Nie stanowi zapewne żadnego odkrycia stwierdzenie, że ograniczanie osądu świata, do bieżących zdarzeń – zarówno tych zawodowych, jak i np. w sferze obserwacji publicznych – nie daje pełnej perspektywy. Czasem warto więc spojrzeć na to, jak np. naszą pracę wykonywano sto, dwieście lat temu. Nie zawsze dobre odpowiedzi znajdziemy w nowo wydawanych książkach. Ale… od czegóż jest Allegro, na którym przy zachowaniu minimalnej konsekwencji można upolować zapomniane dziś książki stanowiące świetne świadectwa konkretnych epok.
Warto w taki właśnie sposób poszukać Wspomnień prokuratora Kazimierza Rudnickiego. Od razu trzeba zastrzec, że autor spiżową postacią raczej nie jest – zwłaszcza po II wojnie światowej. Ale… arbitralne rozliczenia postaci historycznych zostawmy innym (chętni się znajdą – tutaj wciąż przychodzi mi na myśl, sytuacja gdy kilka lat temu młody historyk w jednym z programów telewizyjnych z ogromnym poczuciem wyższości wyśmiewał to, co pisał Melchior Wańkowicz pod koniec życia – wciąż trochę brakuje nam pokory wobec przeszłości). Tym bardziej, że w Dwudziestoleciu Międzywojennym Rudnicki uczestniczył w szerokim zakresie w organizacji wymiaru sprawiedliwości. I w swoich wspomnieniach potrafił w sposób ciekawy, przystępny opisać zarówno ogólne uwarunkowania życia prawników (przedstawicieli różnych zawodów), jak też barwne anegdoty i opisy ciekawszych spraw. Chociażby to, jak po 1918 r. występowały różnice mentalne w funkcjonowaniu sędziów z trzech byłych zaborów. I tak, sędziowie z Małopolski mieli grzeszyć tak dużym formalizmem, który – jak powiadano złośliwie – nie pozwalał prokuratorowi ścigać zabójstwa popełnionego pod jego oknem, póki nie otrzymał zawiadomienia w tej sprawie od policji. Sędziowie z byłej Kongresówki natomiast zdaniem Rudnickiego sprawiali wrażenie zobojętniałych na wszystko i znudzonych. Zresztą, nie było na to reguły. W 1923 r. do Ministerstwa Sprawiedliwości zgłosił się, dla odmiany, uznany, bardzo dobrze zarabiający notariusz z prośbą o przeniesienie na stanowisko sędziego. Pytany o powody odrzekł: Długi wszystkie, panie ministrze popłaciłem, ubrań mi wystarczy aż do śmierci, dwóch obiadów na raz nie zjem, a nie mogę już dłużej okazywać czołobitnej wdzięczności każdemu, kto przyjdzie do kancelarii sporządzić akt, lub poświadczyć podpis.
Zdarzały się także ciekawe sprawy w innych sytuacjach. Rudnicki wspomina, że gdy pełnił obowiązki prokuratora, przychodziła do niego masa „petentek”, czyli żon i matek proszących o ulżenie losu ich bliskim. Pewnego razu w jednej sprawie Rudnickiego odwiedziła kobieta, która nie wyraziła zbyt jasno swej prośby, ale padła na kolana i krzyczała rozpaczliwie: Niech pon się zmiłuje, niech pon się zlituje! Gdy Rudnicki zagroził, że nie będzie rozmawiał, dopóki nie wstanie, trochę się uspokoiła, ale później opowiadała swojemu adwokatowi, że Prokurator krzyczał: nie będę godoł! Inna żona przesłała w tubie brylantyny swojemu mężowi – przebywającemu w Tworkach i symulującemu obłęd – antropinę, która wywoływała rozszerzenie źrenic, jedną z cech postępującego paraliżu… We wspomnieniach można przeczytać również sporo o procesie Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcy Gabriela Narutowicza. Rudnicki oskarżał tam wówczas tego wpół – szalonego malarza.
Historie i opisy konkretnych zdarzeń można mnożyć. Dlatego warto – i to nie tylko w przypadku tej jednej książki – zanurzyć się dzięki wspomnieniom na chwilę w przeszłość i przenieść do dawnego świata. Serdecznie polecam.