Kiedy po raz pierwszy słyszałem tę piosenkę, powoli pękały mury realnego socjalizmu skuwającego Europę Środkowowschodnią. Był rok bodajże 1988, powoli kończyłem szkołę podstawową i kilka tygodni wcześniej w najstarszym na świecie, stale działającym, Kinie Pionier w Szczecinie siedziałem bardzo blisko pewnej Sylwii. Na tyle blisko, że mocno spóźniłem się do domu, za co spotkała mnie cielesna kara wymierzona ręką (i paskiem) mojego Taty. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było warto. Ba, nawet wtedy nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości…
Mój dom murem podzielony
Podzielone murem schody
Po lewej stronie łazienka
Po prawej stronie kuchenka
Moj dom murem podzielony
Podzielone murem schody
Po lewej stronie łazienka
A po prawej …
(…)
KULT, Arahja
Już nie pamiętam w jakich okolicznościach Arahja zabrzmiała po raz pierwszy. Może to było na moim własnym radioodtwarzaczu Kasprzak, być może na lśniącym Baltoną dwukasetowcu marki Hitachi, będącego w posiadaniu mojego o rok starszego kuzyna, i którego strasznie mu zazdrościłem. Być może piłem podówczas tanie wino, być może piwo (także tanie), a może jeszcze podówczas były to atrakcje mi nieznane. Tak samo, jak nieznany był mi świat podzielonego murem Berlina. Za to zdążyłem już przeżyć wielogodzinne kolejki po zakupy, jak i spacerujące kilka lat wcześniej z okazji stanu wojennego, w okolicach Huty Szczecin, niedaleko której zamieszkiwałem – czołgi. Dysponowałem także wiedzą, czerpaną z Dziennika Telewizyjnego, że w Polsce działają grupy rewizjonistów różnej maści, a nawet, iż szykowane są zamachy na patriotyczne manifestacje w obronie politycznej linii Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. I nieodmiennego sojuszu ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Wątek walki demokracji ludowej o przetrwanie przeplatał się z wątkiem jej prężnej autopromocji. Tę słychać było we wspomnianym Dzienniku Telewizyjnym, ale mi w pamięci utkwiły przynoszone przez mojego Tatę, a rozdawane szczodrze w dziale propagandy wspomnianej Huty Szczecin, kalendarzyki. Połączone były z informatorami statystycznymi, które jednoznacznie wskazywały, że Polska statystycznie rozwija się tak mniej więcej na trzeciej, góra czwartej pozycji na świecie. Trzecie miejsce w produkcji stali, czwarte w wydobyciu węgla, któreś tam na czele w produkcji statków. Okazywało się nawet, że i w dziedzinie ilości samochodów na ilość mieszkańców nie wypadaliśmy źle. Chociaż być może chodziło o samochody ciężarowe i z tego wynikał tak doskonały wynik.
Wtedy to już przeczuwałem, ale dzisiaj wiem już doskonale, że największym kłamstwem jest statystyka, a owe kalendarze, dzienniki telewizyjne, jeśli nie posługiwały się kłamstwem wprost, używały w zamian statystyki… Innymi słowy, kłamały doskonalej.
Kiedy po raz pierwszy słuchałem Arahji, Berlin leżał na końcu świata, a moje przygody z zagranicznymi wojażami to były kolonie w zaprzyjaźnionej Czechosłowacji i zlecone przez zapobiegawczych rodziców zakupy pieprzu w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Do tej pory pamiętam entuzjazm młodzieńczej konsumpcji czeskiego piwa, podczas której zawartość ekstraktu chmielowego myliliśmy z zawartością alkoholu. Pamiętam też zakupowe postoje w Karl Marx Stadt, przez które to miasto przemykał kolonijny autokar, a gdzie można było bez kolejki (sic!) zakupić deficytowy w statystycznie doskonale rozwijającej się Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pieprz.
W tamtych dniach świat wydawał się równomiernie szary i rzekłbym, że przybrudzony. Rozjaśniały go drobne radości, takie jak kolekcje pustych opakowań po papierosach i puszkach po napojach różnego rodzaju. Ach, jakie to były barwne kolekcje. Ustawione na meblościankach w kolorze psich ekskrementów dawały złudzenie, że do mieszkania zajrzał promyk Zachodu.
Bo może i Berlin był podzielony, ale po którejś stronie schodów była na pewno zdecydowanie lepsza łazienka, nowocześniejsza kuchenka i właśnie po niej świeciły neony.
***
Minęło ponad trzydzieści lat. Kazik ma posiadłość w słonecznej Hiszpanii i śpiewa głosem znudzonego wszystkim i przejedzonego barda o tym, że coś go boli, bo nie może wejść na cmentarz. I o tym, że naoglądał się seriali.
Kiedy teraz, po latach, słucham Arahji świat wokół mnie jest dalece odmienny. Puszki zniknęły z meblościanek, zniknęły także i meblościanki, wolność płynie strumieniami megabajtów przez Internet i telewizję czyniąc płynną barierę pomiędzy Wschodem i Zachodem, pomiędzy kuchnią i schodami. Tak długo wyczekiwana normalność wkroczyła w życie moje, jak i całego społeczeństwa dając wolność wyboru, tak w wyborach, jak i poza nimi. Niektórzy wybierają pomiędzy kanałami, niektórzy pomiędzy serialami, są nawet tacy, którzy nieskrępowania wybierają pomiędzy płciami, z którymi się utożsamiają/współżyją.
Mieszkam jednak w Polsce, kraju niezwyczajnym, w kraju, w którym na dwie osoby przypadają statystycznie trzy poglądy. W sposób zatem oczywisty pojawili się ci, dla których wolność wyboru to zagrożenie. Dla czego, chciałoby się zapytać? Otóż dla… wolności. Bo przecież dokonując wolnych wyborów możemy deptać tradycję, tak świecką, jak i przede wszystkim tę nie-świecką. Kulturowa spuścizna Polski warta jest więcej niż nadciągająca niczym burzowe chmury znad Zachodu kultura śmierci/wyłuzdania/rozpasania. Nie wspominając o polityce wstydu.
A ja znów jakbym cofnął się w czasie, do chwil, w których spiker Dziennika podniesionym tonem wychwalał jak wspaniale rozwija się Polska, jak sprawnie wyrąbuje lasy, przekopuje mierzeje i buduje lotniska. I to niekoniecznie te w Radomiu. I jakie rewizjonistyczne siły zagrażają stabilności i jedności kraju. Pod światłym przywództwem Zjednoczonej Prawicy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Na szczęście mam jeszcze wolność i bez obaw mogę też spojrzeć na drugą stronę. I dostrzec na niej setki, tysiące młodych (i nie tylko) ludzi, którzy wylegli na ulice rzucając czerwone błyskawice i domagając się, aby ich głos został wysłuchany.
I zadumany cały czas patrzę na te tłumy i patrzę na drugą stronę ulicy. Podzielone jak onegdaj Berlin murem, który zamiast być burzony, wciąż rośnie.
I tak patrząc na ciemniejszą stronę, tę całkiem wygaszoną włączam nowszy już odtwarzacz i puszczam równie stary, co Arahja kawałek Kultu. W którym to młody Kazik, nie spalony jeszcze śródziemnomorskim słońcem i pełen energii, śpiewnie krzyczy w utworze PATRZ:
Patrz, klęczą ludzie w katedrze pod świętymi obrazami
Gdziekolwiek się nie poruszysz, patrzą na ciebie oczami
Dwudziestu ośmiu zakonników modli się przy ołtarzu
Zobacz, patrz uważnie, jeszcze nikt cię nie zauważył
Patrz, klęczą ludzie w katedrze, bo wiedz to jest ofiara
Modlą się za dusze marszałka, premiera i generała
Tłum stoi i tłum klęczy, lecz tłum się nie porusza
Stojący wyżej gryzie ciało Jezusa Chrystusa