Jest godzina czwarta rano, w większości okien ciemno, zbieramy się w Szczecinie w umówionym miejscu, sprawdzamy, czy każdy zabrał togę i ruszamy do Warszawy. Jest nas czworo sędziów: Małgorzata Jankowska, Irena Krzyśka, Janusz Jaromin i autor tych słów. Pomimo wczesnej pory atmosfera jest wspaniała (panie zadbały nawet o kulinaria) i można byłoby odnieść wrażenie, że udajemy się na przyjemną wycieczkę. Niestety powód wyjazdu jest zupełnie inny. Jedziemy najpierw na III Zjazd Forum Współpracy Sędziów (w większości jako delegaci sądów, w których orzekamy), a następnie by wziąć udział w „Marszu tysiąca tóg” w związku z podjęciem działań legislacyjnych zmierzających nie tylko do drastycznego ograniczenia niezależności sądów i niezawisłości sędziowskiej, ale również do faktycznego wyeliminowania funkcjonowania samorządu sędziowskiego. Powód wyjazdu zatem poważny i da się to wyczuć w rozmowach, jakie prowadzimy w czasie jazdy.
Po dojechaniu do Warszawy i o dziwo bezproblemowym znalezieniu dogodnego miejsca parkingowego (to chyba skutek soboty i wczesnej pory), udajemy się do siedziby Sądu Najwyższego. Tam bardzo duża frekwencja, gdyż pomimo dość nagłego zwołania zjazdu zjawiło się 110 delegatów z całej Polski. Przebieg zjazdu, ku pewnemu mojemu rozczarowaniu, ma głównie charakter „techniczny” i sprowadza się do wyborów nowego składu Prezydium FWS (gratulacje dla Grzegorza Kasickiego, Bartłomieja Starosty i Jacka Niedzielskiego) oraz podjęcia uchwał krytykujących obecne działania ustawodawcze i czynności podejmowane przez rzeczników dyscyplinarnych. Odwiedza nas też na chwilę i wspiera kilkoma słowami Pani Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.
Około godziny 14.30 opuszczamy siedzibę Sądu Najwyższego i przy wyjściu zderzamy się z rzeczywistością. Trafiamy na grupkę osób, która wykrzykuje do nas, że jesteśmy kastą, złodziejami (to ewidentne wynik incydentalnych i niestety haniebnego zachowania kilku sędziów). Nie dajemy się jednak sprowokować i spokojnie przechodzimy na miejsce zbiórki przed marszem. Po drodze wyczuwamy już atmosferę wielkiego wydarzenia, zewsząd nadchodzą grupy osób z togami, flagami, zjeżdżają się autobusy. My spotykamy się z grupą sędziów z apelacji szczecińskiej (autobusem ze Szczecina przyjechało 49 sędziów, a autobusem z Koszalina 22 sędziów, jedna sędzia przyleciała samolotem i kilkoro, jak my, dotarło indywidualnie). Na placu jest coraz ciaśniej, coraz trudniej się zebrać w jedną grupę, ale udaje się nam zrobić kilka wspólnych zdjęć. Zaczyna się marsz, najpierw śpiewamy hymn, później kilka słów od organizatorów i ruszamy. Od razu jednak zator, jest nas tak dużo, że uformowanie kolumny zajmuje trochę czasu. Przepuszczamy najpierw sędziów Unii Europejskiej (widziałem przedstawicieli sądów z Włoch, Niemiec, Austrii, Niderlandów, Portugalii, Estonii, Łotwy, Chorwacji, Rumunii, Węgier, Danii, Francji), a później zgodnie z komunikatem organizacyjnym mają iść osoby ubrane w togi. To jednak na skutek olbrzymiej ilości osób, które nie są prawnikami, a też chcą uczestniczyć w marszu, początkowo się nie udaje. W pewnym jednak momencie ktoś podaje komunikat, aby przepuścić osoby w togach, by mogły dojść na czoło pochodu i wówczas następuje coś, czego do końca życia nie zapomnę. Tysiące ludzi, kulturalnych, miłych, w odróżnieniu od tych, których spotkaliśmy pod Sądem Najwyższym, rozstępuje się i nas przepuszcza. Jednocześnie wszyscy oni klaszczą i wołają: dziękujemy, obrońcie nas, nie dajcie się, wolne sądy, brawo. Większość z nas nie wytrzymuje, panie mają łzy w oczach, panowie ciarki na plecach (a może też łzy w oczach). Czegoś takiego nikt się nie spodziewał. Odpowiadamy, że to my jako sędziowie dziękujemy, że podziwiamy osoby, które rozumieją sytuację. Osobiście przeżywam takie wzruszenie, że teraz po prostu nie umiem go opisać. Te piękne chwile trwają długo, albowiem praktycznie na dużej części bardzo długiego pochodu stoją wzdłuż chodników ludzie, całe rodziny z dziećmi, z flagami, plakatami i nas wspierają. W tych chwilach wzruszenia pojawia się u mnie jedna myśl: warto być sędzią, warto się angażować w słuszną sprawę. Od razu też pojawia się myśl, jak duży poziom świadomości mają osoby, które nie są prawnikami, a które nas wspierają, jak dostrzegają one znaczenie niezależnych sądów. To te osoby są faktycznymi bohaterami tego marszu!!! Pojawia się też refleksja na temat przedstawicieli innych zawodów, tych w togach (adwokatów i radców prawnych) i tych bez togi (notariuszy, komorników), którzy nie zważając na wolny dzień przyszli (wiem, że też przyjechali z apelacji szczecińskiej, chociaż w tłumie nie udało mi się ich spotkać) i nas wsparli, a faktycznie wyrazili sprzeciw wobec likwidacji niezależności sądów i niezawisłości sądów. Im też należą się słowa uznania – dziękujemy.
W takiej podniosłej atmosferze i w milczeniu (marsz był marszem milczenia) docieramy po ponad dwóch godzinach pod siedzibę Sejmu. Tutaj następują przemówienia Krystiana Markiewicza, Prezesa Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia” i sędziego z Portugalii oraz odczytanie wzruszającego listu pozbawionego wolności sędziego z Turcji. Ktoś chcący przeszkadzać strzela petardy, ale ogólnie bez incydentów, marsz kończy się odśpiewaniem „Ody do radości”. Jesteśmy zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Miłe głosy podziwiają nas, że przyjechaliśmy aż ze Szczecina i życzą szczęśliwego powrotu (jest godzina 18 z minutami). Niestety musimy wrócić na Plac Krasińskich do samochodu, co zajmuje nam około godziny (wezwanie taksówki w rozsądnym czasie graniczy z cudem). Czynimy to dyskutując o tym, czy marsz coś da. Dochodzimy do wniosku, że tak, a głosy sędziów europejskich, jakie pojawiły się w mediach już po marszu, wnioski Komisji Weneckiej, czy działania organów Unii Europejskiej, utwierdzają mnie obecnie w tym przekonaniu.
Ten marsz miał też jeszcze jeden skutek, może nie tak uchwytny, ale dało się go wyczuć po przyjeździe. Duże zainteresowanie marszem tych sędziów, którzy w nim nie uczestniczyli i wyraźne nastroje części z nich, by w następnym takim marszu (oby nie był potrzeby – ale jestem naiwny) wziąć udział. Myślę, że nasze opowieści o tych tysiącach osób, które nas wspierają, przekonają niezdecydowanych sędziów, przełamią obawy i spowodują, że wielu sędziów, a szerzej prawników, porzuci bierność i włączy się w działania na rzecz niezawisłości sędziowskiej i niezależności sądów.
Droga do domu przebiega spokojnie, na stacji benzynowej miła chwila, bo spotykamy grupkę sędziów z innej apelacji wracających także z marszu, dziękujemy sobie i już tylko marzenie, żeby położyć się spać. Trochę emocje nie pozwalają, ale zmęczenie robi swoje.
Jeszcze raz powiem: warto być sędzią, warto walczyć nie o swoje przywileje, jak to się stara przedstawić w mediach publicznych, ale o jeden z fundamentów demokratycznego państwa prawnego, którym są niezależne sądy, a który obecne władze starają się zlikwidować. Nie jesteśmy kastą, bo dziwna to kasta, która walczy o coś, z czego nie ma żadnych korzyści, czy to dla poszczególnych sędziów, czy to dla sędziów jako całości. Walczymy o dobrą przyszłość dla nas wszystkich.