Piszę o Watykanie nie dlatego, abym go dobrze znał, ale z powodu zdarzeń, w których uczestniczyłem. Przy okazji opisu Włoch też zamierzam pominąć Rzym, bo miejsca by nie wystarczyło na opisy.
Watykan
Watykan wszakże jest ciekawy, jeśli można go od środka trochę zobaczyć – jest to już nie państwo kościelne, jak onegdaj, ale od Traktatów Laterańskich w 1929 r. ma status niezależnego państwa. Mieszkańców ma około tysiąca i kilka tysięcy dochodzących a zatrudnionych; powierzchnię ma też niedużą, bo zaledwie 0,42 km kw.
Własnością Watykanu jednakże są jeszcze rezydencje Castel Gandolfo i chyba dwanaście kościołów w Rzymie.
Zaczynamy od mostu na Tybrze Ponte Sant Angelo i zamku o tej samej nazwie.
Jeśli czytaliście Państwo „Anioły i Demony” Dana Browna, to tam jak i w Watykanie dzieje się akcja sensacyjna związana z zakonem Iluminatów.
Zamek Sant Angelo to onegdaj mauzoleum Cesarza Hadriana, zanim jeszcze ktokolwiek myślał o państwie Watykańskim – książka Dana Browna nie kłamie – rzeczywiście jest korytarz łączący Watykan z zamkiem, a w samym zamku były też i Komnaty Papieskie.
Papieże sprowadzili się do miejsca, gdzie dzisiaj jest Watykan dopiero po „niewoli Awignonu”, przedtem mieszkali na Lateranie, czyli od końca XIV wieku.
W tamtych czasach podobnie wybierano na Tron Piotrowy jak i dzisiaj, ale papieże prowadzili się przeróżnie; niektórzy jak Alexsander czy Cezar Borgia – wszyscy zaś od końca XV wieku przysłużyli się kulturze europejskiej.

Nie widziałem oczywiście istniejącej od 300 lat Biblioteki Apostolskiej, bo na to trzeba mieć specjalną permisję, ale kilkakrotnie byłem w Bazylice św. Piotra, w podziemiach Watykańskich i w części ogrodów papieskich.
Jeden wszakże raz uczestniczyłem chyba w 2008 roku w światowym zlocie bractw kurkowych. Zaczęło się od mszy odprawionej przez siedmiu kardynałów, gdzie polska grupa z Mazowsza i Małopolski, będąca w kontuszach i „przy szabli” podczas podniesienia – szable te wyciągnęła salutując; trzeba sobie wyobrazić zdumienie Szwajcarów Papieskich, jak w górę poszło nagle te kilkadziesiąt szabel. Notabene bractwa kurkowe na świecie mają mundury à la wojskowe i tylko ci z Mazowsza i Małopolski są w kontuszach. Mogliśmy wówczas bez żadnych kolejek zwiedzać podziemia z grobem Papieża Jana Pawła II.
Ilość nagromadzonych dzieł sztuki w Watykanie przez ostatnie 500 lat, gdy najpierw zbudowano samą bazylikę, a później pałac papieski i inne zabytki – jest wręcz nieprawdopodobna. Ograniczę się tylko do przypomnienia, że w pierwszej kaplicy po prawej stronie znajduje się Pieta Michała Anioła Buonarottiego, którą zresztą podpisał jako najwspanialszy rzeźbiarz wszechczasów, a przecież są jeszcze jego freski w Kaplicy Sykstyńskiej; znajdziemy też akcent polski – Matejki „Sobieski pod Wiedniem”.
Braci Kurkowych na tym zlocie było przynajmniej 2-3 tysiące z całego świata i maszerowaliśmy dookoła Watykanu – kontusze Polaków wzbudzały olbrzymi aplauz.
Po południu, gdy jeden z moich przyjaciół z bractwa chwalił się znajomościami w Rzymie i Watykanie, poprosiłem go, aby zadzwonił do polskiej ambasady przy Watykanie i powiedział, że jestem akurat na Placu Świętego Piotra… i tak spędziliśmy bardzo miły wieczór z panią ambasador, a poprzednio premier Hanną Suchocką, z którą onegdaj w małej grupie pisaliśmy prace magisterskie.
W Watykanie, a także w Rzymie jest także mnóstwo rzeczy do obejrzenia, że mogę tylko polecić „Spacerownik historyczny Rzymu i jego czarnej arystokracji” – tras jest tak dużo, że wystarczy na co najmniej miesiąc.
Węgry – kraj puszty, wód termalnych i wina
Cały świat w różnych językach nazywa ten kraj i jego naród Węgrami, a oni siebie Madziarami. Mieszkali sobie gdzieś nad Wołgą jako lud „ugrofiński” i w dobie wielkiej migracji część z nich poszła daleko na północ (Estonia i Finlandia), a część na równinę węgierską. Języki tych ludów wcale dzisiaj nie są podobne, ale jakże odmienne od języków europejskich wywodzących się z łaciny.
Rzymianie też tu byli i to w I wieku p.n.e. za czasów Oktawiana. Dzisiejsza górna część Budapesztu, czyli Buda, to wówczas stolica rzymskiej prowincji Panonii (Agnicum), a jeśli dzisiejszy Eger był ostatnią na północy warownią rzymską, to zdajmy sobie sprawę, że to tylko 100 km od naszych Tatr w linii prostej – aż tu dotarły legiony rzymskie.
Madziarowie w ciągu wręcz kilku lat stworzyli potężną państwowość, a ich łupieżcze wyprawy w X w n.e. docierały do Atlantyku i nad Bosfor.
Bizancjum ich w końcu przegnało, a cesarz Otton I pokonał ich w bitwie aż pod Augsburgiem (!) i od tego czasu Węgrzy stali się krajem spokojnym i osiadłym. Hodowali świetne konie i nadal produkują doskonałe wina.
Szlakiem wina
Jeśli jedziemy z Łysej Polany przez Poprad, to jak pisałem, po 100 kilometrach mamy już Miskolc – to podnóże niewysokich, ale przepięknych Gór Bukowych; wszędzie są zjawiska krasowe, jaskinie; możliwość kąpania się w basenach położonych właśnie w nich – tym bardziej, iż Turcy, którzy tu później rządzili, nauczyli Madziarów korzystać z gorących wód termalnych.
Zwiedzać można starówkę Miskolca (przepięknie wieczorem podświetloną), a także liczne zamki średniowieczne, położone nad małymi jeziorkami.
W okolicy Miskolca jest małe miasteczko Tokaj – to stąd pochodzi słynne wino Tokaj-Aszu, które podawano zarówno u Ludwika XIV we Francji, jak i Carycy Katarzyny. Wino to zwane było „królewskim winem królów”. Sam zresztą pamiętam z czasów studenckich, iż cieszyło się wówczas ogromnym powodzeniem. Francuzi próbowali je skopiować nawet zabierając sadzonki winorośli – nie udało im się – podobno jest jakaś cudowna pleśń, która tworzy aromat tego wina w czasie fermentacji.
Kolejnym miastem jest Eger – na pewno widzieliście i piliście Państwo czerwone wino Egribikaver – to jest egierska „bycza krew” z charakterystyczną etykietką. Miasta Eger, które było oblegane przez potężne wojska tureckie, broniła załoga kilkudziesięciokrotnie mniejsza i to brawurowo – dowódca wojsk tureckich zauważył, iż obrońcy piją coś czerwonego; uznał że to krew z byka i to właśnie dodaje im odwagi… i tak zostało to wino nazwane, a jest świetne.

Budapeszt
Najkrótsza droga z Polski prowadzi z Bielska Białej przez słowacką Bańską Bystrzycę i podzielone graniczne miasto (Komarno-Komarom), a stąd to tylko pół godziny do Budapestu.
Na tej drodze przy tabliczce z nazwą rozpoczynającą wielki Budapest mieszkała znajoma mojej matki (też artysta fotografik) – kilka razy u niej nocowałem, ale zawsze kończyło się to źle…, bo ona lubiła palinkę.
Jesteśmy już w Budapeszcie. Pierwszą rzeczą, której się trzeba nauczyć, to nazwy wszystkich mostów nad Dunajem – to pomoże nam w zwiedzaniu miasta.
Budapeszt to zresztą jeszcze trochę ponad 100 lat temu dwa miasta; arystokratyczne królewskie i z historią od św. Stefana (1000 r. n.e.) Buda i rzemieślniczy, czy też później robotniczy, Peszt.
Dzisiaj jest to jedno miasto, jedno z najpiękniejszych w Europie, ale nadal ma różne klimaty.
Buda
Przedostaliśmy się z Pesztu np. mostem Petöfi. Każdy z mostów jest historyczny, a budowane były w XIX wieku i każdy jest inny. Jedziemy na Górę Gelerta – można tam wjechać pod samą katedrę św. Macieja samochodem albo zębatą kolejką z poziomu Dunaju.
Zwiedzić trzeba najpierw Cytadelę z wysokim pomnikiem Wolności (widać ją doskonale z Pesztu) – to tu dokopano się ruin rzymskiej stolicy Panonii.
Ze wzgórza zamkowego zejść możemy nad Dunaj przechodząc obok Halasbasty (Baszta Rybacka), ale Budę trzeba jeszcze zwiedzić na górze, gdzie jest zamek królewski i przepiękny z piaskowca kościół św. Macieja.
Po Budzie trzeba pochodzić, ponieważ jest tam labirynt średniowiecznych uliczek i wstąpić do klimatycznych winiarni liczących sobie po kilkaset lat (tak jak Wierzynek w Krakowie). Niektóre z tych winiarni są kilka pięter poniżej poziomu ulicy – to bardzo zdradliwe, bo w winiarni
jest chłód, a na zewnątrz upał, a po kilku butelkach dobrego wina okaże się, jak nagła zmiana temperatury na nas zadziała.
Peszt
Z Budy wracamy przez Erzbethid (most Elżbiety) i od razu mamy biały budynek Parlamentu (jego widzimy też z Budy) z krwistoczerwonymi dachami – jakże on jest podobny do brytyjskiego parlamentu w Londynie.
Dalej jest bazylika św. Stefana, uważanego za twórcę państwa Madziarów. Koronowany został przez Cesarza Niemiec w podobnym czasie co nasz Bolesław Chrobry. Przy okazji opisu Rumunii wskazywałem, jak czczą ten zabytek Siedmiogrodzianie niemieszkający już w obrębie Węgier.
Pod parlamentem jest olbrzymi plac Lajosa Kosutha, przywódcy rewolucji węgierskiej z 1848 roku przeciwko Habsburgom – J. Bema też bardzo szanują w Budapeszcie.
Zwiedzamy jeszcze Redutę, gdzie koncertowali Strauss, Brahms i Wagner; wielką synagogę żydowską, a przede wszystkim główny deptak Pesztu – Vaci utca.
Tam, a także i w innych częściach Pesztu, np. w okolicy Opery, robimy sobie przerwę w zwiedzaniu na obiad. Przyznajcie Państwo – czy ktoś nie lubi zupy gulaszowej lub halaszupy albo placka węgierskiego; do tego świetnie nadaje się Egribikover lub zimny Furmint.
Z osobliwości w Budapeszcie przy Aprodutce polecam Muzeum Historii Medycyny z fascynującymi eksponatami – jest to muzeum poświęcone lekarzowi o nazwisku Semmelweis, który wprowadził surowe nakazy higieny w szpitalu w XIX wieku – nazywano go maniakiem, a dopiero pół wieku później Pasteur potwierdził zakaźną teorię chorób.
Wyspa św. Małgorzaty
Tu dostaniemy się przez Arpadhid od północy lub Margithid od południa.
Wyspa ma prawie 3 km długości; przepiękne parki japońskie, baseny z falami morskimi, a przede wysokim dobre hotele i restauracje. Kiedyś na pierwsze śniadanie po przyjeździe wybraliśmy się w latach 80 właśnie na wyspę św. Małgorzaty. Otrzymywało się wówczas z banku za pośrednictwem „Orbisu” miejscową walutę przeznaczoną na 2 tygodnie na Węgrzech – koszt śniadania przekroczył połowę moich zasobów walutowych; na szczęście miałem jeszcze, jakby to określić, „skitrane” dolary – nie wierzę, że można było w ramach uprawnionej wymiany walutowej przeżyć całe 2 tygodnie.
F1
W Budapeszcie byłem na pewno kilka razy, zarówno przed jak i po tym pierwszym wyścigu Formuły 1.
Niedaleko od Budapesztu zbudowano pierwszy i jak dotychczas jedyny w środkowej Europie tor Formuły 1 – to Hungaroring.
Byłem kiedyś kierowcą wyścigowym, ale tylko na torach w Polsce, a tu taka możliwość – oczywiście na tym wyścigu nie mogło mnie nie być. Przed startem bolidów Formuły 1 odbywał się wyścig w klasie KDL (krajów demokracji ludowej) – lubię takie przymiotniki przy słowie demokracja.
Startował w tym wyścigu mój kolega, a mechanikiem był mój przyjaciel. Już po wyścigu głównym dostałem plakietkę „mechanik” i jakimś cudem wszedłem do padoku A. Senny robiąc sobie zdjęcie w jego bolidzie – dzisiaj to by mnie chyba zastrzelono przed wejściem już do boksu, ale to był pierwszy wyścig w komunizmie i jakoś mi się udało.
Balaton
Możemy jechać z Wiednia do Budapesztu albo odwrotnie i wówczas jedziemy wzdłuż morza węgierskiego.
Balaton to jezioro, ale pięciokrotnie większe od Śniardw – ma ponad 600 km kw., jest stosunkowo wąskie, ale bardzo długie.
Na obu brzegach Balatonu są liczne kurorty; wówczas w latach 80 wydawały mi się wręcz zachodnimi.
Jadąc od strony Budapesztu do Balatonu nie wolno nie wstąpić do Szekesfeherver – to „miasto królów” – taka letnia rezydencja, a poza tym miejsce koronacji kolejnych władców, tak jak we Francji nie Paryż, a Reims.
Na południowym krańcu Balatonu jest ciekawe jezioro z wodami termalnymi, pływającymi orchideami oraz liliami wodnymi – w lecie temperatura wody to około 35 stopni C, a w zimie nadal powyżej 25 stopni C.
Wracamy do Polski przez północno-wschodnie Węgry, gdzie „czikosi”, czyli ujeżdżacze koni w ich ślicznych strojach, pokazują nam pusztę węgierską i to, co można robić z tak dużymi w końcu zwierzakami.
Węgry są tak blisko, że wyprawy nie trzeba specjalnie planować – wystarczy przedłużony weekend.