O gustach i kolorach się nie dyskutuje: nie dlatego, że każdy ma swój gust, ale dlatego, że każdy gust uważa, że jest
ufundowany w naturze – jest habitusem; w efekcie odrzuca inne jako skandal wynaturzenia.
– Pierre Bourdieu, Dystynkcja.
Społeczna krytyka władzy sądzenia
Gusta człowieka się zmieniają. To prawda oczywista. To, co wcześniej wydawało się być akceptowalnym, nagle staje się być wręcz nieprzyzwoitym. To, co kiedyś smakowało, wywołuje uczucie absmaku. Te, które kiedyś się podobały, stają się dobrymi towarzyszami niezobowiązujących konwersacji, a te, które jeszcze nie tak dawno były podlotkami, burzą spokój zasypiania.
Nie jednak o miłości i pożądaniu chciałem pisać, ale o rzeczach dalece ważniejszych, przynajmniej w życiu mężczyzny. Bo męskie dorastanie jest procesem złożonym, a co więcej, w zasadzie nigdy się niekończącym. Męskie ego zawsze potrzebuje odpowiednio dopieszczenia, a cóż innego, prócz kobiety, jest w stanie je dopieścić, jeśli nie dobry alkohol.
Tak, wiem to z teorii, ale i z doświadczenia. Niby to truizm, ale nawet prawdy oczywiste wymagają czasami poświęcenia im odrobiny uwagi. I jest, przychodzi taki moment w życiu mężczyzny, kiedy ten pragnie kupić „porządną” whisky. Pragnienie rośnie stopniowo, najczęściej pobudzane etykietami na sklepowych ekspozycjach. Wchodzi wtedy do sklepu, rozgląda się po półkach przesyconych towarem i… nabiera wątpliwości czy butelka, po którą właśnie pożądliwie sięgał wzrokiem, spełni oczekiwania. Nie, oczywiście, że jej wcześniej nie pił. Oczywiście, że kosztuje sporo więcej niż Żołądkowa De Lux, którą do tej pory zwykł raczyć swoją wątrobę. A nawet jeśli nie sięgał po czystą wódkę, tylko sączył przeciętnej jakości (o czym już wie, ale z tym walczy) blendy siadając wieczorem przed telewizorem i oglądając Fakty na TVNie, to cóż to zmienia, jeśli pił ją w wątpliwym towarzystwie trzymiesięcznej coli…
Czasy, gdy mężczyźni polowali, minęły bezpowrotnie, jednak zmysł tropicieli pozostał w większości z nich. I zmysł ten każe przygotować się do polowania. Cóż zatem robi bohater naszej przypowieści? Wraca do domu, włącza komputer i oddaje się przeglądaniu stron poświęconych whisky. Z których dowiaduje się, że pożądliwie oglądana nie tak dawno butelka zawiera blend whisky, stanowiący w ogólnym rozrachunku „przeciętnej jakości destylat’, który ma wyczuwalną nutę spirytusu, jest barwiony karmelem i tak w ogóle pije się ją na własną odpowiedzialność. Fuj, chciałoby się rzec.
Zwiększenie budżetu niewiele poprawia sytuację naszego myśliwego. Cóż z tego, że upatrzył sobie single malta za 130 złotych, skoro metroseksualny brodacz na YouTube mówi, wychylając nozdrza znad szklaneczki, że to trunek dobry dla początkujących, ale tak naprawdę nie ma nic ponadprzeciętnego do zaoferowania. Kolejne przekroczenie budżetu niewiele zmienia w jego sytuacji, gdyż okazuje się, że możliwe do zakupienia trunki są dobre, ale… Zawsze jest jakieś „ale”.
W takich sytuacjach osobniki ze słabszym instynktem łowczego poddają się. W ich przypadku całkiem naturalnym odruchem jest sięgnięcie do trzymanej w zamrażalniku (jeszcze) czystej żołądkowej, wypełnienie kieliszka (cola jednak jest passe) i wypicie solidnej porcji. Są jednak tacy, którzy nie poddają się szukając złotego środka. Może to być podróż Telemacha, lecz może też zakończyć się dużo wcześniej i dużo szczęśliwiej.
Tak, to ten film na YouTube. Tak, to ten trunek, który pomimo tego, że jest zaledwie blendem, a nie single maltem, ma doskonały stosunek jakości do ceny. I nie stopniujmy emocji.
Kurtyna opada. Przedstawiamy, oto królowa dyskontów, jedyna i niepowtarzalna, starzona przez osiem lat w dębowych beczkach: QUEEN MARGOT. Z naciskiem na MARGOT.
Opuszczając kurtynę jeszcze niżej mogę stwierdzić: tak, ta whisky mi smakowała. Może nie czułem posmaku wiśni i zapachu limonki, ale przyznam, że nie czułem tak wysublimowanych nut smakowych czy zapachowych pijając trunki dużo droższe (może za wyjątkiem wybitnie torfowego Ardbega). Rzecz jednak w tym, że zawsze znajdzie się grono niezadowolonych, koneserów z bożej łaski, uzurpujących sobie prawo do tego, aby czuć lepiej za innych. Dla nich MARGOT należy wyrzucić poza nawias, wykluczyć z grona trunków szlachetnych, a nawet pijalnych.
Ja jednak będę zdecydowanie bronić prawa do własnych gustów. Jeśli ktoś nie lubi MARGOT, niech w spokoju sączy zmrożoną czystą, a nawet nalewkę wiśniową za 5,90 złotych. Nieprzekonanych nie nawróci krzykiem, że zalewa nas trunek ze zgniłego zachodu, rażąco godzący w polską tradycję, opartą na fundamentach bigosu i wódki.
Jeśli zaś komuś podoba się MARGOT, niech chłepcze ją litrami – niech jednak nie brudzi potem chodników, zakłóca spoczynku i spokoju innym, włączając w to koneserów Gorzkiej Żołądkowej De Lux. A nawet tych, żyjących pod wpływem nalewki wiśniowej za 5,90 i telewizji publicznej.
Miłośnicy MARGOT muszą jednak pamiętać, że pomimo, iż jest to trunek w doskonałym stosunku ceny do jakości, to zawsze jego miłośnicy będą w mniejszości. Z naciskiem na ZAWSZE.