Niniejszym redakcja In Gremio pozwala sobie oddać przed Twe oczy pierwszy z cyklu artykułów, będących niezwykle odważną, ale i także niezwykle głęboką analizą polskiego wymiaru sprawiedliwości oraz – co ważne – wizją jego zmiany. Zmiany na tyle gruntownej, że jeśli udało by się ją wdrożyć do życia, śmiało można by uznać ją za swoisty przewrót kopernikański.
Rewolucje łatwo wzniecać na papierze. To jednak, co Państwo przeczytacie, legitymizuje nie tylko głęboka meteorytyka analiz, ale nade wszystko osoba Autora. A jest nim olsztyński sędzia Jacek Ignaczewski. Przybliżmy zatem Jego osobę, a potem… Czytajmy…
Sędzia Jacek Ignaczewski zna doskonale działania sądów powszechnych, wszak tam na co dzień orzeka, zna doskonale prawo (szczególnie rodzinne) i w tej mierze popełnia publikacje naukowe. Co jednak znamienne – zna też doskonale działanie sądów dyscyplinarnych, tam był sądzony, nie chcąc, aby wpisać Go w taśmociąg do produkcji kolejnych numerków i załatwieni. I to On jest autorem sławetnej wypowiedzi, że „sąd to nie jest fabryka śrubek”… Nie przekonało to sądu dyscyplinarnego, ale…
Ale sędzia Ignaczewski zna też zakamarki Ministerstwa Sprawiedliwości. Tam jako dyrektor jednego z departamentów próbował tworzyć podwaliny reformy wymiaru sprawiedliwości, ale ministerstwo zamiast realnych zmian, wybrało „dobrą zmianę”.
Wszystko to, w moim najgłębszym przekonaniu żywo dowodzi, że Jacek Ignaczewski jest wizjonerem, ale wizje Jego wspierają się na ogromnej wiedzy i doświadczeniu oraz dalekie są od utartych schematów. I nawet jeśli Państwo dojdziecie do wniosku, że są to wizje zbyt śmiałe, to pomyślcie, że Galileuszowi na początku też nikt nie wierzył…
Arkadiusz Krupa, Sędzia Sądu Rejonowego w Łobzie,
członek Kolegium Redakcyjnego In Gremio
Nikodem Dyzma cnotą i sprężyną wymiaru sprawiedliwości
Słowo „kariera” ma wiele znaczeń. W potocznym rozumieniu jest kojarzona z awansami, stanowiskami, funkcjami, pokonywaniem kolejnych szczebli drabiny w hierarchicznej strukturze. Łączy się także z potrzebą uzyskania uznania w oczach i opiniach innych, z reguły wyżej osadzonych w hierarchicznej strukturze. W tym znaczeniu kariera oznacza subiektywne i dość egoistyczne nastawienie na sukces indywidualny. Wszechobecny konsumpcjonizm i materializm jeszcze bardziej wzmaga takie nastawienie. Być wyżej, to mieć więcej praw, przywilejów i dóbr materialnych. W takiej motywacji nie ma miejsca na kompetencje, doświadczenie, etykę, samodoskonalenie.
Potoczne rozumienie kariery kształtuje tzw. kulturę instytucjonalną, w której ważne jest miejsce w hierarchii, poparcie, siatka wpływów i powiązań. Spryt, konsekwencja, bezwzględność w zdobywaniu kolejnych szczytów i oczywiście – ZNAJOMOŚCI, są miarą skuteczności działania. Kariera Nikodema Dyzmy jest tutaj idealnym przykładem. Ścieżka zawodowa przywołuje na myśl włoskie słowo carriera – tor, wyścig, szybki bieg, jazda galopem.
W bardziej wyszukanej formule, kariera nierozerwalnie łączy się z określeniem modelu ścieżki zawodowej, w której istotnym elementem jest określenie celu pracy zawodowej. „Ci którzy nie mają własnych celów, zawsze będą pracować dla tych, którzy je mają”. To bardzo ważne spostrzeżenie, gdyż uświadamia, że to, co potoczne i pospolite, niekoniecznie musi oznaczać normę bezwzględną. Wskazuje również, że jeśli sędziowie sami nie określą celów swej kariery, zrobią to inni. Byli, są i będą to politycy, dla których słabe, uległe
i niesprawne sądy, to idealna polityczna trampolina.
Z wykonywaniem każdego zawodu, a z pełnieniem służby w szczególności, łączy się określony pakiet praw, ale i obowiązków, a nawet wyrzeczeń i poświęceń. Dostrzec można pewną korelację między prawami i obowiązkami, na zasadzie im więcej praw, tym więcej obowiązków i poświęceń. Zawód sędziego niekoniecznie musi poddawać się tym samym regułom, co większość profesji. Co go odróżnia od innych? NIEZALEŻNOŚĆ I NIEZAWISŁOŚĆ. Wokół tych desygnatów sędziowskiej służby powinien być budowany model kariery sędziego.
Systemowe ukierunkowanie sędziów na awans, który sam w sobie nie jest niczym złym, w sądownictwie oznacza – parafrazując Monteskiusza – że „cnotą i sprężyną” właściwego funkcjonowania sądów przestaje być niezależność sędziego, a staje się awans. Celem kariery sędziego nie jest sędziowski kunszt, a funkcje administracyjne. Kunszt nie podlega stopniowaniu, nie można go zhierarchizować w przeciwieństwie do administracyjnych funkcji.
Niezależność przez zastraszanie i dyskredytowanie
Warto zwrócić uwagę, że tzw. reforma jest ukierunkowana na wymianę jednych sędziów przez innych. Jej środkiem są awanse rozdawane na prawo i lewo przez Ministra Sprawiedliwości – za kunszt sędziowski, niezależność, dorobek, postawę etyczną? Warto zastanowić się, dlaczego politykom, tak zależy na wymianie sędziów? Gdyby byli oni w pełni – systemowo rzecz biorąc – niezależni, to cała operacja pod kryptonimem „wymiana” odbiłaby się jak „bańka mydlana” o mur. Muru nie napotkano, akcje przeprowadzono z całą bezwzględnością. Dlaczego? By sądy były niezależne, sędziowie niezawiśli, a obywatele zadowoleni ze sprawnie i rzetelnie działającego sądownictwa?
Na podstawie użytych środków: dyskredytowanie środowiska sędziowskiego, zastraszanie postępowaniami dyscyplinarnymi, awansowanie sędziów, którzy nie wytykają rządzącym zamachu konstytucyjnego, mrożenie prawie 1000 etatów, ograniczanie budżetu w sądownictwie, stawiam pytanie czy to są metody budowy silnego i niezależnego sądownictwa?
Na podstawie przeprowadzanej tzw. reformy widać idealnie, jak awanse w sądownictwie umożliwiły całkowite podporządkowanie władzy sądowniczej władzy wykonawczej. Władza wykonawcza zła? Oczywiście, ale nie byłaby taka, gdyby z udziałem sędziów nie mogła realizować najbardziej niedorzecznych i szkodliwych zamierzeń. Doszliśmy do momentu, w którym interesy części sędziów stały się zbieżne z interesami politycznymi, gdyż te ostatnie umożliwiły im karierę w potocznym rozumieniu. Jak możliwa była koalicja polityków i sędziów, którzy za cenę awansu gotowi byli i są poświęcić trójpodział władzy w państwie?
Dlaczego sędziowie poddają się władzy Ministra Sprawiedliwości?
Aby zrozumieć rzeczywistość musimy cofnąć się do dnia 22 grudnia 2009 r. To dzień, w którym sędzia Dariusz Wysocki opublikował artykuł pod tytułem Sądy: niesprawiedliwość w sprawiedliwości. Inspiracją do dokonanej analizy i diagnozy był ówczesny pucz w Iustitii, który stał się papierkiem lakmusowym stanu atrofii podstawowego szczebla sądownictwa w Polsce, który, jak pisał Pan sędzia: pogłębiał się wprost proporcjonalnie do dzieła wznoszenia pałaców wymiaru sprawiedliwości na szczytach władzy sądowniczej. Chodzi w istocie o to, że z udziałem elit ministerialno-sądowniczych w wolnej Polsce wykopana została głęboka przepaść między szarym stanem sędziowskim a jego piękną emanacją. Nastąpiło to poprzez stworzenie określonych mechanizmów prawnych, finansowych i organizacyjnych oraz przez nieodpowiednią politykę kadrową. Ów parytet tworzą z jednej strony nieliczni szczęśliwi i bogaci w wieżach z kości słoniowej (sędziowie wojewódzkich sądów administracyjnych oraz sądów apelacyjnych), a z drugiej liczni przygarbieni biedni na przedmieściach sprawiedliwości, a w zasadzie – na co wychodzi – niesprawiedliwości. Skoro są bowiem atroficzni, to w domyśle: sprawiedliwości sprawować dobrze nie potrafią.
Elity w Polsce zignorowały ten tekst i wszystko, co się po nim działo. A działo się wiele, jak pisał dalej sędzia Wysocki, podział na szczęśliwych bogatych i przygarbionych biednych jeszcze bardziej się pogłębiał zapisanym w ustawie podziałem na mądrych szkolących i głupich szkolonych oraz na wywyższonych oceniających i poniżonych ocenianych. Od tego momentu miałoby nie mieć już znaczenia, co wart jest sędzia, jego wysiłek intelektualny i trudna praca orzecznicza, dorobek piśmienniczy i dydaktyczny. Liczyłoby się w ilu szkoleniach prowadzonych przez pałacowych uczestniczył i jaką laurkę wystawili mu pałacowi, którzy zamiast zająć się wymiarem sprawiedliwości, poświęciliby się, w jeszcze większym niż dotychczas stopniu, nieposuwającej sądów naprzód pisaninie.
Niewtajemniczonym należy wyjaśnić, że chodziło o powołanie Krajowej Szkoły Sądów i Prokuratur, zmonopolizowanie systemu kształcenia sędziów przez tę szkołę (jakby zestawienie wiedzy z monopolem dydaktycznym nie było wewnętrznie sprzeczne) oraz o wprowadzenie systemu ocen okresowych, których efektem był lawinowy wzrost stanowisk sędziów wizytatorów. To były lekarstwa na ówczesną diagnozę krytycznego rozwarstwienia środowiska sędziowskiego. To jednak, co najbardziej imponuje w przytaczanym artykule, to nie celna diagnoza, ale zdolność przewidywania, jak to się wszystko zakończy. Pan sędzia stwierdził mianowicie, że doły radykalizują się wtedy, kiedy zakłócenie naturalnego porządku, ignorancja i niesprawiedliwość zaczynają przekraczać granice wyobraźni. Szkoda, że elity i wielu innych sędziów reprezentujących nurt sędziów pałacowych w porę nie dostrzegli rodzących się trendów i ich przebiegów. Ofiarą zapatrzenia w siebie są nie tylko sądy i obywatele, ale także i sędziowie.
Czy głos Pana sędziego był jedynym wołaniem w puszczy? Otóż nie. Było ich wiele w tamtym gorącym sprzed dziesięciu laty okresie. To wtedy rodziła się rewolucja, którą – jak się teraz okazuje – jedynie uśpiono na jakiś czas. Sądowe doły długo czekały, aż się doczekały Ministra Sprawiedliwości, który pomógł im powstać i w niedalekiej przyszłości rozliczyć tzw. „pałacowych”. Rewanżyzm historyczny weźmie górę nad rozsądkiem. Koszty nie odgrywają i odgrywać nie będą roli. Rewolucja nie liczy kosztów i ofiar.
Na naszych oczach dokonuje się rewolucja. Podstawą każdej rewolucji jest wieloletnie zamknięcie na nawarstwiające się problemy społeczne i zgubne założenie, że ma się wszystko pod kontrolą, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Rewolucja to w istocie rozwarstwienie społeczne, które sięga zenitu. Jest reakcją na długoletnie samozadowolenie i samouwielbienie kanapowych elit, czego kulminacją był nadzwyczajny kongres prawników, ze słynną kwestią o kaście nadzwyczajnych ludzi. Tego nie wymyślili rewolucjoniści.
O niezależności sądów napisano niezliczoną ilość elaboratów, a wszystko pękło jak bańka mydlana. Dlaczego? Może nie było treści i analizy w tym, co wypisywano. Czy nie była to odmiana słowa niezależność przez wszystkie przypadki? Dlaczego przez lata nie łączono niezależności i niezawisłości z prawem do sądu? Przez wszystkie lata poprzedzające rewolucję samo stawianie problemów było obrazą dobrostanu elit, które wykreowały bardzo wąskie ramy politycznej poprawności. Nie było miejsca na kwestionowanie, a co dopiero na krytykowanie przyjętych rozwiązań funkcjonowania sądownictwa. Przecież niezależności sądów i niezawisłości sędziowskiej strzegła Krajowa Rada Sądownictwa. Jak strzegła, i że nie ustrzegła, to już wiemy.