Dzienniki lokalne stosują znaną i preferowaną przez inne media zasadę, że na stronie pierwszej musi być artykuł nośny, wiodący, który swoim tytułem i treścią skłoni czytelnika do kupna tej prasy. Wielokrotnie po przeczytaniu artykułu przekonujemy się, że poza intrygującym tytułem niewiele jest w nim zapowiadanej treści. Nieco inaczej było z dwoma artykułami, jakie ostatnio pojawiły się w jednej ze szczecińskich gazet. Pierwszy mówił, że e-recepty są obowiązkowe, drugi będący wywiadem twierdził, że pan prof. T. Grodzki ma sumienie czyste.
E-recepty wprowadzono w dniu 08.01.2020 roku. Ale już w 2019 r., a może i w 2018 r. niektórzy koledzy wypisywali je, rzekomo powodując zadowolenie z siebie, ze strony pacjentów, aptek i NFZ. Podobno e-recepty mają jeszcze inne korzyści, o których wie Minister Zdrowia, pan red. Kaleta z „Kuriera Szczecińskiego” i pan red. Nowicki z TVN-u, który z zaangażowaniem zajmuje się problemami medycznymi. W ostatnim numerze „Vox Medici” lekarz – entuzjasta napisał na stronie siódmej artykuł „Moja pierwsza e-recepta” dając do zrozumienia, że o to znowu nowoczesność i komputery wygrywają z „papierową”, ręczną tradycją. Wszyscy więc cieszą się, tylko nie moi pacjenci. Ja też się nie cieszę. Na razie. To jednak trwa krótko, chorzy są przyzwyczajeni do recept papierowych, wręcz proszą o nie, do elektronicznych podchodzą z lękiem, nieufnością, podejrzliwością, narzekają, że wypisanie takich recept wcale nie jest błyskawiczne, oni się spieszą, e-recepty wydłużają czas oczekiwania na przyjęcie przez lekarza itd. Uczono nas tajników pisania recept elektronicznych, teoretycznie potrafimy, ale zamiast przebywać z chorym face to face, co jest istotą badania psychiatrycznego, muszę patrzeć na komputer i z nim pracować, zamiast z pacjentem. Sieć jest przeciążona, komputery się „zawieszają”, apteka nie ma tego leku, więc proszą o wydrukowanie następnej recepty i podanie numeru kodu. Przerywamy pracę z innym pacjentem, drukujemy receptę tego leku, który jest w aptece, dzwonimy, podajemy kod dostępu itd. Mylimy się przy pisaniu e-recept, wiele elementów musimy pozmieniać, niejednokrotnie zaczynamy „zabawę” od początku albo zniechęcamy się i piszemy receptę tradycyjnie.
Jeszcze raz zaznaczam, że istotą badania psychiatrycznego jest bezpośredni kontakt z pacjentem, słuchanie go, obserwowanie, terapia słowna i niejednokrotnie farmakologiczna.
Do niedawna realizując te zamierzenia można było równocześnie w ramach farmakoterapii pisać receptę. Aktualnie jest to po prostu utrudnienie, ponieważ zamiast rozmawiać z chorym muszę „klikać”. To pacjentów denerwuje, rozprasza, zniechęca do dalszego kontaktu z lekarzem, a pisanie e-recepty wydaje się im nieskończonością. Są niecierpliwi, nie potrafią e-recept odczytać, niejednokrotnie nie mają telefonów komórkowych, uważają, że e-recepty to marnotrawienie papieru, boją się z nią iść do apteki, słowem przyjmują je jako „dopust boży” lub „zło konieczne”. Utyskują przy tym, że telewizja – jak zwykle – kłamie, mówiąc, że e-recepta to udogodnienie dla chorych. Na razie to dla nich utrapienie. Mam nadzieję, że najbliższy rok przyzwyczai pacjentów i mnie do tych nieszczęsnych recept, nie będziemy ich tak nazywać, a nowoczesność zatryumfuje. Tylko gdzie w tym wszystkim jest chory, otoczony e-receptami, nazywany jednostką chorobową wg ICD-10 lub DSM-V, naznaczony tzw. procedurą i punktami dla NFZ? Czy medycyna nie dehumanizuje się? Niech się nad tym zastanowią młodzi adepci tej gałęzi nauki. Jedno jest pewne. Młody lekarz będzie miał mniej czasu dla pacjenta. Nie mówiąc już o empatii, której na studiach nie uczą, którą albo się ma, albo nie, zależy, czy podejmowało się studia z powodu chęci niesienia pomocy drugiemu człowiekowi czy dla prestiżu, tradycji rodzinnych i ewentualnych gratyfikacji.
Artykuł drugi to rozmowa obserwatora procesów sądowych redaktora Leszka Wójcika z obecnym Marszałkiem Senatu – profesorem Tomaszem Grodzkim. Tytuł rozmowy brzmiał „Sumienie mam czyste” i ukazał się niedawno w dzienniku szczecińskim. Panie Profesorze, dałabym sobie spokój z analizowaniem osoby pana redaktora Tomasza Duklanowskiego ze szczecińskiego radia, który źle się o Panu wypowiada. Zapewne p. Duklanowski jest rzeczywiście redaktorem, mimo że – jak Pan mówi – jeszcze z Panem nie rozmawiał. Dajmy sobie również spokój z analizowaniem drogi zawodowej pana redaktora i z tym jego „nie zagrzewam nigdzie miejsca”. Może jest to po prostu młody człowiek, który szuka swojego miejsca „pod słońcem”, robi to, co w danej chwili uważa za właściwe i nie należy od razu dopatrywać się w tym tzw. drugiego dna? Mówi pan profesor, że pan redaktor jest „trybikiem” w maszynie i że jest to zorganizowana akcja. Bo ja wiem? Czy taka nadmierna podejrzliwość ocierająca się o nastawienie ksobne jest uzasadniona? Jeżeli tak, to polityka jest wyjątkowo brudną i amoralną rzeczą. Pisał o tym zresztą już Arystoteles i Platon. Mówi pan prof. Grodzki, że jest lekarzem już 36 lat i nikt dotychczas nie miał do postawy etycznej pana profesora „ani jednej uwagi”. Zaczęły się one w dzień po wyborze jego osoby na marszałka Senatu, czyli – jak pan profesor podkreśla – trzeciej osoby w państwie. To podkreślanie też irytuje osoby nieżyczliwe Panu, a ja, lekarz ze znacznie dłuższym stażem w zawodzie, bo 49-letnim, zapewniam Pana, że już dawniej znajdowali się tacy, którzy mieli uwagi co do Pana postawy etycznej, tylko tego nie werbalizowali. Po prostu po otrzymaniu funkcji, jaką Pan Profesor pełni, uaktywnili się ludzie, odezwały się głosy negatywnie wypowiadające się o Panu. Rola, zawód lekarza w tym kraju zawsze będą kojarzyły się z łapownictwem, nie wiem, czy słusznie, ale uzyskana przez Pana Profesora funkcja mobilizuje do takich uwag. Obejmując urząd marszałka należało się z tym liczyć. Dlatego uważam, że lekarze, prawnicy, inżynierowie itd. głównie winni wykonywać swój wyuczony zawód, a angażując się w tzw. politykę powinni liczyć się ze słowami pochwały i krytyki. I myślę, że osoby nieprzychylne Panu nie odezwałyby się w ogóle, gdyby Pan nie sięgnął po aktualną funkcję. A pan zeznający na Pana korzyść jest podobno byłym pracownikiem służb… Więc nie takim znowu człowiekiem honoru.
Mówi Pan Profesor, że szkaluje się go w jego okolicy. Kto nie szkaluje, ten nie szkaluje, a ci co szkalują Pana z pana okolicy, robią to dlatego, że jest Pan tutaj najbardziej znaną osobą. To logiczne. Wybrany marszałkiem p. Jaśkowiak będzie szkalowany głównie przez mieszkańców Poznania, a p. Majchrowski – przez mieszkańców Krakowa itd. Tak było zawsze i będzie, a z ewentualnymi procesami sądowymi i dowodami dałabym sobie spokój. Po pierwsze na rozprawy sądowe należy czekać, bo jest ich bardzo dużo, po drugie proces sądowy trwa w czasie, po trzecie wreszcie, ileż razy uczestniczyłam jako biegły w procesach, gdzie dowodów nie było, a wyrok zapadł. Trzeba być ponadto. Pan red. L. Wójcik mówi do Pana: „Witamy w PRL-u? Nie ma pan deja vu?”. Panie Profesorze, Panie Redaktorze, nie na tym polega – z neurologicznego i psychiatrycznego punktu widzenia – deja vu. Można o tym poczytać w fachowych publikacjach. Pan Profesor mówi dalej, że jako chirurg ma naturę wojownika, że nie powiedział: przywieźliście mi trupa i że ma do spełnienia misję. Każdy z nas lekarzy ma naturę wojownika i walczy o pacjenta do końca, a język chirurgów znamy dobrze i co tu dużo mówić – jest on niekonwencjonalny, najłagodniej rzecz ujmując. Natomiast do problemu „spełnienia misji” podchodziłabym z pewną ostrożnością. Orędzia, które Pan wygłaszał do narodu, misja i jej spełnienie trącą pewną wielkościowością, pewną idee fixe, potrzebą zaszczepienia czegoś, czego nie ma w tym środowisku, a co ja uważam za słuszne. Czy nie jest to deprecjonowanie tego społeczeństwa, które tej misji nie czuje? Poczucie misji nie kojarzy mi się dobrze. I wreszcie: „mam czyste sumienie”. Kiedyś tłumaczono mi, że każdy z nas uprawiający zawód lekarza ma na sumieniu pokaźny cmentarz ofiar. W przenośni. Dlatego bądźmy skromni. Bądźmy służbą. Żyliśmy i żyjemy w złych czasach, popełniamy błędy, jesteśmy słabi zwłaszcza w tej od lat ciągnącej się mizerni, jaką jest służba zdrowia. Dlatego – spokojnie, bez emocji i nastawienia sensytywnego.
Dążmy do tzw. zgody narodowej i Pan jako lekarz mógłby tutaj wiele zdziałać. Oczywiście pod warunkiem, że czuje się Pan bardziej lekarzem niż politykiem. Mógłby Pan wiele zrobić, niekoniecznie nastawiając się w kontrze do aktualnej władzy, która, czy nam się to podoba czy nie – na razie rządzi, bo przez kogoś została wybrana.