Kilka miesięcy temu miałem przyjemność uczestniczyć w przemiłej kolacji, na którą zostałem zaproszony. W pobliżu usiadło kilku prawników i – choć w mniejszości – kilku przedstawicieli innych profesji.
Ryzyko, iż w rozmowie podejmiemy tematy zawodowe, było znaczne. Udało się jednak tego uniknąć. Rozmowę rozpoczęliśmy od przeczytanych książek. Od reportaży Szczygła, fantasy Sapkowskiego i wielu innych, które akurat mieliśmy „na tapecie”. Uczestniczący w tej rozmowie „nie-prawnik” po chwili ujawnił swoje zdumienie. Był zaskoczony, że prawnicy „tak dużo czytają”. Był to z jego strony komplement. Sam jest osobą z tytułami naukowymi, cenionym specjalistą w swojej branży i osobą niezwykle oczytaną. Ucieszyłem się, że niezamierzenie udało nam się zdobyć Jego uznanie.
Później dopadło mnie jednak pytanie, dlaczego zakładał On, że nie czytamy książek? Nas, pełniących zawody zaufania publicznego, na co dzień rozstrzygających o losach współobywateli, intuicyjnie zaliczał do osób wykluczonych z uczestnictwa w kulturze słowa pisanego. Wiem, że do przeczytania tekstu dłuższego niż 3 strony przyznaje się obecnie mniej niż połowa społeczeństwa (w 2016 r. – 46%), a grubo ponad połowa (w 2016 r. – 63%) deklaruje otwarcie, że książki czytała tylko w szkole lub na studiach. Ale dlaczego o brak zainteresowania książkami podejrzewał prawników? I dlaczego miłym zaskoczeniem było dla Niego odkrycie, że się mylił? Na to ostatnie pytanie udzieliłem sobie „roboczo” odpowiedzi.
Osoby świadomie uczestniczące w życiu społecznym – a do takich należał Szanowny Współbiesiadnik – oczekują od prawników mądrości. Nie demokratycznej legitymacji, nie wysokiego wskaźnika opanowania wpływu, lecz mądrości. Wiedzą bowiem, że jeśli kiedykolwiek przyjdzie im stanąć przed sądem, to potrzebować będą nic innego, jak tylko mądrego sędziego, mądrego obrońcy, mądrego prokuratora czy mądrego pełnomocnika. A mądrości się nie dziedziczy, nie otrzymuje wraz z legitymacją, dyplomem czy sędziowskim łańcuchem. O mądrość (własną) trzeba zabiegać, w tym poprzez czytanie.
Jeśli już czytamy, to warto pamiętać o społecznym oczekiwaniu na mądrość. Jeżeli ludzie mają uwierzyć w rolę prawników jako elit, uznać legitymację sądownictwa jako najlepszego modelu rozstrzygania sporów, muszą widzieć mądrość prawników. Nie pokaże się jej poprzez same uzasadnienia wyroków, apelacje czy kasacje. Te czytamy tylko my sami. Głównie dla siebie je piszemy. Warto więc pomyśleć o pokazaniu mądrości prawników na zewnątrz. Nieco na przekór lansowanej obecnie urawniłowce. Ta niestety zbiera żniwo od dawna. Znam kolegów, którzy mimo uzyskania stopnia naukowego doktora, nie ujawniają tego w środowisku pracy. Znam takich, którzy uczestnicząc w zagranicznych stażach i wymianach nie mówią o tym, by nie narażać się na zawiść. Znaczna część koleżanek i kolegów już dawno sobie to odpuściła. Nigdy nie słyszałem, by ktoś przepytał swojego aplikanta z przeczytanych ostatnio książek (innych niż konieczne do najbliższego egzaminu). Na żadnej stronie internetowej sądów powszechnych nie znalazłem biogramu prezesa. A przecież mógłby on objaśniać światu, iż osoba ta funkcję swą pełni nieprzypadkowo. O biogramy sędziów nie zadbano nawet na stronie internetowej Sądu Najwyższego. Jakże łatwo przeciętny Kowalski zaakceptuje teraz, że wymiana tychże sędziów nie ma większego znaczenia, a ich miejsce z powodzeniem zająć może „zięć sąsiada pana Cześka”. Też podobno prawnik, czy politolog, o ile jest jakaś różnica.
Czytanie ma sens. Także wizerunkowy. Z książką przy obiedzie, z książką w parku. Czyż nie pięknie by to wyglądało? A wiosna tuż, tuż. I ciekawskie oczy przechodniów skierowane na takiego dziwoląga, co nie w smartfon, lecz książkę zapatrzony. A jeśli za książką przechodnie rozpoznają prawnika? To może tylko pomóc. Wszystkim.