Nadchodzi wiosna. To pewne. Wprawdzie nie jest to atak frontalny, a raczej dywersyjne ataki rozłożone w czasie, ukierunkowane na zdobywanie przyczółków i umacnianie już zdobytych pozycji – ale nie trzeba tu żadnej konferencji jałtańskiej, by na nowo podzielić strefy wpływów. Na przykład takie Jasne Błonia – poddały się nieomal bez walki: pozycje najeźdźcy znaczą eksplozje krokusów i tłumy spacerowiczów, nic nie robiących sobie z walki frontów atmosferycznych. Krótkie kontrataki śniegu z deszczem nie są w stanie odwrócić tego chocholego tańca natury, a człowiek… Cóż rzec, człowiek tej wiosny potrzebuje, pragnie, pożąda tak samo, jak pożąda i pragnie tego wszystkiego, co wiosna ze sobą przynosi.
Był mądry. Powiedział: „Modliszki afrykańskie są uczciwsze
niż nasze żony. Znasz modliszki? W świecie modliszkowym
zaloty trwają krótko. Potem owady odbywają wesele (…)
a rano modliszkowa zagryza modliszka na śmierć. Po co ma
go zamęczać przez całe życie? Wynik przecież byłby ten sam.
A wszystko, co robi się wcześniej, robi się uczciwiej”.— Ryszard Kapuściński, Wojna futbolowa
Wiosenny czas ociepla atmosferę i to niezależnie od słupków rtęci w termometrach; odciska się piętnem lżejszej garderoby, odsłania to, co do tej pory zasłonięte. I jest jakiś magiczny system naczyń połączonych, powodujący, że wraz z ubytkiem odzieży podnosi się poziom endorfin, który na świat każe i pozwala spoglądać inaczej, rozluźnia pęta wyobraźni i pozwala sięgać tam, gdzie wzrok dotąd nie sięgał…
A jest gdzie wzrokiem sięgać: pomiędzy krokusami przesuwają się różnym rytmem eteryczne ramiona, krągłe pośladki, smukłe uda, umięśnione bicepsy i tricepsy. Endorfiny podnoszą poziom samozadowolenia, poziom samozadowolenia podnosi poziom hormonów, reakcjom chemicznym towarzyszą zwiększone i bardziej nieskoordynowane przepływy impulsów elektrycznych pomiędzy neuronami w mózgu. Chemicy z fizykami głowią się nad opisaniem tego rodzaju zjawiska, a poeci – ci od dawna nazywają je miłością.
Miłość wiosenna nieodmiennie burzy dotychczasowy rytm życia. Wystarczy zerknąć na opętanych nowym uczuciem. W jego oczach tli się tłumiony tylko miejscem publicznym skowyt pożądania i namiętności. Ona odwdzięcza się kokieteryjnym mrugnięciem powiek, omiatając go powłóczystym i lepkim spojrzeniem. Wilgotne od wina usta sączą ciche słowa. Splątane palce pieszczą się nawzajem czułymi dotykami, a opuszki palców urastają do rangi najwrażliwszych miejsc erogennych, stając się nośnikiem tego, co niewypowiedziane. Jednak najwięcej o sile miłości nie powie mowa ciała, ale zwykły telefon komórkowy. Tak, to jego ułożenie jest najbardziej wymiernym dowodem na siłę owych emocji – im telefon jest dalej od właściciela, im dalej odkłada swojego facebooka, służbową pocztę i wiadomości od znajomych – tym większa jest siła jego uczucia.
Wiosenna miłość odrywa od prozy życia, w tej plątaninie gestów i spojrzeń nikt z nich nie zastanawia się, kto ureguluje rachunek za kolację, sprawna obsługa kelnerska nie generuje problemu zmywania naczyń, wino rozwiązuje język, a jeśli jakimś cudem zabraknie słów, zawsze zostają pieszczoty rozgrzanych do czerwoności opuszków palców. Znika problem śniadania, lekcji z dziećmi, i tej w ogóle nie rozumiejącej życia żony…
Krokusy rozkwitają i przekwitają, nadchodzi czas magnolii, wiosna w tryumfie góruje nad placami i trotuarami. Drzwi kancelarii adwokackich i radcowskich zalewa fala wiosennych petentów. Przychodzą – tak ci bardziej zadowoleni ze swego życia, jak i życiowi nieudacznicy, niektórzy z wypiekami na twarzy, inni ze wstydliwymi rumieńcami, lecz wszyscy dzielą się z prawnikiem intymnymi szczegółami swego nie-pożycia. Nieomal jak na spowiedzi, tylko zupełnie inaczej: spowiadają się przecież z cudzych grzechów, a mówiąc o cudzych grzechach nie oczekuje się rozgrzeszenia. Świadectwem sakramentu jest zawsze ściskana w dłoni kopia pozwu rozwodowego lub na niego odpowiedzi.
Do prokuratur wpływają zarzuty znęcania, uderzania, przywłaszczania i wszelkich tych skrywanych wcześniej podłości, jakie jeden małżonek lub konkubent wyświadczyć może drugiemu. Płyną strugi oskarżeń prawdziwych, pół-prawdziwych i kłamstw, cuchnące posoką upadłej miłości. Węzeł gordyjski splątanych emocji, zarzutów i wyrzutów, w którym jedynie na pewno szczere uczucie, to niechęć do drugiego człowieka – tego samego, który kilka wiosen wcześniej z błyskiem w oku i namiętnością w dłoniach wodził na pokuszenie.
Za kilka tygodni – miesięcy – lat posoka ta zaleje sądy, przed sędziami stawiając zadanie rozwikłania zagadek przeszłości, a czasami wręcz znalezienia rozwiązań na przyszłość. Dawne uczucia sprzęgną się nieodmiennie z zasadami ciężaru dowodu, domniemania niewinności, winy i winy wzajemnej, rozstrzygania na korzyść i uprawdopodabniania.
W ludzkim świecie żona nie zagryza męża, a mąż nie zagryza żony. Repertuar uprzykrzania życia jest znacznie bardziej rozbudowany, można by rzec, że nawet wyrafinowany. A stopień wyrafinowania zależy od jakości prawnika, któremu powierzono operację zniszczenia ostatnich bastionów dawnego uczucia.
I tylko można zadać sobie pytanie, czy można tego uniknąć, zdać się na naturalny ciąg zdarzeń, odłożyć upadłe uczucia i szukać wiosny na Jasnych Błoniach – oszczędzając sędziemu publicznego czyszczenia małżeńskiej stajni Augiasza… Pamiętając, że wszystko, co robi się wcześniej, robi się uczciwiej.
Kropka.