Kto nie słyszał o sile sprawczej pasków Wiadomości TVP, niech pierwszy rzuci In Gremio. Przebojem wdarły się do świadomości milionów Polaków, dostarczając wiedzy o sukcesach rządu i szemranych poczynaniach jego przeciwników. Ze szczególnym uwzględnieniem niecnych poczynań pewnego zniemczonego Kaszuba, który nie dość, że sieje ferment polityczny, to na dodatek z równie wielką arogancją podchodzi do zasad ruchu drogowego.
Oczywiście na paski te można patrzeć także socjologicznie – traktując je jako w miarę zobiektywizowany – nomen omen – pasek lakmusowy, pozwalający ocenić bezmiar głupoty ich twórców. Byłby jednak w błędzie ten, który na ocenie li tylko głupoty by się zatrzymał. Bo sposób serwowania informacji i ich ukierunkowanie jest formą realizacji pewnej spójnej, konkretnej linii politycznej, a przekazywane informacje ową linię polityczną mają za zadanie wspierać. Jest coś dla pokrzepienia serc, czyli o tym, że „wynagrodzenia rosną jak na drożdżach”, a „polski sukces budzi zazdrość w Europie”. Jest o sile sprawczej tego sukcesu, który przynosi narodowi „rząd odporny na presję Brukseli i celebrytów”. Czyni to pomimo licznych przeciwności losu, a przede wszystkim wbrew knowaniom opozycji, dla której „walka z rządem ważniejsza niż rozwój kraju”.
I o ile część narodu spija te frazy z każdym mgnieniem obrazu w telewizorze, to zastanawiam się, ile osób spośród osób zaangażowanych w produkcję tego rodzaju marnych wykwitów propagandy wierzy w prezentowane treści. Minimalny poziom inteligencji, nawet połączony z niechęcią dla, na ten przykład – Donalda Tuska każe dostrzec ich absurdalność i wspomnianą głupotę. A jednak wciąż pojawiają się nowe treści, jeszcze bardziej prymitywne w wymowie i jeszcze bardziej manipulujące ludzkimi emocjami.
Timothy Snyder w nader cieniutkiej, ale przez to bardzo soczystej w treści książęce „O tyranii, dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku” sformułował tezę, że „władza autorytarna w większości dana jest dobrowolnie. W czasach takich jak dzisiejsze ludzie zastanawiają się, czego zażąda w przyszłości bardziej represyjny rząd, i są gotowi spełnić te żądania, zanim je jeszcze usłyszą”. Tym bardziej, gdy są sowicie opłacanymi pracownikami albo – są po prostu opłacani i nie mogą liczyć, że w innym miejscu byliby opłacani lepiej, a przynajmniej byliby opłacani na podobnym poziomie.
Nie wiem, czy w naszym kraju mamy do czynienia (już) z władzą autorytarną, wiem jednak, że mechanizm dostosowania się do oczekiwań przełożonego (władzy), a wręcz ich antycypowanie nie jest zjawiskiem zarezerwowanym tylko dla reżimów. Podstawowym pragnieniem przeciętnego człowieka jest wszak zadbanie o jego poczucie komfortu. Nie trzeba być pracownikiem telewizji publicznej, aby wyprzedzać oczekiwania płynące z góry. Można być przecież sędzią, który bez większej refleksji wykonuje niektóre spośród swoich czynności zawodowych tylko dlatego, że tak go nauczono. Nie mam tu na myśli nawet szafowania wyrokami „w zawieszeniu”, czy traktowania aktu oskarżenia jako najważniejszego dowodu w sprawie. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że rozgrzewająca ostatnimi czasy scenę polityczną afera Pegasusa była w jakimś fragmencie pokłosiem niefrasobliwości orzeczników, którzy zgodę na kontrolę operacyjną po prostu „przyklepywali” bez większego cienia refleksji. Ale tej kwestii także nie zamierzam tutaj roztrząsać, zostawiając osąd historykom i innemu felietonowi.

Gdy idzie o mechanizm dostosowywania się sędziów do oczekiwań władzy, nie trzeba sięgać daleko. Ot, wystarczy spojrzeć na sporą grupę gorliwców, którzy zastąpili „odfaksowanych” przez ministra sprawiedliwości prezesów, gorliwie spłacających długi wdzięczności za awans i dodatek funkcyjny. Kątem oka można zerknąć na sędziów delegowanych do pełnienia ważkich funkcji partyjnych urzędniczych w ministerstwie sprawiedliwości, którzy nie wydając przez lata żadnego orzeczenia za swe partyjne urzędnicze zasługi dostępują zaszczytu uścisku dłoni Prezydenta i awansu do wyższej instancji. Lista cudownie awansowanych jest zresztą dalece dłuższa i nie ogranicza się li tylko do ministerialnych delegacji.
Skądinąd nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to jest możliwe, że wciąż w wielu umysłach sędziowskich awans do wyższej instancji jest miarą życiowego i osobistego spełnienia, bez której ich kariera jest wyblakła niczym atrament w XIX-wiecznym pamiętniku. Ale kiedy zdumienie mija, przypominam sobie, że determinizm awansu jako adepci sztuki sędziowskiej wysysaliśmy z mlekiem aplikacji. I to, jak benefity wyższej stawki awansowej w niebagatelny sposób przekładają się na zdolność kredytową.
Antycypowanie oczekiwań władzy to jedno, ale są i tacy, którzy z władzą maszerują ramię w ramię. Dość spojrzeć dawnych podsekretarzy stanu, czy grupę wybitnych zapaleńców, gotowych w instytucji zwanej Krajową Radą Sądownictwa w pocie czoła pracować nad nową, ulepszoną wizją wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Praca to nielekka, a wysiłki widoczne dla przeciętnego obywatela. Może nie te, upraszczające procedury i odciążające decernaty sędziowskie, ale już przydrożne bilbordy piętnujące „nadzwyczajną kastę” dostrzec mógł nieomal każdy obywatel. I przy okazji przeczytać na pasku TVP, że „nie ma zgody na sędziów złodziei”. W rzeczy samej trudno z tym hasłem polemizować i zapewne dlatego – a nie dlatego, że chciał się władzy przypodobać – żaden z tych sędziów nie wypowiedział się w obronie środowiska, które przecież nominalnie reprezentował. Wszak wybrać do tego grona dali się by walczyć z patologiami środowiskowymi, a nie po to, aby przylgnęła do nich łatka – tu także cytat z paska telewizyjnego – „obrońcy wymiaru niesprawiedliwości”.
Nie dziwię się aż tak bardzo pracownikom telewizji. Kontrakty, umowy zlecenia, widmo bezrobocia – to wszystko może być czynnikiem, który każe trwać w miejscu, z którego wychodzi się po fajrancie. A wtedy można kupić choćby tygodnik Jerzego Urbana i nawet opowiedzieć rubaszny dowcip o pośle Suskim. W przypadku sędziów jednak standardy przyzwoitości oceniam inaczej. Bo sędzia nie może zostawić przyzwoitości po wyjściu z pracy, ba, nie zwalnia go od obowiązku jej zachowania nawet moment, kiedy we własnym w domu przed północą kończy pisać uzasadnienie. W przeciwieństwie do pracownika telewizji nie grozi mu zwolnienie z pracy, a swobodę wyrażania myśli ogranicza jedynie moderator postów na Facebooku.
A miarą przyzwoitości sędziowskiej jest nie tyle skorzystanie z uprawnień, które formalnie daje mu prawo, ale moment, w którym odda się refleksji, czy jest to prawo słuszne i moralne. I zatrzyma przed krokiem prawo i przyzwoitość łamiącym. Nie wiem, czy awans do wyższej instancji sam w sobie owe standardy łamie. Mam wielu znajomych i przyjaciół, którzy wybrali tę ścieżkę, niektórych cenię, a niektórych uważam wręcz za osoby o wybitnych cechach prawniczych i ogromnej dozie przyzwoitości. W momencie jednak, w którym sędzia składa swój podpis na liście poparcia nowego-starego kandydata do neoKRS, przekracza Rubikon przyzwoitości. Pokazuje bowiem w ten sposób, że za nic ma on jego dotychczasową kolaborację z władzą i wspólne z nią ataki na środowisko sędziowskie, za nic ma to, że osoby te stanowią trybik machiny ukierunkowanej na ubezwłasnowolnienie niezawisłości sędziowskiej.
Chociaż oczywiście mogę się mylić i jest to zwyczajna dbałość o własną pozycję zawodową. I pierwszy krok do tego, aby zadbać o ścieżkę awansową. Przecież cytując klasyka, nawet w d…e można zacząć się urządzać.