W internetowym serwisie Sądu Najwyższego ukazała się ostatnio notka o Dniu Edukacji Prawnej w Sądzie Najwyższym. 15 marca 2018 roku Sąd ten Najwyższy przyjął uczniów jednego z warszawskich liceów. Tym samym, dołączył do grona sądów, które uznały, iż przynajmniej raz w roku, ich rolą jest coś więcej niż orzekanie. Piszę „dołączył”, gdyż dokładnie rok temu Sąd Najwyższy w inicjatywie tej nie brał udziału. Trzech sędziów Sądu Najwyższego (Stanisław Zabłocki, Jacek Gudowski, Michał Laskowski) w tym roku zaangażowało się. Co więcej, połączyli siły z organizacją pozarządową (Fundacją Court Watch Polska). Jak głosi notatka prasowa – uczniowie otrzymali także prezenty „Apteczkę Prawną. Lex bez łez”. A więc udało się znaleźć nie tylko czas, ale i pieniądze na budowanie pozytywnych skojarzeń z sądownictwem. Notkę o tym czytałem niemalże ze łzami w oczach.
Osiem lat temu Sędzia Ewa Łętowska pisała: „Współczesna pozycja trzeciej władzy wymaga znacznie więcej wysiłku wkładanego w czytelne, publiczne przedstawienie legitymizacji jej działania”. A dalej: „Do tego wysiłku trzecia władza nie jest systematycznie przygotowywana – ani świadomościowo (nie zdając sobie sprawy, że musi na legitymizację zapracować), ani stosownymi umiejętnościami”. Diagnoza była smutna. Szczególnie ta jej część, która dotyczyła braku świadomości. Braku rozpoznania, że legitymacja formalna (wynikająca z opisania w Konstytucji RP, aktu powołania itp.) współcześnie nie wystarcza. Nie wystarcza, jeśli chce się być prawdziwą władzą, a nie urzędnikiem, trybikiem w maszynie kierowanej przez kogo innego. Trzeba było niemałego wstrząsu – groźby zakończenia służby z przyprawioną „gębą” komunistów i złodziei – żeby w murach Sądu Najwyższego osiem lat później odbył się Dzień Edukacji Prawnej.
Lubię przyjmować optymistyczne założenia. Przyjmuję więc optymistycznie, że problem braku świadomości już nie istnieje. Odrzucam pesymizm. Pomijam, że trójka Sędziów Sądu Najwyższego zaangażowanych w Dzień Edukacji Prawnej to ci sami, którzy od lat potrafili już mówić nie tylko „do rzeczy, ale i do ludzi”.
Sędzia Łętowska nie pisała jednak tylko o sędziach Sądu Najwyższego. Jej diagnoza odnosiła się do sędziów w ogólności. I nie dotyczyła tylko uprawomocnienia poprzez edukację. Dotyczyła poszukiwania legitymizacji w ogóle. Dziś – osiem lat po wspomnianej diagnozie – nie musimy, my prawnicy, poszukiwać po omacku. Tematyka społecznej legitymizacji sądownictwa nie jest nieznanym lądem. Wiedza na ten temat jest rozwijana przez socjologów. Trzeba tylko chcieć po nią sięgnąć.
Na rynku księgarskim od października zeszłego roku dostępna jest monografia niekwestionowanego Króla tego tematu. Doktor Stanisław Burdziej z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu wydał „Sprawiedliwość i prawomocność. O społecznej legitymizacji władzy sądowniczej”. Książka jest ożywcza, żeby nie powiedzieć otrzeźwiająca.
Dla wszystkich zmęczonych krytyką sądownictwa mam dobrą wiadomość. Doktor Burdziej, jak przystało na prawdziwego gentelmana, nie krytykuje. Zachowuje niezachwianą życzliwość względem świata, w tym sądownictwa. Nie ma więc w książce narzekania. Jeśli Autor poddaje coś krytyce, to tylko dogmaty. W szczególności te przyjmowane milcząco, jak choćby założenie, że zwiększenie efektywności (w tym skrócenie czasu trwania postępowań sądowych) przyczyni się do zwiększenia zaufania do sądów.
Doktor Burdziej ma odwagę wskazać wprost, że trzecia władza jest oceniana relatywnie źle, mimo szeregu nierzadko udanych reform i rzeczywistych usprawnień. Deficyt zaufania nie odpowiada też obiektywnej efektywności sądownictwa wynikającej z badań World Justice Projekt. W tej sytuacji drogą do postrzegania władzy sądowniczej jako prawomocnej nie może być robienie tego, co dotąd, lecz jeszcze więcej i szybciej. Być może – do czego zachęca doktor Burdziej powołując się na wyniki eksperymentów krajowych i zagranicznych – drogą jest dostrzeżenie roli sprawiedliwości proceduralnej. Zaakceptowanie, że dla sprawowania realnej władzy konieczne jest „zdobywanie serc i umysłów”.
Co istotne, doktor Burdziej udowadnia, że relacja sąd – obywatel nie różni się istotnie od wielu innych relacji typu ekspert – laik. Wszystko to, czego oczekujemy od dobrze komunikującego się lekarza, jest w pełni aktualne w relacji sędzia – podsądny. A to, że stosunek lekarza do pacjenta ma realny wpływ na efekt leczenia, jest doskonale udokumentowane. Nawet jeśli pacjentom podawano placebo, to reagowali na leczenie znacznie lepiej, gdy lekarz znał zasady efektu proceduralnego. Eksperymentów „na sądownictwie” także nie brakuje. Jakie to eksperymenty – tego nie napiszę. Bo choć doktor Burdziej podaje zasady sprawiedliwości proceduralnej już na stronie 2 książki, to warto przeczytać wszystkie 252 stron. Zajmie to Tobie, Czytelniku, nie więcej niż 3 wieczory. A dowiesz się jak sprawić by sąd, będąc „areną walki”, nie był jednocześnie „areną degradacji”. Jak, kiedy, czym? Tego nie musisz już sam wymyślać. To zrobił dla Ciebie doktor Stanisław Burdziej.