Jamajka
Na Jamajce znaleźliśmy się z powodu tylko i wyłącznie mojego uporu (pozdrawiam Małgosię i Michała); nasze „połówki” nie znały Kuby, a uważaliśmy, że koniecznie przed upadkiem reżimu Castro trzeba Kubę zobaczyć. Wszakże Jamajka jest tak blisko, iż uparłem się, żeby i tam się znaleźć.
Jamajka rzeczywiście była bardzo blisko (widać ją nawet przy dobrej pogodzie z Santiago de Cuba), ale to nic bardziej złudnego – nie ma żadnych połączeń lotniczych między Kubą a Jamajką. Bardzo znane biuro turystyczne proponowało nam powrót z Kuby do Europy i wtórny lot na Karaiby…, ale znaleźliśmy połączenie przez Panamę, to też było szalone, ale trochę szybsze.
Jamajka to jedna z mniejszych wysp Karaibów – ale jakże urocza; jeśli lubicie Boba Marleya, to reagge słychać wszędzie, podobnie jak i czuć zapach marihuany.
W Szczecinie już załatwiliśmy sobie wypożyczenie samochodu i, o dziwo, czekał już na nas w Kingston. Wydawało się, że na północne wybrzeże, gdzie są najpiękniejsze kurorty na Jamajce, a my mieliśmy hotel w Negril – to tylko 300 km, a więc fraszka; autostrada jest tylko pod samą stolicą – była burza i wysokie góry, a drogi są wręcz w opłakanym stanie. Na szczęście wypożyczyliśmy potężnego suva i w kilka godzin znaleźliśmy się wręcz w raju.
Hotele to nie „betonowce”, ale bungalowy – w dżungli, z przepięknymi drzewami i kolorowymi kwiatami, zaś plaże piaszczyste i jednocześnie ocienione drzewami.

Zwiedzać na Jamajce specjalnie nie ma co; mimo iż odkryta przez Hiszpanów już w 1494 roku, traktowana była jako miejsce początkowe do dalszych podbojów; Anglicy z kolei, którzy Jamajkę zajmowali do połowy XVII wieku uprawiali tam tylko trzcinę cukrową, a po wyginięciu Indian, których do tego zmuszali, handlowali niewolnikami z Afryki – krótko mówiąc kolonizatorzy wiele po sobie nie zostawili.
Dzisiaj, kiedy jedną z najważniejszych gałęzi rozwoju Jamajki stanowi turystyka, kraj ten choć ma tylko 3 mln mieszkańców, przyjmuje ponad 5 mln turystów rocznie. Turyści mają na Jamajce wszystko, co jest potrzebne do aktywnego wypoczynku – kolejki linowe, wyprawy morskie, a także bobsleje na szynach.
Wszyscy wiemy, że Jamajczycy to świetni sprinterzy i bardzo urodziwa nacja, ale już nie wszyscy wiemy, iż na olimpiadach zimowych Jamajka, która przecież nigdy nie widziała śniegu, zawsze wystawiała reprezentację w bobslejach.
Wielu turystów przyjeżdża także brać śluby na plażach – te uroczystości są naprawdę wdzięczne.
Przede wszystkim zaś klimat – w lutym na nieodległej Kubie woda w morzu jest za zimna na kąpiele – na Jamajce jest ciepło i woda też jest ciepła. Odradzam wyjazd na Jamajkę w okresie od sierpnia do października…, bo przecież huragany i cyklony.
W jeden tydzień to naprawdę można się cieszyć zabawą, słońcem, plażą, wodą, a przede wszystkim muzyką wszechobecną nawet na plażach. Podobno doskonałe są sprzedawane wszędzie na plażach owoce morza (ja się na tym nie znam), ale potwierdzam, że świetne są cygara i rum.
Jordania
W przeciwieństwie do Jamajki, w Jordanii jest co zwiedzać i tydzień może nie wystarczyć.
Do Jordanii obecnie można się dostać wyłącznie albo z Izraela (port Eljat) albo też z Egiptu popłynąć promem przez zatokę Akaba z Synaju; była jeszcze inna możliwość z północy od strony Syrii, ale teraz to chyba niemożliwe. [tanie linie lotnicze latają m.in. z Warszawy, Krakowa i Berlina do Ammanu i Akaby – przyp. red.]
W Jordanii byliśmy dwa razy, zarówno od strony Syrii, jak i z Egiptu. W obu przypadkach, choć w odwrotnej kolejności, zwiedziliśmy ją całą.
Proponuję wariant z Egiptu, ponieważ zawsze mogą być kłopoty w Jordanii, jak przyjeżdża się z Izraela – o czym już pisałem poprzednio.
Lądujemy zatem w porcie Akaba i po kolei zwiedzamy Jordanię jadąc na północ aż po granicę syryjską, a wracać właśnie można przez Izrael…, bo w drugą stronę kłopotów nie będzie.
Samą Akabę można sobie darować, to tylko nadmorski kurort, chociaż fanatycy nurkowania znajdą tam rafy koralowe i piękną podwodną faunę. Jordanię należy zwiedzać na jesieni albo wiosną, ponieważ latem jest zbyt upalnie.
Z Akaby najbliżej nam do Wadi Rum – to przepiękna pustynia z piaskiem o różowym kolorze; nieprawdopodobne otoczenia skalne i z uprzejmymi Beduinami, którzy obwożą nas po tej pustyni zarówno na wielbłądach, jak i jeepami.
Pustynia ta słynna jest też z okresu I Wojny Światowej z powodu brytyjskiego pułkownika Lawrenca, który tworzył tu Legion Arabski do walki z Turkami; na tej też pustyni kręcono film „Lawrence z Arabii”.
W odległości niecałych 100 km od Wadi Rum jest to, co najsłynniejsze w Jordanii – Petra – jedno z siedmiu cudów świata. Grobowce, wyglądem i wielkością przypominające starożytne świątynie, stworzyli Nabatejczycy w okresie VII – I w. p.n.e., ale historia Jordanii sięga czasów wcześniejszych, bo przecież była częścią wielkiego mocarstwa Asyryjczyków, którzy wojowali z Egiptem.
Trasa pieszej wycieczki w Petrze to przynajmniej cały dzień; idzie się wąwozem, gdzie dostrzeżemy pałace i łaźnie wbudowane w bardzo wysokie skały. W pewnej chwili, gdy wąwóz bardzo się zwęża, ujrzymy najsłynniejszą budowlę Nabatejczyków – „Kharnat el Faroun” – to ona ściąga miliony turystów z całego świata.
Wychodząc już na pałac faraona w prawo znajdziemy się wśród ruin wielu pałaców i grobowców… nie kończcie na tym – trzeba poświęcić jeszcze dwie godziny i iść pod górę do Monastyru „Ed deid”, zwanego „końcem świata” – Petra naprawdę zasługuje na miano jednego z siedmiu cudów świata.
Jadąc z Petry cały czas na północ (ok. 200 km) docieramy do Morza Martwego. Nazwa nie może mylić – ono naprawdę jest martwe, a za kilkadziesiąt lat prawdopodobnie całkiem zniknie. Uczeni mówią, że około 2050 roku. Morze Martwe zobaczymy z góry z wysokości ponad 900 m n.p.m., a ono samo znajduje się w największej depresji na świecie (410 m p.p.m.) Okolice Morza Martwego są już nieźle turystycznie uzbrojone, skoro mamy tam takie kompleksy hotelowe jak np. „Kempinsky”.
Kąpieli w Morzu Martwym spróbować trzeba koniecznie, ale uwaga – słynne zdjęcia pokazują, iż można leżeć w wodzie na plecach i czytać gazetę, ale już nie mówi się o tym, iż jak się przewrócimy to trudno wstać, bo pływać nie sposób. W okolicy Morza Martwego kupić można olejki, kremy i inne kosmetyki, które podobno leczą wszystko, ceny wcale nie są niskie.
Góra Nebo znajdująca się w niewielkiej odległości od Morza Martwego to najwyższy punkt tej części Jordanii, a słynna z tego, iż Mojżesz błądząc po pustyni i będąc chory, z niej właśnie ujrzał Ziemię Obiecaną, do której przecież nie dotarł. Przy dobrej pogodzie z góry tej w odległości około 50 km widać kopuły świątyń Jerozolimy. Na górze Nebo był Papież Jan Paweł II, a obecnie prawdopodobnie powstał już klasztor i piękna świątynia – widzieliśmy to jeszcze nieukończone.
Będąc nad Morzem Martwym nie sposób trochę na północ nie odwiedzić Betanii, gdzie nad rzeką Jordan chrzcił Jan Chrzciciel, ceniony nie tylko przez Chrześcijan, ale także Muzułmanów, jako ich prorok – przy okazji Syrii opiszę com widział w meczecie Umajadów w Damaszku, a co dotyczy Jana Chrzciciela.

Stolicą Jordanii jest Amman – mimo, iż ma on szereg zabytków i to klasy zero, jak cytadelę z czasów arabskich wczesnego średniowiecza i to jeszcze z resztkami świątyni Herkulesa, amfiteatr rzymski doskonale zachowany, to jeszcze po II Wojnie Światowej, choć Amman był już stolicą Monarchii Haszymidzkiej, liczył sobie tylko 10.000 mieszkańców. Obecnie to metropolia z 3 mln mieszkańców, bardzo nowoczesna: z szerokimi arteriami, wiaduktami oraz wieżowcami.
Amman jest położony na wzgórzach, stąd urok tego miasta jest oczywisty. Za drugim razem, gdy tam byliśmy, to na nocleg zaproszeni zostaliśmy przez polskiego ambasadora w Jordanii… wcześniej wieczór też był ciekawy.
Ostatnim z wybranych przeze mnie miejsc w Jordanii, a widziałem ich wiele więcej, jest Jerash, albo z łaciny Geraza – to najbardziej chyba zachowane miasto czasów rzymskich i to na olbrzymim terenie, wymaga całego dnia zwiedzania. Znajdują się tam: ulice z kolumnami po bokach, Łuk Triumfalny Hadriana, doskonale zachowane dwa amfiteatry, świątynie Zeusa i Artemidy, Forum Romanum, a przede wszystkim, hipodrom, na którym i dzisiaj odbywają się wyścigi rydwanów organizowanych przez Gwardię Królewską.
Władcy Jordanii prowadzą bardzo rozsądną politykę balansowania między popieraniem ruchów palestyńskich a zbliżeniem ze Stanami Zjednoczonymi. Wszakże w latach 70-tych ub. wieku z Palestyńczykami mieli problem – po wojnach z Izraelem z zachodniego Jordanu napłynęło ich tak dużo, iż stanowili prawie połowę ludności Jordanii. Doszło wtedy do krwawej rozprawy pomiędzy Gwardią Królewską wiernych Beduinów a uzbrojonymi przez Syryjczyków Palestyńczykami…, i królewski problem się skończył. Potem poprzedni król Jordanii, Husajn, zrezygnował z praw do zachodniego Jordanu, a równocześnie naprawił stosunki z ościennymi krajami arabskimi.
Jordania jest wręcz konieczna do zwiedzenia – tym bardziej, że ma dużo do zaoferowania, a nadto jak na razie jest bezpieczna.