Mówiąc o czasach Rzeczypospolitej szlacheckiej, można stwierdzić: jakie czasy, tacy bohaterowie. Bo dla tego okresu typowy jest opis szlachcica (albo szlachciury), który z jednej strony jest warchołem zapatrzonym w swoją „szlachecką wolność”, nieuznającym niczyich racji, skłonnym do pijatyk, przemocy i rabunków, na swój sposób bojowym i odważnym, ale z drugiej – potrafiącym tę odwagę pokazać również w potrzebie. A „potrzebą” nazywano wtedy po prostu bitwę za ojczyznę. Wzorcowym okazem swoich czasów jest zaś bohater niniejszej opowieści, który zasłynął w równym stopniu odwagą w boju, co wyjątkowym warcholstwem i bezprawiem.
Samuel Łaszcz herbu Prawdzic urodził się w 1588 r. w dość znaczącym rodzie szlacheckim. Jego dziadek był kasztelanem, ale ojciec już tylko chorążym i sam Samuel należał do mniej znaczącej gałęzi rodu, która używała też nazwiska Tuczapski. Ojciec zmarł mu wcześnie, więc Samuel wychowywał się u różnych krewnych. Potem jako młodzieniec trafił na dwór kasztelana wileńskiego Hieronima Chodkiewicza. Kasztelan, pochodzący z bojowego i zasłużonego rodu, dostrzegł waleczność młodego Łaszcza i powierzył mu dowodzenie przybocznym pocztem swej żony. Co to oznaczało? A dość proste zadanie: jeśli pan kasztelan albo pani kasztelanowa chcieli coś dostać, jeśli mieli „słuszne roszczenia”, to Samuel Łaszcz ze swymi ludźmi jechał i rabował. A to jakiś majątek, a to zapłatę za rzekome długi. Praca w sam raz dla szlachcica.
Łaszcz wprawiał się też w walkach z Tatarami. W 1617 r. zdołał odbić wzięty przez Pohańców na Kijowszczyźnie jasyr. Następnie grzecznie zwrócił go właścicielowi, Stanisławowi Koniecpolskiemu. Wiedział, co robi – zyskał możnego protektora, bo Koniecpolski już wkrótce za sprawą swego teścia, hetmana wielkiego Stanisława Żółkiewskiego, został najmłodszym w historii Polski hetmanem. Trzeba zresztą przyznać, że stawiając na zięcia, a pomijając własnego syna, Żółkiewski świetnie wybrał, bo utorował drogę do kariery wielkiemu wodzowi. Czując protekcję Koniecpolskiego, Łaszcz pokazał swoją prawdziwą twarz. W 1618 r. napadł, złupił i spalił kolejno dwa niewielkie miasteczka – Jarosławsko i Michałówek. Został wówczas skazany na banicję, w związku z czym ukrył się na dwa lata na Siczy. Tam zastał go rok 1620, kiedy to pod Cecorą zginął Żółkiewski, a Koniecpolski dostał się do niewoli.
W dramatycznej sytuacji nikt nie pytał, kto banita, a kto nie. Łaszcz ruszył do boju pod wodzą hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza. Odznaczył się w trwającej prawie miesiąc skutecznej obronie Chocimia, w czasie której Chodkiewicz zresztą zmarł: Turcy zrezygnowali z oblężenia i zawarto pokój, a Łaszcz został chorążym podolskim. Gdy w 1623 r. Stanisław Koniecpolski został wykupiony z niewoli, Łaszcz wrócił pod jego komendę. Przez kilka lat walczył ze Szwedami, a po roku 1629 z Tatarami. Wszędzie wykazywał odwagę i umiejętności dowódcze, jego zasługi były znaczne. Uzyskał zatem tytuł starosty ukraińskiego Owrucza, a od 1630 r. strażnika wielkiego koronnego – ważną rangę wojskową, bo trzecią w Koronie po hetmanie wielkim i polnym. Wówczas nawet drugą, gdyż hetmana wielkiego nie było: Koniecpolski został awansowany na ten urząd dopiero w 1632 r.
Jako strażnik koronny zorganizował własną prywatną armię, nawet jednakowo umundurowaną. Początkowo obstawił nią szlaki, którymi poruszali się Tatarzy. W latach 1632-33 kilkakrotnie pokonał dość poważne zagony, walcząc na czele dużych sił w wojskach hetmana Koniecpolskiego. W efekcie w 1634 r. dostał kolejne starostwo na Ukrainie – Kaniów.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedna sprawa. Wynajęte wojsko musi jeść i chce zarabiać, bo darmo karku nie nadstawia. Najlepiej zaś dla zaciągającego, gdy samo sobie ukradnie. W tym samym czasie trwała w Niemczech wojna trzydziestoletnia. Jednym z najskuteczniejszych wodzów cesarza Ferdynanda Habsburga był Albrecht von Wallenstein, Czech, którego wojska w ogóle nie pobierały żołdu – żyły wyłącznie ze zrabowanych łupów. Którędy więc przeszły, zostawała spalona ziemia. Były tak skuteczne w walce, że cesarz nadał Wallensteinowi tytuł… księcia Meklemburgii, detronizując w tym celu prawowitych władców (uzurpator okupował Meklemburgię przez trzy lata, przepędził go w końcu król Szwecji). Inna rzecz, że Wallenstein źle skończył, bo cesarzowi nagle się odwidziało, zwątpił w jego wierność i kazał go sprzątnąć. Ale przykład, jak tanio utrzymywać wojsko, poszedł w świat.
I tak też utrzymywał swoją armię Samuel Łaszcz. Gdziekolwiek się jego wojska obróciły, rabowały, co popadnie. Od każdego szlachcica, który miał nieszczęście mieszkać na drodze wojsk Łaszcza, wymuszano brutalnie kontrybucję. Niezależnie od tego, wojsko zostawiało majątek bez koni i bez pieniędzy, wszystko, co jadalne, było zjadane, a wszystko, co zawierało procenty, wypijane. Innym sposobem zarabiania Samuela Łaszcza było oddawanie wiosek pod zastaw. Pan Samuel „pożyczał”, od kogo chciał, pieniądze pod zastaw wioski. Kto nie chciał pożyczyć, temu przystawiano szablę do gardła, a wówczas zmieniał zdanie. Łaszcz brał pieniądze, a potem nie oddawał, więc wierzyciel jechał zająć zastawioną wioskę. Wówczas pojawiali się ludzie Łaszcza i przepędzali wierzyciela, a wioskę odbierali. Byli do tego chętni, bo Łaszcz był dla kompanów hojny i przyjazny. Miał zresztą szlachecką fantazję i osobisty urok.
Samuel Łaszcz swoje wioski „zastawiał”, za to cudze „brał w dzierżawę”. Tak się jakoś składało, że nikt nie odważył się żądać czynszu dzierżawnego. Wszyscy wydzierżawiający byli szczęśliwi, że uszli z życiem. Obrót nieruchomościami trwał więc w najlepsze, zgodnie z zasadą, że jeśli ktoś pożycza od Łaszcza, to nic nie dostaje, ale musi oddać, a jeśli ktoś pożycza Łaszczowi, to musi dać, ale nie dostanie z powrotem. Nie wiadomo, dlaczego za wynalazcę takiej polityki finansowej uważany jest dziś w Polsce specjalista od obrotu bydłem, sienkiewiczowski Kali. A nikt nie pamięta o Łaszczu.
Oczywiście przeciwko panu strażnikowi koronnemu sypały się pozwy. Wnoszono je i do sądu grodzkiego w Łucku, bo na jego terenie szalał Łaszcz, i do trybunału koronnego w Piotrkowie. Samuel Łaszcz nie przejmował się absolutnie wnoszonymi pozwami. Stawanie przed sądami było poniżej jego godności. Przegrywał więc procesy i był zaocznie skazywany raz na banicję, raz na infamię. Ale sąd i trybunał mogły Łaszczowi skoczyć, bo jakakolwiek próba egzekucji była natychmiast wstrzymywana przez protektora – hetmana Stanisława Koniecpolskiego. Łaszcz dla niego walczył, był „czas wojenny” (Rzeczpospolita Obojga Narodów stale się z kimś biła, najczęściej na wschodzie) i egzekucja wyroku była zawieszana na mocy decyzji królewskiej, którą załatwiał Łaszczowi pan hetman. Jak widać, w ramach trójpodziału władzy już wtedy łaskę można było okazać każdemu, kto ma protektora, a sąd niech sobie pisze, co chce.
Bandyta z tytułami strażnika i starosty miał też pełne poparcie szlachty na sejmikach. Sława wojenna za nim szła, a wolność szlachecka rzecz święta. Toteż panowie bracia, z których każdy swoje spory z sąsiadem, byle słabszym i mającym mniej zbrojnych, rozstrzygał metodą Łaszcza, akceptowali bezkarność warchoła, jeśli ich samych nie obrabował. Łaszcz więc szalał dalej, a wyroków przybywało.
U Samuela Łaszcza okresy, w których skupiał się na rabowaniu, przeplatały się z takimi, gdy walczył w słusznej sprawie. Po raz kolejny dobre czasy przyszły dla niego, gdy rozwinęły się bunty kozackie. Podczas powstania Pawła Pawluka Łaszcz przyczynił się bardzo do zwycięstwa pod Kumejkami, walcząc pod hetmanem polnym Mikołajem Potockim. Odegrał też ważną rolę w stłumieniu ostatniego buntu, gdy podczas oblegania obozu Dymitra Huni rozbił idące mu z pomocą posiłki: już następnego dnia Hunia zbiegł, a jego obóz się poddał. We wszystkich tych bitwach Samuel Łaszcz pokazywał nieprzeciętne umiejętności taktyczne, potrafił znakomicie wciągnąć wroga w pułapkę czy odciąć od wsparcia. Parę razy przytrafiły mu się niepowodzenia, ale zawsze na skutek tego, że się przeliczył z siłami. Pewnie byłby świetnym hetmanem, gdyby nim został i miał większe siły wojskowe.
Po zakończeniu walk Samuel Łaszcz pozostał jeszcze przez jakiś czas na Siczy, ale potem nastał pokój, a więc czas dla niego niedobry. Wróciły procesy z sąsiadami, bo gdy Łaszcz siedział na miejscu, to okradał tego, kto był pod ręką. Począwszy od roku 1640 bez przerwy wisiał u klamki Stanisława Koniecpolskiego i załatwiał sobie zawieszenia wykonania coraz to kolejnego wyroku.
Jak potem naliczyli kronikarze, Samuel Łaszcz został 236 razy skazany na banicję i 37 razy na banicję z infamią! Skarg było tyle, że król Władysław IV miał już dość i w 1643 r. nakazał Koniecpolskiemu, by ten poskromił wreszcie swojego zbója. Ale jak na zawołanie, pod koniec tego roku znowu najechali Polskę Tatarzy. Samuel Łaszcz zebrał kilkuset ludzi i poszedł się bić, w styczniu 1644 r. wziął udział w zwycięskiej bitwie pod Ochmatowem, gdzie znów dowodził Stanisław Koniecpolski. Znowu były zasługi i znowu przedłużono mu glejt bezpieczeństwa. I tak w kółko.
W roku 1646 w końcu pękła polityczna tarcza warchoła. Jeszcze zimą walczył Łaszcz z Tatarami pod dowództwem Mikołaja Potockiego, ale 11 marca zmarł nie stary jeszcze, bo 55-letni Stanisław Koniecpolski. Nie był to jeszcze koniec Polski, ale był to koniec bezkarności Łaszcza. Wprawdzie buławę wielką dostał Potocki, ale był to człowiek o miernym autorytecie, nadęty egocentryk i alkoholik. Sąsiedzka szlachta rzuciła się zatem na Łaszcza. Na sejmiku wołyńskim we wrześniu padło żądanie uchylenia mu glejtu. Pan Samuel miał przeciwko sobie nowo powołanego wojewodę ruskiego, księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, któremu od 1635 r. usiłował urwać kawałek dóbr oraz wojewodę kijowskiego Janusza Tyszkiewicza, którego ziemie też łupił. Obaj zabrali się za Łaszcza, dzierżąc podlegający egzekucji świeży wyrok trybunału, który uzyskał szlachcic nazwiskiem Charliński. Na wojska warchoła ruszyło 12.000 ludzi! Łaszcz uciekł, porzucił żonę i dzieci, których wygnano z majątku, Tyszkiewicz siłą odebrał mu królewszczyzny, Wiśniowiecki pomógł i przy okazji zabrał sobie Winniki, a Łaszcz jako infamis stracił wreszcie rangę strażnika koronnego, co powinno było już dawno nastąpić. Wprawdzie przepisał majątek na syna, który miał czystą kartotekę (metoda stosowana z powodzeniem do dziś) i próbował coś odzyskać jako „własność syna”, ale nic nie wskórał.
Schronienie znalazł Samuel Łaszcz u księcia Dominika Zasławskiego, niedołęgi, który umiał tylko jeść, pić i hulać, ale był osobistym wrogiem Wiśniowieckiego. Rok później, w 1648 r. wybuchło powstanie Chmielnickiego i 60-letni już Łaszcz ruszył znowu do boju. Tym razem, o dziwo, poszedł do wojsk Wiśniowieckiego. Znał się na wojaczce i wiedział, kto potrafi dowodzić. Istotnie, po klęsce pod Korsuniem dwaj hetmani, wiecznie pijany Mikołaj Potocki oraz nieudolny i ślepawy Marcin Kalinowski dostali się do niewoli. Parę dni wcześniej zmarł król Władysław IV. Wrogi Wiśniowieckiemu intrygant, kanclerz Jerzy Ossoliński doprowadził do powołania na regimentarzy Dominika Zasławskiego, którego Chmielnicki pogardliwie, a słusznie przezwał „Pierzyną”, Mikołaja Ostroroga, którego z uwagi na ogólne (ale nie wojskowe) wykształcenie nazwano „Łaciną” oraz Aleksandra Koniecpolskiego, syna hetmana Stanisława, ochrzczonego „Dzieciną” z uwagi na młody wiek.
Podczas haniebnej bitwy pod Piławcami Łaszcz jako jeden z nielicznych stanął na wysokości zadania, wyróżniając się w boju, zanim przerażone polskie wojska wraz z „Pierzyną” i „Łaciną” uciekły z pola bitwy, a „Dziecina” dostał się do niewoli. Łaszcz po bitwie wrócił do Korony. W styczniu 1649 r. sejm z okazji koronacji Jana Kazimierza, chcąc wyróżnić jednego z nielicznych, którzy się wtedy nie zhańbili, przywrócił Łaszcza do czci. Samuel udał się do Krakowa: nie miał już majątku, nie miał tytułu strażnika koronnego (choć sam go wciąż używał), nie miał nic, tyle że nie był już ścigany jako infamis.
Więcej narozrabiać nie zdołał, bo były to ostatnie dni jego życia. Nie dosięgały go banicje ani infamie, ale dosięgli go wierzyciele. Oskubanemu warchołowi towarzyszyło ponoć paru grajków, którym kazał, by na pociechę grali jego wierzycielom. Samuel Łaszcz zmarł miesiąc po korzystnej dla niego decyzji sejmu i został pochowany w jednym z krakowskich kościołów, dziś nieistniejącym. Pozostawił dwóch synów, na których ród wygasł, pozostawił też nazwę „łaszczówka” na szlachecką fryzurę z czubem na podgolonej głowie. Kradł przez całe życie, co ukradł, to rozdał i przehulał, dzięki znajomościom stał ponad prawem i nikt nigdy nie zdołał go powstrzymać. Niewykonanymi wyrokami sądów, według legendy, podbił sobie płaszcz, w którym stawał przed królem. Ot, żywot za cudze pieniądze, o jakim marzy wielu dzisiejszych biznesmenów i polityków. Tyle, że kraj, w którym niektórzy mogą stać ponad prawem, ma kiepskie perspektywy i Rzeczpospolita szlachecka, w której Łaszczów było wielu, 150 lat później upadła. Warto o tym pamiętać i dziś, gdy życie i polityka toczą się dużo szybciej.