No i odsunęliśmy…
Można otwierać na wiwat szampana i sklepy w niedziele!
Koniec większości PiS – opozycja szykuje się do utworzenia rządu, niechybnie, z Donaldem Tuskiem u steru. Będzie to jednak rząd koalicyjny, w którym – jak zawsze – niespodziewanie dużą rolę odegra PSL. A czy wspominałem, że znów mamy rok 2007?
Na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że utknęliśmy w Dniu Świstaka. Od niemal dwudziestu lat te same partie i te same twarze u władzy. Myliłby się jednak ten, kto uzna, że nie warto poświęcić sprawie drugiego i trzeciego rzutu oka.
Wyborcy przyznali mandat opozycji w atmosferze rosnącej społecznej aprobaty dla redystrybucyjnej polityki socjalnej, dla liberalizacji przepisów aborcyjnych, dla osłabienia pozycji Kościoła i dla legalizacji małżeństw jednopłciowych (za wykształcenie i zaognienie tych nastrojów chciałbym uprzejmie podziękować partii dotychczas trzymającej władzę). Tymczasem partie opozycyjne pozostają w tych kwestiach (w zależności od klubu): 1) wstrzemięźliwe, 2) stanowczo przeciwne, 3) dość progresywne. Jak gdyby tego było mało: jedni grożą zaciskaniem pasa, drudzy – obiecują socjaldemokrację na wzór skandynawski, a trzeci – ciepłą wodę w kranie i może jakieś dopłaty do kredytu. Gospodarcze wizje przyszłości niekoniecznie do pogodzenia. A to wszystko okraszone pełzającą na przednówku globalną recesją.
Nie chcę powiedzieć, że nie wierzę w sprawczość takiej koalicji… ale na wszelki wypadek przygotowałem już kartę do bingo z najpopularniejszymi usprawiedliwieniami w razie niewywiązania się z obietnic. Spodziewam się tak oryginalnych ripost jak: „Najpierw sprawy gospodarcze, potem światopoglądowe”, „Poczekajmy do drugiej kadencji”, „Zabrakło pieniędzy w budżecie”, „Musimy posprzątać po poprzednikach”, „Negocjujemy to z koalicjantem” oraz „Trzeba odsunąć PiS od władzy”… a nie, przepraszam, to ostatnie już się udało. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby jakaś wariacja na temat straszenia odwiecznym wrogiem i teraz się pojawiła.
Jest więc niezerowe ryzyko, że, gdy przyjdzie do głosowania nad projektami ustaw, natkniemy się na rząd de facto mniejszościowy. Tymczasem, licho nie śpi (licho ma jakieś 212 mandatów i z utęsknieniem wyczekuje pierwszych potknięć nowej rady ministrów)!
Jeżeli więc dawnej opozycji zależy, aby do tej roli zbyt szybko nie powrócić, będzie musiała, z jednej strony, uniknąć wewnętrznego paraliżu decyzyjnego, a z drugiej – nie wpaść w stare koleiny spod znaku austerity i konserwatywnego liberalizmu. Te bowiem już raz pchnęły wyborców i wyborczynie do oddania głosu na „większe zło”.
Czy więc za 4 lata czeka nas znów klasyczna zmiana warty? Chciałbym wierzyć, że da się tego uniknąć, ale wszystko zależy od najbardziej kłopotliwej ze zmiennych – czynnika ludzkiego. Gdyby więc jakiś prominentny polityk zwycięskiej partii miał zaszczyt czytać dzisiejszy felieton (ale nie oszukujmy się, nie czyta, bo ma przyjemniejsze rzeczy do roboty), dałbym mu tylko jedną radę: „Nie traktuj cudzych wyborców jak krnąbrne dzieci, które należy za karę postawić do kąta, zabrawszy im zabawki”. Dzieci bowiem, nie mają czynnego prawa wyborczego.