Jakiś miesiąc temu, może dwa, a może całe ostatnie trzy miesiące, przeklinałem dzień, w którym podjąłem się organizacji tego największego prawniczego wydarzenia w kraju. Jak to zwykle przy tego typu imprezach bywa: liczba zgłoszeń dość skromna, początkowo przyjęta ilość uczestników mocno przeszacowana, pomimo dogłębnej analizy list z ostatnich 10 lat; materiały reklamowe w rozsypce, totalna niepewność, co do możliwości korzystania ze wszystkich obiektów sportowych, cotygodniowa zmiana miejsca Balu Sportowca, potencjalni sponsorzy całkowicie niezainteresowani finansowym wsparciem imprezy, no i oczywiście niedopięty, nawet w połowie budżet. Do tego dochodziły nieustające maile i telefony od zapisanych już/chętnych do wzięcia udziału/raczej niezdecydowanych/niezdecydowanych, ale wolących się jeszcze upewnić i dopytać (niepotrzebne skreślić) uczestników, którzy mieli problemy poważne („Dzień dobry, 5.000 metrów, ile płacę?”), bardziej poważne („Będę tylko w nocy z piątek na sobotę i w sobotę rano, na pewno muszę płacić? Mogę w tych godzinach zostać wolontariuszem!”) a czasem wręcz życiowe („Dziewczyna nie chce mnie puścić, mogę przyjechać razem z nią?”). Jednym słowem totalny armageddon. Przez moment, choć przyznam, że nie trwało to dłużej niż pół sekundy, moją głowę nawiedziła myśl o rezygnacji.
W końcu zrozumiałem to o czym mówili koledzy i koleżanki organizujący poprzednią szczecińską Spartakiadę w roku 2005. A brzmiało to mniej więcej tak: „zapomnij o pracy i rodzinie”, „ja przez Spartakiadę wyłapałem dwa wytyki za przeterminowane uzasadnienia”, „Samsung, Samsung jest najważniejszy, pamiętaj!”, „licz się z tym, że każdy będzie coś od ciebie chciał tu i teraz, a i tak nikomu nie dogodzisz”, „busy muszą kursować zgodnie z rozpiską”, „każdy chce się dobrze bawić, po co komu spacer po filharmonii?”. Grzecznie słuchałem i przyjmowałem wszystkie rady, odcedzałem te co bardziej cenne, zakopywałem na wieczne nieodnalezienie te całkowicie nieprzydatne. Wszystkie jednak, nawet w minimalnym stopniu, nie odzwierciedlały tego co na nas czekało i co w rzeczywistości wiązało się z organizacją Spartakiady. A przyznać trzeba, że doświadczenie to niepowtarzalne, z jednej strony – całkowicie pochłaniające, z drugiej – dające niesamowitą satysfakcję z ostatecznego wyniku. Ten zaś, póki co, nie był znany.
Kiedy 7 września br. o godzinie 14:03 w biurze rejestracyjnym pojawili się pierwsi spartakiadowicze, uświadomiliśmy sobie, że pierwotnie zaplanowana na 15:00 godzina zero, właśnie nadeszła. Ku mojemu zdziwieniu, dopiero co zjeżdżający z całego kraju ludzie, wykazali niesamowitą wyrozumiałość i cierpliwość dla debiutujących organizatorów. Drobny falstart, a potem już cztery dni na pełnym gazie i te, jakże sympatyczne chwile, w których widziało się wchodzących do biura uczestników w lekko już wyświechtanych, dzierganych ręcznie koszulkach polo z logo Spartakiady z 2005 r. Właśnie te momenty uświadomiły mi jak bardzo uczestnicy Spartakiad przykuwają uwagę do otrzymywanych co roku prezentów i jakim uznaniem darzą organizatorów, nie wspominając już o poszanowaniu 27-letniej tradycji. Już na drugi dzień polówki z 2005 r. ustąpiły miejsca tegorocznym dry-fitowym T-shirt’om. To chyba taki znak czasów.
Zresztą, chwil szczególnie zapadających w pamięć, podczas tegorocznej Spartakiady, było bardzo wiele. Powrót do nieco zapomnianego przemarszu reprezentacji, wspólna sztafeta olimpijska przedstawicieli wszystkich 16 województw z całej Polski, odpalenie znicza olimpijskiego przez twórcę idei Spartakiad prawniczych mec. Andrzeja Josse, rzut sławetnym już paprykarzem szczecińskim, wywrotka szczecińskiej smoczej łodzi po wygranym wyścigu, miny uczestników wchodzących na Bal Sportowca odbywający się na Azoty Arenie – tej samej, na której jeszcze 5 godzin wcześniej swoje poty wylewali koszykarze, czy wreszcie druzgocące zwycięstwo zachodniopomorskiego w klasyfikacji wojewódzkiej – to tylko część wrażeń jakimi obdarowała nas wszystkich tegoroczna prawnicza olimpiada. Reszta widoczna jest doskonale na zdjęciach, które wystarczają za milion słów opisu tego, co się działo w dniach od 7 do 11 września br. w Szczecinie.
Zatrzymaliśmy się dopiero w niedzielę 11 września br. o 18:23, wychodząc z Azoty Arena z ostatnimi banerami i roll-up’ami. Staramy się odpocząć i wrócić do normalnego życia, przynajmniej bardzo byśmy tego chcieli. Syndromu odstawiennego raczej nie przewiduję.
Podobno daliśmy czadu i zorganizowaliśmy jedną z lepszych, o ile nie najlepszą Spartakiadę prawników od lat. Podobno zawiesiliśmy poprzeczkę na tyle wysoko, że nikt nie chce w przyszłym roku zorganizować kolejnej Spartakiady. Piszę „podobno”, bo jakkolwiek miło jest nam to słyszeć, to jednak bierzemy poprawkę na pospartakiadową euforię i kurtuazję uczestników. I choć, co prawda, jesteśmy umiarkowanymi optymistami i należymy, co do zasady, do ludzi skromnych, to przyznać musimy, że niespotykanym w skali Spartakiady do tej pory zjawiskiem były liczne uściski, gratulacje i przybijanie piątek z niemalże każdym spartakiadowiczem,
przychodzącym się pożegnać oraz podziękować za spędzony czas i profesjonalną organizację. To była i nadal jest niesamowita satysfakcja z tego, co zrobiliśmy. Tego nie zabierze nam już nikt. Właśnie dla tej niedzieli i tej satysfakcji, warto było poświęcić ostatnie dwa lata.
Ten niewątpliwy sukces organizacyjny z pewnością nie nastąpiłby, gdyby nie ogromne zaangażowanie członków Stowarzyszenia XXVII Ogólnopolska Spartakiada Prawników Szczecin 2016 r. oraz kilkudziesięciu wolontariuszy, którzy kosztem swojego prywatnego czasu, rodziny, posiłków, a nawet snu, dzielnie wywiązywali się z powierzonych im zadań, a co najważniejsze – godnie reprezentowali wszystkie środowiska prawnicze Szczecina.
Szczecińskim adwokatom, radcom prawnym, sędziom, notariuszom, komornikom, kuratorom, aplikantom wszelakiej maści, pracownikom UKS i NIK – Wam wszystkim, z całego serca jeszcze raz bardzo dziękuje. Bez Was byłoby to niemożliwe.
Już możemy powiedzieć – UDAŁO SIĘ!