Taka sytuacja zdarza się i obecnie, więc tytuł brzmi aktualnie. Adwokat na tym dyżurze miał istotnie dużo czasu wobec braku klientów. Tyle, że adwokat pisał to ponad 70 lat temu, podczas okupacji niemieckiej w ówczesnym Generalnym Gubernatorstwie (w skrócie GG).Tekst rzuca nieco światła na funkcjonowanie adwokatów w tamtych warunkach.
List odnalazł się niedawno u brata Jerzego w starej książce. Tekst maszynowy na skromnym listowniku, bez numeru telefonu. Autor to po prostu mój ojciec Teodor. List dotyczy generalnie sprawy rodzinnej, ale związanej z zawodami prawniczymi. Siostrzeniec żony autora listu aplikował w Jędrzejowie. Tam, po wysiedleniu z Poznania, autor prowadził kancelarię adwokacką. Z nim mieszkała żona i dwóch synów. Siostrzeniec Bogdan pomyślnie zakończył aplikację egzaminem. Z tej okazji jego starszy powinowaty zabrał się wreszcie do pisania do rodziców egzaminowanego aplikanta.
Z materiałów i publikacji o losach adwokatury wyczytałem o pozwoleniu okupanta w 1943 r. na przeprowadzanie egzaminów adwokackich. W liście używa się jednak, że „zdał egzamin sędziowski”. Zresztą jest i wzmianka: „Już i tak dotarły do nas wiadomości, że egzamin miał być odłożony wobec zdekompletowania komisji sędziowskiej”.
Rodzice Bogdana mieszkali w Łodzi, wcielonej do Rzeszy. Aby aplikować, człowiek ten musiał zmienić swój domicyl, bowiem w Łodzi to było dla poddanego Rzeszy narodowości polskiej niemożliwe. Aplikant również mieszkał z rodziną wysiedlonego prawnika. Władza okupacyjna po wysiedleniu, na szczęście nie śledziła przeszłości tego wysiedlonego, przed wojną prokuratora. Uruchomienie takiej akcji tym niemniej było możliwe. Dodam, że po perypetiach w kampanii wrześniowej, autor zdołał ukryć przed umieszczeniem go w obozie przejściowym, swój prawdziwy zawód. Adwokat zapewne lubił siostrzeńca żony i chciał mu wskazać właściwy kierunek zawodowy. Pisze to w liście do rodziców, ale właściwym adresatem jest egzaminowany aplikant. Przekazano by mu niewątpliwie te sugestie: „Nie chciałbym B. urabiać na swoją modłę, ale znam sądownictwo. Stolec sędziowski to może wygodny kawałek życia, ale nie daje możliwości wyżycia. Prokuratura była i będzie kawalerią sądownictwa”. Dalej wskazanie jednak alternatywy: „Nie widziałem też byłego prokuratora, który był kiepskim adwokatem”. Czyniąc przegląd kolegów i znajomych, to zgadza się i obecnie. Pierwsza, nieco oficjalna część listu kończy się optymistycznie: „Zresztą sądzę, że wreszcie sprawy te się unormują i B. nie będzie musiał myśleć zbyt długo”. A więc oczekiwanie na upadek Rzeszy.
List ma datę, ale zamazała się, to chyba wrzesień – październik 1943 r. Po Stalingradzie, bitwie na Łuku Kurskim i lądowaniu Aliantów na Sycylii, nadzieje mogły być bardziej konkretne. Za kilkanaście miesięcy Niemców już tu nie będzie. Co do kawalerii to autor listu wytrwał w niej do 1953 r., ale B. jakby przyjął sugestię, był prokuratorem przez całe zawodowe życie.
O zdolności do wygłaszania przemówień ten wuj jest optymistą i stwierdza, że B. wygłosił wspaniały toast na weselu. Dyskusyjna przesłanka, ale może tu przewidział nieco proroczo, że realny socjalizm nie będzie zmuszał oskarżycieli do zbyt kwiecistych przemówień. Zresztą mogłem stwierdzić to już osobiście od przedmaturalnych wizyt na rozprawach (były to wczesne lata 60-te). Wcześniej nieco też optymistycznie. „Teraz B. jest w pojęciu moim naprawdę prawnikiem i czeka go tylko chyba jeszcze jeden egzamin – to jest szoferski, gdy stanie się szczęśliwym posiadaczem własnego wozu”. Z tej sugestii B. nie skorzystał przez całe życie, chyba nawet nie miał prawa jazdy, jak i też autor listu. Co do ojca to tłumaczył się nie tyle trudnościami finansowymi, co stanem psychiki. Według niego, na prowadzenie auta byłby ciągły wpływ tragicznych zdarzeń opisywanych w prowadzonych sprawach. Pisząc prostym językiem byłby bardzo nerwowym czy wręcz wypadkowym kierowcą. Dopiero następne pokolenia ich obu korzystają z aut z zadowoleniem.
Nieco dalej autor powraca do okupacyjnej rzeczywistości, chyba w tym czasie nie wie jak tragicznej. „Ja w dalszym ciągu sam sterczę w kancelarii, mam jednak nadzieję, że to stan przejściowy(…)”. Niestety partner nie powrócił, w mojej pamięci jest informacja, że zginął jako zakładnik. Powodu i terminu nie znałem. Były represje w Jędrzejowie, jak choćby za udany zamach AK na gestapowca Helmuta Kappa w dniu 31 maja 1943 r. W związku z tym zdarzeniem 11 zakładników rozstrzelano 9 czerwca 1943 r. Kolejnych 35 osób wysłano do obozu w Oświęcimiu. Źródła internetowe podają zajęcia tych osób, jest urzędnik sądowy, ale to chyba nie ta osoba. W mieście jest głaz – pomnik upamiętniający zamach. Tak podaje jędrzejowski portal internetowy Andreovia. Tamże można znaleźć zdjęcia rynku z konduktem pogrzebowym gestapowca. Fotografie robione z ukrycia z wnętrza domu przez Tadeusza Przypkowskiego. Los partnera z kancelarii koreluje z podawanymi w opracowaniu o historii adwokatury, stratach 57% stanu osobowego adwokatów w czasie wojny. Dalsze poszukiwania w internecie w portalu Andreovia wykazały jako ofiarę represji Józefa Nowackiego, obrońcę sądowego w Jędrzejowie, rozstrzelanego 27 listopada 1943 r. Podaje się, że ofiarą padł „człowiek z dala stojący od wszelkiej działalności politycznej”. Był to okres szczególnego nasilenia represji przez okupanta.
W liście poza sprawami zawodowymi interesujące są wzmianki o chorobie dziecka.
To dziecko, czyli ja, okazało się niestety znów chłopcem, ale dbano o nie. Dziecko, jak to małe dziecko, również chorowało. Stan nie poprawiał się, więc ojciec podjął i opisał wyprawę do pediatry: „a ja jak wariat pojechałem wreszcie na noc do tego Sędziszowa, by poradzić się tej poznańskiej lekarki. Gdy zaś dowiedziałem się, że… dziecko trzeba wziąć na głodówkę, to ubłagałem że mnie zabrano na pociąg towarowy byle być prędzej w domu”.
Warunki okupacyjne – tu ujawnia się kilka ciekawych spraw. „Poznańska lekarka” świadczy o uznawaniu fachowości innych wysiedlonych. Niezawodny internet, potwierdza to, co mi przekazywano. Doktór Helena Skalmowska (1894-1976), jako pediatra leczyła też skutecznie to dziecko po wojnie w Poznaniu. Teraz nieco żal, podczas studiów mogłem zamiast kolejny raz do kawiarni, pofatygować się kiedyś z kwiatkami do pani Doktór. Młodość ma niestety inne zainteresowania. Sprawa była pilna toteż ojciec małego pacjenta mógłby próbować uzyskać poradę przez telefon. Byłaby to pewna analogia do wymuszania porad prawnych przez telefon. Raczej ogólnie nie lubimy tego. Dziś wprawdzie jest nawet możliwość uzyskania internetowej przedpłaty. Choroba dziecka to jednak co innego, ale na przeszkodzie stał przede wszystkim brak telefonu. Wspomniałem o listowniku bez numeru telefonu, nie wiem czy telefon miała lekarka.
Interesujący jest też powrót nocnym pociągiem towarowym. Nasza wiedza o okupacji wypływa coraz bardziej z filmów czy to seriali i to fabularnych. Zgodnie z tym, pociąg zapewne by wysadzono. Ponadto pomyślne negocjacje z załogą pociągu – czy załoga była całkowicie polska czy trzeba było błagać i opłacić bahnschutza, nie wiadomo. Okazuje się, że kolejowy okupacyjny Sędziszów to cała wiedza. Rozbudowany ruch oporu w osiedlu kolejarskim. O wysadzaniu pociągów jadących na tej krakowskiej trasie nie doczytałem. Przy zamachu na Kappa portal Andreovia wspomina o czasowej niemożliwości dokonania go. „W dniu 23 maja 1943 r. Niemcy byli zajęci wysyłką z Jędrzejowa do Rzeszy ciał kilku strażników kolejowych/bahnshutzów/”.Dalej wzmianka, iż pili potem do północy. Co do zabitych to byli to bahnhshutze od kolejki wąskotorowej. Technicznego tła zamachu nie doszukałem się. Poważny zamach na stację kolejową w Sędziszowie odbył się dopiero z 30 kwietnia na 1 maja 1944 r. Według portalu Andreovia wykolejono cztery lokomotywy na obrotnicy parowozowni. Oczywiście potem były represje.
Wspominana jest w liście choroba dziecka, ale nie wspomina się o trudnościach przy urodzeniu. W Jędrzejowie był wówczas względnie nowy szpital, ukończony w 1936 r. Tu wychodzę znów poza list. Według żony autora listu, dziecko przyjmował dr Czesław Mazur. Portal Anderovia podaje, że próbowano ratować gestapowca Kappa. Niemieccy kamraci, zawieźli go, zresztą ze zwłoką do szpitala. Bardzo tu cenny portal Andereovia: „Tam pod okiem gestapowca operował go dr Czesław Mazur, amputując mu rękę i nogę”. Ale Kapp zmarł w wyniku wykrwawienia 1 czerwca o godz. 3:15. Dalej, jak wspomniano, 9 czerwca w wyniku represji okupant rozstrzelał 11 osób. W małym mieście musiało to dotrzeć do lekarza. Zapewne miał potężny stres i myślał czy gdyby zbrodniarza dało się uratować, to może mniej byłoby rozstrzelanych. W tej traumatycznej sytuacji nazajutrz 10 czerwca przyjmuje pomyślnie na świat dziecko płci męskiej. Tu akcent zachodniopomorski – Dr Mazur wypoczywał w latach 50 i 60-tych w Międzyzdrojach. Gdy matka byłego noworodka wskazywała na plaży na barczystego i opalonego wczasowicza jako tego, co go przyjmował na świat, człowiek ten uśmiechał się i nie zaprzeczał. Zatem wówczas łączono te funkcje.
Moja mama potrafiła ciekawie i z sarkastycznym humorem opowiadać, jak to się udało przeżyć okupację. Pewnego dnia dotarły tajne gazetki. Wszyscy chcieli je co prędzej przeczytać, ale za dnia się obawiali. Czekano na wieczór niecierpliwie. Potem obecni dostali po gazetce, ale pamiętano by czytać w otwartej książce, aplikant B. też miał. Nagle krzyk i walenie do drzwi, czytelnicy byli prawie pewni obozu lub śmierci, ale zatrzasnęli książki. Wachmani, już nie wiem jakiej formacji, weszli z wrzaskami „Verdunklung! Verdunklung!”. No, niecierpliwość zły doradca. Żądni wiadomości, zaniedbali czegoś w zaciemnieniu. Rodzicielka twierdziła, że wachmani byli bliscy nagrody bowiem ci w mieszkaniu byli zieloni ze strachu i chyba nakazywane słabe żarówki do ich ratunku nieco się przyczyniły. Dziś też na zachód od naszych granic jest centrala instytucji, co wymusza stosowanie oświetlenia, przy którym wygląda się nieco zielonkawo.
Matka wspominała też, że docierała tam szczecińska gazeta Pommersche Zeitung. Dodawała otuchy bowiem zamieszczała wiele nekrologów. Przy pewnej wprawie odróżniało się jako przyczynę bombardowanie czy śmierć na froncie. Dziś taka radość wydaje się niezbyt poprawna politycznie, ale takie były jej odczucia.
Jeszcze o telefonach. Jedno ze wspomnień matki mówiło o rzeźniku, też jednym z wysiedlonych, co miał zakład w rynku. Przyszli partyzanci i rekwirowali mięso. Potem rzeźnik narzekał, że jak biorą to biorą, ale dlaczego to nie oni, a on musiał odcinać telefon. Oczywiście jako wytłumaczenie dla okupacyjnej policji. Portal Andreovia wspomina o ataku na magazyn odzieżowy 22 maja 1944 r. i w biały dzień na magazyn butów Bata w końcu lipca 1944 r. To nie oznacza, że i rzeźnikowi nie rekwirowano. Rzeźnik miał zatem dostęp do telefonu, a adwokat nie. Jeszcze jedna ilustracja do funkcjonowania totalitaryzmu.
W liście wspomina się o zabiegach o uzyskanie butów dla starszych chłopców i o punktach (?!) na uzyskanie garnituru przez samego adwokata. Mimo aluzji do spodziewanego końca okupacji, autor rozważa możliwość przebicia ściany i uzyskania dodatkowego pokoju. Z zakończenia listu wynika, że w miasteczku było jeszcze co najmniej dwu adwokatów i jest nutka nieco smętnej dumy. „Rozpisawszy się wreszcie dokumentnie, kończę swe posiedzenie w kancelarii, które nie zakłócił mi żaden z klientów. (U innych kolegów jeszcze gorzej)”. Życie było zatem na co dzień o wiele bardziej znośne niż polskich rodzin na przykład w Kazachstanie, ale najgorsze też mogło przyjść w każdej chwili.
To co odnalazło się jest albo kopią albo oryginałem pisanym przy bardzo zużytej taśmie maszyny. Autor zapewne nie wysyłał listu okupacyjną pocztą. Sądzę, że wręczył go komuś zaufanemu i osobą tą mógł być sam B., gdy pojawił się znów w Jędrzejowie. Jest i taka możliwość, że w ogóle go nie wysłał, a opowiedział jego treść szwagrostwu w spokoju po wojnie.