Niniejszy artykuł poświęcony jest pamięci Judith Jarvis Thomson, zmarłej niedawno amerykańskiej filozofki. Stworzyła ona jeden z ważniejszych argumentów w debacie na temat prawa do aborcji. W swoim artykule „A Defense of Abortion” („Obrona Aborcji”), opublikowanym po raz pierwszy w Philosophy & Public Affairs w 1971 r., Thomson wykorzystuje szereg eksperymentów myślowych, aby udowodnić, że prawo płodu do życia nie jest ważniejsze od prawa kobiety ciężarnej do rozporządzania swoim ciałem.
Zanim jednak przejdę do omówienia „Obrony aborcji”, chciałbym nakreślić kontekst, w jakim będziemy się obracać.
Należy mieć na uwadze, że dyskusja o aborcji jest najeżona skrótami myślowymi i pojęciami, które, rzekomo, bronią się same i nie wymagają doprecyzowania. Zacznijmy od samych punktów skrajnych w tej debacie. Powszechnie uważa się, że przeciwieństwem zakazu aborcji jest nieograniczone prawo do aborcji przez cały okres trwania ciąży. Gdy próbujemy ustanowić „kompromis” czy „złoty środek” między tak dobranymi skrajnościami, wówczas pojawia chociażby rozwiązanie w postaci bezwzględnej dopuszczalności przerwania ciąży do dwunastego tygodnia. Między dwunastym a szesnastym tygodniem u płodu rozwijają się bowiem w mózgu struktury odpowiedzialne za jego wyższe funkcje. Do tego czasu powstaje wyłącznie podstawowy układ nerwowy (szósty tydzień), a mózg zdaje się funkcjonować na poziomie obserwowanym organizmów tak prostych jak owady (od ósmego tygodnia). Ta przesłanka neurorozwojowa traktowana jest jako różnica między życiem (w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu) a czymś więcej – bytem istoty świadomej, zdolnej do odczuwania cierpienia. Chociaż, nawet wtedy nie sposób jednoznacznie potwierdzić, kiedy zaczyna się ludzka „świadomość” czy „osobowość” i rozwinięcie tego tematu wymagałoby osobnego artykułu.
Na punkty skrajne można jednak spojrzeć zupełnie inaczej. Przecież przeciwieństwem zakazu nie jest wolność, a nakaz. I tak, kiedy po jednej stronie spektrum mamy zakaz aborcji, a po drugiej – nakaz aborcji (np. polityka jednego dziecka w Chinach), pozorny złoty środek przesuwa się ostro w kierunku jednej ze skrajności.
Różne są też punkty wyjścia poszczególnych nurtów filozoficznych w tej debacie.

Według filozofów libertariańskich uwarunkowania biologiczne nie mają większego znaczenia. Aborcja jest po prostu prawem moralnym per se. W filozofii libertariańskiej odnaleźć można poglądy, wedle których płód nie jest człowiekiem i nie może mieć żadnych praw. Zaś anarcho-kapitalistyczny filozof Murray Rothbard uznawał, że nie można skutecznie – tj. za pomocą przemocy państwa – zakazać przerwania ciąży, tak samo jak nie można nakazać rodzicom ubierania i karmienia dzieci. Wymagałoby to bowiem istnienia instytucji, które będą arbitralnie oceniać, gdzie leży granica bycia „odpowiednio ubranym” czy „odpowiednio karmionym” i jaka powinna czekać rodziców kara za dopuszczenie się zaniedbań w tym zakresie.
Thomson do sprawy podchodzi nieco inaczej. Zamiast tworzyć system przesłanek zezwalających na dokonanie aborcji, rozmontowuje ona najpopularniejsze argumenty anty-aborcyjne, każąc czytelnikom zastanowić się, co by było, gdybyśmy przyłożyli analogiczną miarę do sytuacji niedotyczących ciąży.
Jej zdaniem, sprzeciw wobec aborcji wynika przede wszystkim z założenia, że płód jest człowiekiem, osobą już od momentu poczęcia. Thomson tłumaczy, że założenie to jest fałszywe i że nowozapłodniona komórka jajowa, czy nawet zagnieżdżony w macicy zlepek komórek, nie jest bardziej osobą niż nasiono jest drzewem.
Na potrzeby dalszej argumentacji Thomson akceptuje jednak to założenie i przedstawia argumenty za dopuszczeniem prawa do aborcji, nawet gdyby przyjąć, że płód można nazwać człowiekiem. Przeciwnicy aborcji, bowiem, poświęcają większość czasu w dyskusji, żeby wykazać, że dla płodu należy się tego samego rodzaju ochrona życia jak dla człowieka, ale ignorują przez to szczególne okoliczności związane z ciążą i aborcją.
Thomson streszcza więc możliwy tok rozumowania przeciwnika aborcji: „Każda osoba ma prawo do życia. Toteż płód ma prawo do życia. Nie ma wątpliwości, że matka ma prawo decydować, co się stanie w i z jej ciałem; każdy to przyzna. Jednak, z pewnością prawo osoby do życia jest silniejsze i mocniej zarysowane niż prawo matki do decydowania co się stanie z jej ciałem, a więc bierze nad nim górę. Zatem płód nie może zostać zabity; a aborcja nie może zostać przeprowadzona”.
Brzmi przekonująco, prawda? I tutaj Judith Thomson prezentuje swój słynny eksperyment myślowy z nieprzytomnym skrzypkiem.
Wyobraź sobie następującą sytuację: Budzisz się rano i odkrywasz, że zostałeś porwany przez Towarzystwo Miłośników Muzyki, które próbuje uratować ciężko chorego, nieprzytomnego skrzypka. Twój układ krążenia został połączony z układem krążenia skrzypka, żeby twoje nerki mogły odfiltrować toksyny z jego organizmu.
Sytuację ocenia lekarz, który stwierdza: „Oczywiście Towarzystwo Miłośników Muzyki nie powinno wykonywać takiego zabiegu, ale jeżeli teraz Pana odłączymy, skrzypek umrze. Na szczęście procedura potrwa tylko dziewięć miesięcy i wtedy będzie można Panów bezpiecznie rozdzielić i obaj będziecie zdrowi i szczęśliwi”.
Czy masz moralny obowiązek zgodzić się na tę sytuację?
Pamiętaj – każda osoba ma prawo do życia. Nieprzytomny skrzypek też ma prawo do życia. Prawo skrzypka do życia jest silniejsze niż Twoje prawo do decydowania co się stanie z Twoim ciałem. Zatem skrzypek nie może zostać zabity; nie możesz go odłączyć. Mało tego. Biorąc pod uwagę, jak bardzo prawo do życia przeważa nad Twoją wolnością, zakaz odłączenia skrzypka będzie nieprzerywalny – nawet jeśli miałby trwać nie tylko 9 miesięcy, a 9 lat albo nawet całe Twoje życie.
Jeżeli intuicja podpowiada Ci, że z tak nakreślonym obowiązkiem coś jest nie w porządku, to również należy podać w wątpliwość bezwzględny obowiązek ograniczenia wolności dla ochrony cudzego życia (w tym – dla ochrony życia płodu).
Oczywiście, na pierwszy rzut oka ta argumentacja dotyczy ciąży pochodzącej z gwałtu i żadnej innej. Uogólniając można przyznać, że prawo każdej osoby do życia jest silniejsze niż cudza wolność, z wyjątkiem sytuacji, gdy trzeba byłoby ponosić odpowiedzialność za efekt działania osób trzecich, na których działanie osoba zobowiązana nie wyraziła zgody. Ale zwolennicy zakazu aborcji często nie dokonują nawet tego rozróżnienia. Zresztą, uczynienie wyjątku dla gwałtu stawiałoby jeden płód w bardziej niekorzystnej sytuacji niż inny w zależności od okoliczności, na które te płody nie miały wpływu.
Ale Thomson nie poprzestaje na tym. Twierdzi, że konsekwentni przeciwnicy prawa do aborcji nie zaakceptują moralnego przyzwolenia na przerwanie ciąży w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia osoby ciężarnej.
Jeżeli bowiem prawo do życia jest bezwzględne (bo inaczej doszlibyśmy do arbitralnych wyjątków, które pokrzywdzą losowe płody), to w przypadku zagrożenia życia osoby w ciąży, o aborcji mógłby sprawiedliwie decydować jedynie rzut monetą.
Powyższy dylemat można sprowadzić do sytuacji, w której jedna niewinna osoba jest zagrożona przez inną niewinną osobę. Thomson konkluduje, że, owszem, w takich sytuacjach nie powinny interweniować osoby trzecie, ale osobie, która chce ochronić swoje życie, nie można zabronić reagowania na zagrożenie. Thomson wskazuje zatem, że fałszywy jest pogląd, który nakazuje chronić życie płodu nawet kosztem zdrowia i życia osoby ciężarnej w oparciu o kryterium tego, że płód jest „niewinny” (tzn. że nie jest jego winą, że jego istnienie sprowadziło zagrożenie dla życia innej osoby). Wracając do przykładu ze skrzypkiem, można to porównać do sytuacji, kiedy lekarz informuje Cię, że leczenie skrzypka tak bardzo osłabi Twój organizm, że umrzesz za miesiąc. Jedyne co Cię uratuje, to natychmiastowe odłączenie się od skrzypka, a więc – zabicie go.
Ale wciąż nie otrzymaliśmy satysfakcjonującego argumentu, w przypadku, kiedy ciąża jest skutkiem jakiegoś Twojego dobrowolnego zachowania. Czy nie powinieneś przynajmniej ponosić konsekwencji swoich zachowań, których skutki mogłeś przewidzieć?
Thomson proponuje kolejny eksperyment: załóżmy, że ludzie-nasionka dryfują w powietrzu jak pyłki kwiatów. Jeżeli otworzysz okno, jedno z nasion może zagnieździć się w Twoim dywanie albo w tapicerkach i zacząć rosnąć. Nie chcesz mieć dzieci, więc zasłaniasz otwory okienne najlepszej jakości ekranami z drobnej siateczki, które przepuszczają tylko światło i powietrze, żebyś mógł od czasu do czasu bezpiecznie otworzyć okno i przewietrzyć mieszkanie. Może się jednak tak zdarzyć, że jeden z ekranów będzie wadliwy i nasionko wleci do Twojego domu i się w nim zagnieździ. Czy człowiek-nasionko, które się teraz rozwija nabyło w ten sposób prawo do używania Twojego domu?
Filozofka twierdzi, że nie – nawet jeżeli dobrowolnie otworzyłeś okno, dobrowolnie kupiłeś dywan czy tapicerowane meble i wiedziałeś, że ekrany ochronne bywają wadliwe. Można twierdzić, że przecież mogłeś przeżyć całe życie bez dywanu, mebli i z wiecznie zamkniętymi oknami. Ale jest to taki sam typ argumentacji, jak ten który pozwala nakazywać dokonania histerektomii w celu uniknięcia ciąży, niewsiadania do samochodu w celu uniknięcia wypadku i nieposiadania drogiego telewizora w celu uniknięcia rabunku.
Wreszcie Thomson podkreśla różnicę pomiędzy prawem a powinnością. Z faktu, że Ty masz moralną powinność, aby udostępnić skrzypkowi swój organizm, nie wynika, że skrzypek automatycznie nabędzie prawo dostępu do twoich nerek i układu krwionośnego. Nie można, zdaniem Thomson, nałożyć na człowieka obowiązku stania się Dobrym Samarytaninem – osobą gotową do najdalszych wyrzeczeń w imię cudzego dobra.
Jednocześnie należy zauważyć, że Judith Jarvis Thomson sama nie była zwolenniczką nieograniczonego prawa do przerywania ciąży. Tłumaczyła, że istnieją przypadki, kiedy zakaz aborcji będzie mieścił się w ramach obowiązków kierowanych do tzw. „minimalnie przyzwoitego Samarytanina”, czyli do hipotetycznego adresata norm prawnych.
Konkludując, Thomson stara się czytelnikowi unaocznić, że koncepcja intuicyjnie rozumianego „prawa do życia” jest najeżona wewnętrznymi sprzecznościami i nieścisłościami. Nie sposób budować na fundamentach tej koncepcji rozwiązań prawnych zakazujących aborcji. Powinności wobec płodu rozszerzone analogicznie na obowiązki wobec ludzi w pełnym tego słowa znaczeniu prowadziłoby albo zachowań cechujących się brakiem logiki i wewnętrznej spójności, albo – do konieczności zaakceptowania zobowiązań o absurdalnym wręcz
ciężarze.