Ostatnie lata przyniosły szerokie zainteresowanie sądownictwem, w tym swobodę wyrażania nieprzychylnych opinii o nim. Opinii, które przeciętny prawnik mógł już wcześniej poznać, jeżeli czytał wyniki badań socjologicznych o postrzeganiu sądownictwa przez obywateli. Z badań tych wynika przekonanie o przewlekłości postępowań i złej organizacji pracy sądów.
Większość obywateli wiedzę o stanie sądownictwa czerpie z mediów.
Można więc rozłożyć ręce stwierdzając, że na przekaz medialny prawnicy wpływu nie mają. Z tych samych badań wynika jednak, że najczęstszym przejawem osobistego zetknięcia się obywatela z sądem nie jest wystąpienie w roli strony, ale świadka. Na to, jakie wrażenie z kontaktu ze „światem prawników” odniesie świadek, wpływ mamy właśnie my, prawnicy.
Dla przeciętnego Kowalskiego już samo otrzymanie wezwania sądowego jest wydarzeniem dramatycznym. Po odnalezieniu w skrzynce pocztowej awiza (listonosz roznosi przecież przesyłki w godzinach pracy) Kowalski udaje się do urzędu pocztowego. Tam, po odczekaniu kilku lub kilkudziesięciu minut w kolejce (urzędy pocztowe w dużych miastach porównywalne są tylko do szpitalnych izb przyjęć), otrzymuje w końcu, w istocie niechciany, list. Dowiaduje się z niego, że w terminie, którego nikt z nim nie uzgadniał, ma rzucić wszystko czym się zajmuje i stawić w zupełnie mu nieznanym miejscu, gdyż będzie przesłuchiwany. Poziom frustracji osiągnięty w tym momencie zależy od osobniczych cech Kowalskiego. Niefrasobliwość sądownictwa z łatwością jednak poziom ten podnosi. Kowalski może bowiem przeczytać, iż jest wzywany „pod rygorem grzywny” (najlepiej tłustym drukiem i z podkreśleniem). Innymi słowy, jakiś sąd straszy go grzywną, choć jeszcze słowa z nim nie zamienił. Do tego „w bonusie” może wystąpić masa drobiazgów, takich jak przekręcone nazwisko (Sąd nie sprawdza przecież podanych mu nazwisk), edycja tekstu na poziomie przedszkolaka (podwójne spacje i nieodmienione nazwy to przecież standard pism sądowych) lub kilkustronicowe pouczenie o „prawach i obowiązkach” (które w istocie o niczym nie informuje a jedynie wprowadza w zakłopotanie). Nawet więc jeśli ostatecznie rozprawa zostanie odwołana, a wezwanie anulowane – w pamięci Kowalskiego pozostaje prosta asocjacja. Sąd = kłopoty i przedmiotowe traktowanie.
Dalej nie jest wiele lepiej.
Po dotarciu do sądu Kowalski z rzadka witany jest przez uśmiechniętą osobę, która wskaże mu drogę. Częściej przez pracowników ochrony, którzy – wykonując swoją pracę – traktują go jak potencjalnego terrorystę. O wskazanie drogi do właściwej sali rozpraw Kowalski musi ładnie poprosić.
Oczekiwanie na wejście do sali rozpraw umila mu co najwyżej lektura instrukcji gaśnicy proszkowej. Darmowa prasa do czytania, czy dystrybutory z wodą, są nadal rzadkością na sądowych korytarzach. Chciał nie chciał, nasuwają się Kowalskiemu porównania. Z każdym zakładzie usługowym (np. fryzjerskim) witany jest z uśmiechem a kącik prasowy już na niego czeka. Dlaczego tych „zdobyczy cywilizacji” nie ma w sądzie? Widocznie dla Sądu nie jest tego wart.
Kiedy już Kowalski stanie przed sędzią, dużo zależy od talentu i wrażliwości tego ostatniego. Jest to jednak naprawianie szkód wizerunkowych już wyrządzonych. Co więcej, w warunkach wybitnie niesprzyjających. Świadek stoi gdy wszyscy siedzą. Sposób ulokowania pulpitu powoduje dyskomfort psychiczny (wie o tym każdy kto choć raz zeznawał). Świadek zazwyczaj myśli tylko o tym, by jak najprędzej wyjść z sali rozpraw. Jeśli przypomni sobie, że chciałby otrzymać zwrot kosztów stawiennictwa, to najczęściej usłyszy, że winien złożyć „stosowny wniosek”. Następnie dowie się, że wymaga to złożenia kserokopii dowodu rejestracyjnego (dla wykazania pojemności silnika samochodu) oraz zaświadczenia od pracodawcy (dla wykazania wysokości utraconego zarobku). Po dopełnieniu tych formalności pieniędzy jednak nadal nie otrzyma. Na te musi najczęściej poczekać dobrych parę tygodni. W wielu sądach praktyką jest bowiem wypłata dopiero po uprawomocnieniu się postanowienia o przyznaniu należności. Innymi słowy, Kowalski kredytuje sądownictwo, wykładając z własnej kieszeni środki niezbędne dla stawiennictwa. Następnie zamiast pieniędzy otrzymuje odpis postanowienia z sążnistym uzasadnieniem (po który po raz kolejny udaje się na pocztę). Sprawdza stan konta, a tam nadal nic. Czeka więc i traci nadzieję na faktyczne otrzymanie gotówki. Kiedy wypłata następuje, zdanie na temat sądownictwa ma już doskonale wyrobione.
Z perspektywy świadka zetknięcie z sądownictwem to mordęga.
Bezduszność i niezrozumiałe procedury rodem z dziewiętnastego wieku. Dzień w dzień, osoba po osobie. Postawić więc w tym miejscu warto dwa zasadnicze pytania.
Czy my sami chcielibyśmy zostać potraktowani gdziekolwiek (w urzędzie, szkole, sklepie) tak, jak traktowani są świadkowie w sądach? Co robi każdy z nas indywidualnie by obraz sądownictwa w oczach świadków był lepszy?
Wierzę, że wielu z nas działania takie podejmuje. Zwraca uwagę pracownikom sekretariatu na treść i formę wysyłanych wezwań, a nawet samodzielnie opracowuje ich formularze. Wie jak wyglądają toalety dla świadków i w razie konieczności interweniuje. Zwraca się do świadków pełnymi zdaniami, a nie półsłówkami niczym dzielnicowy z filmów Barei. Kończąc przesłuchanie upewnia każdego świadka, że jego obecność w sądzie była ważna i jest doceniana.
Pole do działania mają nie tylko sędziowie. Nie mniej ważne jest to, jak do świadków pochodzą profesjonalni pełnomocnicy. Czy zastanawiają się nad niespornymi okolicznościami sprawy tak, by niepotrzebnie nie wnioskować świadków? Czy zabiegając o przesłuchanie świadka sami przychodzą na rozprawę? Czy uczulają swoich klientów na potrzebę podania sądowi prawidłowego adresu świadka lub podjęcia samodzielnych starań celem zapewnienia jego stawiennictwa?
Obywatelski obowiązek stawiennictwa w sądzie w charakterze świadka spoczywa na wszystkich.
My prawnicy nie może nikogo z niego zwolnić. Możemy jednak sprawić, by ludzie mieli przekonanie, że ich obecność w sądzie była sensowna, a wysiłek z nią związany jest szanowany. Nie czynimy tym przysługi świadkom. Czynimy przysługę samym sobie.