Zapytałem kiedyś znajomego adwokata, jakie cechy winien mieć dobry sędzia. Spodziewałem się dłuższej wypowiedzi na temat cnót sędziowskich. Odpowiedział jednak krótko: „dobry jest ten sędzia, który zna akta sprawy”.
Odpowiedź nieco mnie zaskoczyła. Być może puściłbym ją mimo uszu, gdyby nie to, że kolega, do którego kierowałem pytanie, jest znakomitym prawnikiem i doświadczonym praktykiem. Jego spostrzeżenia nie zamierzałem więc zlekceważyć. Od tamtego czasu staram się nie tylko znać akta sprawy. Staram się także swoim zachowaniem na sali rozpraw dawać uczestnikom postępowań do zrozumienia, że dobrze znam akta sprawy. Nie twierdzę, że zawsze się to udaje. Zdarza się, że wyjdzie na jaw moja niewiedza, przeoczenie czy pomyłka. Staram się jednak zawsze demonstrować moje przygotowanie do sprawy i szczerze komunikować moje spostrzeżenia, dając tym samym stronom możliwość zwrócenia mi uwagi na to, co same uważają za ważne. Postawę sądowego sfinksa uważam za zwyrodnienie. Podobnie uważam za zwyrodnienie postawę stron oraz ich pełnomocników, którzy liczą, że można poprzestać na ogólnikach i oczekiwać, że sąd i tak będzie prowadził postępowanie dowodowe. Na moim biurku nieprzerwanie lądują pozwy, z których wynika, że powód dochodzi „wynagrodzenia za faktury”. Pełnomocnik powoda pytany o to, za co powód domaga się wynagrodzenia, odpowiada, że nie wie, ale „przecież to zeznają świadkowie”. Gdyby reprezentował pozwanego nieco jaśniejsze byłoby dla niego, że nie da się sensownie bronić przed roszczeniem, które nie posiada klarownej podstawy faktycznej. Niestety w sądach cywilnych, mimo formalnego odejścia od zasady inkwizycyjności już w latach 90. poprzedniego wieku, nadal akceptowano obronę pozwanego w postaci frazy „przeczę wszystkiemu czego nie przyznaję”. I niestety przyjmowano, że strony udowodnić mają wszystko, nawet to, odnośnie czego nie zawiązał się żaden rzeczowy spór. W tej sytuacji nie dziwię się, że i dziś prawnicy trwonią czas swój (i nie swój) na postępowanie dowodowe mimo braku określenia, kto i co uważa za prawdę. W efekcie zaakceptowania przez sądy, że stanowisko powoda może „wyjść” z zeznań wnioskowanych przez niego świadków (analogicznie stanowisko pozwanego nie musi zostać prezentowane w formie twierdzeń, lecz „ujawnia się” w zeznaniach jego świadków), dochodzi do piętrzenia wniosków dowodowych na kolejnych terminach rozprawy. Skoro z dowodu X „wyszło” coś, to teraz druga strona wnioskuje dowód Y, a wcześniej wcale nie musiała wiedzieć, że to „coś” jest ważne dla sprawy. Opisywany tu model procesowania się ma dwie niezaprzeczalne zalety. Po pierwsze, sąd, strona i jej pełnomocnik mogą być zupełnie nieprzygotowani. Mogą niczego nie znać i niczego nie wiedzieć. Po drugie, każdy tak prowadzony proces jest trudny i (przynajmniej pozornie) pracochłonny. Akceptacja tego modelu prowadzi w konsekwencji m.in. do sytuacji, które nazwać trzeba zwyrodnieniem. Bo zwyrodnieniem jest to, że strona polskiego procesu cywilnego tak często nie widzi potrzeby obecności na własnej rozprawie sądowej. Zwyrodnieniem jest brak rzeczowego odnoszenia się do twierdzeń przeciwnika i ograniczanie się – z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku – do cytatów z orzecznictwa (w pismach procesowych) oraz formułki, iż „wnosi się jak dotychczas” (na rozprawie). Zwyrodnieniem jest zabieganie o rozpoznanie sprawy na rozprawie, podczas której unika się wyrażenia ustnie jakiegokolwiek stanowiska i wnioskuje się o zakreślenie terminu do złożenia pisma procesowego. Zwyrodnieniem jest wysyłanie pisma procesowego na kilka dni przed rozprawą lub próba wręczenia sądowi pisma procesowego tuż przed zamknięciem rozprawy.
Opisuję te sytuacje nie po to, by się żalić. Z każdą z nich doskonale można poradzić sobie w praktyce. Piszę o tym, byśmy nie zapomnieli, że nieznajomość akt oraz prawnicze pustosłowie nie są właściwym sposobem wykonywania naszego prawniczego rzemiosła. Są zwyrodnieniem, podobnym do zwyrodnień kręgosłupa powstających na skutek zaokrąglonych pleców i odstających łopatek. Ma je wielu z nas. Nie oznacza to jednak, że wada postawy przestała być wadą postawy. Problemem nie jest przy tym sama wada postawy, ale to, że siłą przyzwyczajenia możemy zacząć ją traktować jako normę. To, że warto dbać o zdrową sylwetkę, powszechnie wiadomo. To, czy bolą nas prawnicze zwyrodnienia, to już temat na inny felieton.