwala rozejść się po zakończonej manifestacji jej uczestnikom, zacieśnia kordon. Tylko po to, by – jak wyjaśnia później rzecznik policji – wylegitymować wszystkich protestujących. W coraz bardziej ściśniętym tłumie odczuwalne jest zdenerwowanie, narasta złość. Tym bardziej, że wśród manifestujących pojawiają się rośli mężczyźni, prezentujący jawnie niechętne im postawy. W końcu, co widać w materiale telewizyjnym, niektórzy z protestujących zostają napadnięci przez zamaskowanych osiłków z pałkami teleskopowymi. W ruch idzie gaz, napastnicy pozwalają sobie wręcz na upust agresji, bijąc kobiety. Jak się po chwili okazuje, nie są to żadni nacjonaliści czy pseudokibice, to ubrani po cywilnemu tajniacy, funkcjonariusze służb antyterrorystycznych. Oglądamy te przerażające sceny, przypominające relacje z jakiegoś totalitarnego, tłumiącego obywatelskie ruchy oporu, państwa. Albo z odległej historii Polski. Tymczasem to wszystko dzieje się tu i teraz. Nie trzeba wielkiej wiedzy prawniczej, by wiedzieć, że wykorzystanie w taki sposób, z użyciem środków przymusu, zakamuflowanych i specjalistycznie wyszkolonych funkcjonariuszy państwa przeciwko manifestującym jest rażąco sprzeczne z prawem.
Będziecie siedzieć
Druga wiadomość przenosi widzów programu do parlamentu. „Jeżeli w Polsce będzie praworządność, to wielu z was będzie siedziało” – to kolejna z upiornych wypowiedzi człowieka starającego się urządzać nam państwo, i nas samych, od ponad 5 lat. Wstępując na mównicę Sejmu, oczywiście bez żadnego trybu, bez obowiązującej maseczki, wezwał on najpierw posłów opozycji do zdjęcia „esesmańskich błyskawic”, a następnie oświadczył, że „mają krew na rękach i „nie powinno być ich w tej izbie”, bo „dopuścili się zbrodni”. Według definicji językowych obowiązujących jeszcze przed 2015 r., powszechnie uznano by te wypowiedzi nie tylko za obraźliwe, nawet podlegające stosownej kwalifikacji na gruncie prawa karnego czy cywilnego, ale również, i przede wszystkim, za pozbawione najmniejszego sensu, tymczasem według rządzących jest to właściwa interpretacja zachowania opozycji, która, co więcej, powinna być zapewne uwzględniania przez organy ścigania przy podejmowaniu decyzji o ewentualnym wszczynaniu postępowań karnych wobec adresatów tych słów.
Praworządność narzędziem propagandy
Kolejna relacja skupia się na wystąpieniu najwyższego przedstawiciela władzy wykonawczej. Premier rządu w swoim wystąpieniu, mającym, jak należy zakładać, dorównać wcześniejszym wypowiedziom ministra sprawiedliwości i nowego wicepremiera, porównał, choć nie dosłownie, Unię Europejską do Związku Radzieckiego, a praworządność zrównał z pałką propagandową. W tym niewątpliwie jednym z najbardziej gorszących wystąpień premiera polskiego rządu w historii padły w odniesieniu do Unii Europejskiej, której Polska jest członkiem (a nie więźniem), takie słowa jak „rewizjonizm”, „kułak” (?), „europejska oligarchia”. (Na marginesie, w jakiej Europie żyjemy, skoro lanie przez Brukselę tą pałą praworządności akceptuje 25 innych państw…). W sukurs premierowi poszli inni politycy prawicy, w szczególności ci najczęściej stojący podczas konferencji prasowych za ministrem sprawiedliwości – jeden z nich, wiceminister aktywów państwowych, rzucił wręcz górnolotną frazę: „Suwerenność nie jest na sprzedaż” – próbując chyba symbolicznie przywołać pamiętne wystąpienie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka w Sejmie z maja 1939 r.
TSUE nakazał, ale nie nakazał
Sędzia Igor Tuleya został pozbawiony immunitetu i prawa wykonywania czynności zawodowych. Jak podaje reporter, Izba Dyscyplinarna SN dzień wcześniej uchyliła immunitet i zawiesiła sędziego w wykonywaniu jego obowiązków. Trzyosobowemu składowi Izby Dyscyplinarnej nie przeszkodziła uprzednia decyzja unijnego trybunału sprawiedliwości nakazująca zawieszenie funkcjonowania tej izby.
Przypomnijmy, brak gwarancji niezależności był wystarczającą przesłanką do wstrzymania przez TSUE prac tej izby. W identycznym kierunku wypowiedziały się połączone trzy izby Sądu Najwyższego. Kreatywne interpretacje europejskiego orzeczenia ministra sprawiedliwości, pierwszej prezes SN oraz sędziów ID pozwoliły jednak na wysnucie odmiennych wniosków. Oglądając i słuchając ministra sprawiedliwości, telewidzowie dowiadują się, że gdyby przyjąć interpretację zakazującą pracy Izbie Dyscyplinarnej, to „sędziowie dopuszczający się najcięższych przestępstw, byliby całkowicie bezkarni”. Jakie to zrozumiałe.
Szkolenie straży narodowej
Kolejne wiadomości są niestety standardowe. Pandemia – 24 tys. nowych chorych, ponad 600 osób zmarłych. Koronawirus nie oszczędza lekarzy, pielęgniarek ratowników. Mała ilość testów powoduje, że państwo w żaden sposób nie kontroluje rozwoju pandemii, przeciążona służba zdrowia reaguje z ociężałością. Parę dni wcześniej okazało się, że GIS i MZ ukrywają rzeczywistą liczbę zakażonych (nawet o kilkanaście tysięcy w okresie kilku dni i to w dwóch ledwie województwach), co zostało wykryte przez zdolnego maturzystę przeglądającego w Internecie dostępne dla każdego dane. Wiarygodność przekazywanych przez ministerstwo zdrowia nawet tak oczywistych danych zostaje podważona. Starosta kłodzki dodaje, że chory czeka na wymaz do 10 dni, a na wyniki nawet 5 dni, co jego zdaniem „jest bez sensu”. Wydawałoby się, mówi, że „im dłużej trwa kryzys, tym łatwiej będzie nim zarządzać; a my się cofamy”.
Kolejny temat to masowe represje na Białorusi – wstrząsające relacje ze stu już dni protestów. Nasz bliski sąsiad znajduje się na dnie rankingu cywilizacyjnego. Cała relacja stanowi chyba memento dla tej całej niepodzielającej aktualnie obowiązujących wizji politycznych, buntującej się, a przez to z gruntu niepatriotycznej dla władzy części naszego społeczeństwa. Na ekranie przesuwają się sceny z biciem zatrzymanych białoruskich demonstrantów, odcinaniem ogrzewania i wody w blokach zamieszkiwanych przez krnąbrne części społeczeństwa. Czy po obejrzeniu wystąpień czołowych polityków prawicy to aż takie trudne do wyobrażenia w Polsce?
Wisienką na torcie jest nagranie z tajnego szkolenia oddziałów samozwańczej straży narodowej przed listopadowym Marszem Niepodległości. Byli antyterroryści szkolą jakichś bandytów nazywających się patriotami, jak bić i jak posługiwać się bronią – kiedy strzelać w korpus, a kiedy w głowę. Kto gotowy stanąć przed lufą?
To koniec programu informacyjnego. Porażającego tak, jak cały ostatni czas w Polsce.
Wraca pytanie, co z tą suwerennością? Na czym naprawdę ma polegać? Obejrzenie w krótkim czasie kilku wystąpień czołowych polityków obozu rządzącego wystarczy, by potwierdzić dawno znaną, prawidłową odpowiedź.
Co z tą suwerennością?
Otóż „suwerenność” ma gwarantować pełną wolność od Unii Europejskiej, jej standardów, obowiązujących w niej powszechnie praw, zasad. Jest ona parlamentarnej większości niezbędna do tego, by w obszarze wymiaru sprawiedliwości utrwalić funkcjonowanie Trybunału Julii Przyłębskiej, przywrócić zdolność do niczym nieograniczonego orzekania Izby Dyscyplinarnej, zawłaszczyć cały Sąd Najwyższy, umieścić na najważniejszych stanowiskach w sądach osoby powolne władzy, utrwalić najnowszą prerogatywę premiera do decydowania, jakie ustawy należy publikować w Dzienniku Ustaw, a jakich przez dowolny czas nie trzeba, nadal korzystać z wypracowanych w Ministerstwie Sprawiedliwości narzędzi nacisku na niepokornych sędziów, w tym możliwości szkalowania ich, hejtowania, w końcu zawieszania w wykonywaniu zawodu.
Jednym słowem, tak rozumiana suwerenność jest rządzącym potrzebna do tego, by zapewnić sobie możliwość dowolnego naruszania praworządności. To wolność od niej. To ma być także suwerenność od zasad demokracji, od praw mniejszości, praw kobiet, swobód obywatelskich, a w końcu od najzwyklejszej przyzwoitości.
Wszyscy ci, który wspierają w tym procesie, w większym lub mniejszym stopniu, obecną władzę, przyjmują od niej profity, stanowiska, przymykają oko na jej metody działania, muszą pamiętać, że stają się częścią maszynerii dążącej do utrwalenia tej wsobnej, jednocześnie wykluczającej z rodziny europejskich demokracji „suwerenności” i że są za to również odpowiedzialni.
Nie zgadzając się na cynizm wielu przedstawicieli władzy, padające z ich strony kłamstwa, łamanie konstytucji, praw mniejszości, praw kobiet, na wypełnianie fałszywą treścią pojęć tak istotnych jak demokracja, sprawiedliwość, niezależność sądów, niezawisłość sędziów, nieustannie wierzę w przyzwoitość, odwagę i konsekwencję w trwaniu przy praworządności wszystkich tych, którym obecnie lansowane pojęcie suwerenności było, jest i pozostanie obce. Odpowiedzialna postawa zawodowa każdego adwokata, sędziego, radcy prawnego, prokuratora, a także udzielanie sobie wsparcia i okazywanie solidarności są niezbędne, by ten trudny czas przejść i nie zanurzyć się wraz z całym społeczeństwem obywatelskim, bez możliwości wzięcia oddechu, w mechanizmach bezprawia organizowanych i utrwalanych przez obóz rządzący i jego posłusznych wykonawców. To absolutne minimum.