Od dzieciństwa wiedziałem, że będę adwokatem, idąc w ślady mojej mamy Elżbiety Mareckiej-Bem, jak również ojczyma, znanego adwokata Andrzeja Bema. Po ukończeniu w 1972 roku studiów prawniczych
na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu musiałem dostać się na aplikację sędziowską (lub prokuratorską), albowiem w myśl ustawy z 19 grudnia 1963 roku o ustroju adwokatury dopiero po zdaniu egzaminu końcowego mogłem starać się o przyjęcie na aplikację adwokacką.
Dostanie się na aplikację sądową nie było dla mnie łatwe, albowiem prezes Sądu Wojewódzkiego Juliusz Rutkowski od razu powiedział, że przecież sędzią w przyszłości nie będę i dlatego nie mam co marzyć o etacie aplikanta sądowego. Jako absolwent prawa gotów byłem podjąć pracę kuratora zawodowego, tym bardziej, że było wolne miejsce w Sądzie Powiatowym, ale na objęcie tego etatu prezes też się nie zgodził. Ostatecznie zostałem przyjęty do pracy w charakterze sekretarza sądowego i jako jedyny mężczyzna przepracowałem na tym stanowisku przez dwa lata aplikacji. Pani kierownik szkolenia aplikantów sądowych sędzia Helena Parys-Makowska o tyle mi ułatwiła aplikację pozaetatową, że w trakcie pierwszego roku byłem sekretarzem w wydziale karnym u Pani Sędzi Zofii Włodarczyk, a na drugim byłem już w wydziale cywilnym -między innymi u Pani Sędzi Anny Kosiorowskiej.
Podkreślić należy, że w budynku przy ulicy Kaszubskiej 42 znajdowały się wszystkie wydziały sądów: wojewódzkiego i powiatowego. Okres tej aplikacji w otoczeniu sekretarek oraz aplikantów, z którymi miałem zajęcia szkoleniowe raz w tygodniu, wspominam mile. Atmosfera w sądzie była bardzo przyjazna – we wszystkich sekretariatach świętowano imieniny zarówno pracownic, jak i sędziów, natomiast Dzień Kobiet był obchodzony hucznie aż do północy. Korytarze były rzęsiście oświetlone i snuły się po nich gromady pijanych sędziów i sekretarek. Pamiętam jak, skądinąd solidny sędzia Marian Jaździński, powiedział mi: „Panie Andrzeju, w Dzień Kobiet nigdy nie wróciłem jeszcze do domu przed północą”.
Poza zajęciami na aplikacji sądowej każdy z nas musiał uczęszczać w budynku sądowym na zajęcia Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu – Leninizmu, zakończone egzaminami. Z wykładowców szczególnie pamiętam pana Henryka Kołodziejka, byłego prokuratora, a przez wiele lat Dyrektora Wydziału do Spraw Wyznań Urzędu Wojewódzkiego.
W sumie praca sędziowska z fotela protokolanta bardzo mi się podobała. Pamiętam, jak mecenas Roman Łyczywek mówił mi później, że patrzę na sprawy okiem sędziego. Faktem jest, że po wpłynięciu sprawy z aktem oskarżenia pisałem zarządzenia, rozpisywałem wokandę, po czym protokołowałem, pisząc jednym palcem – jako jeden z nielicznych na zwykłej maszynie. Po rozprawie sporządzałem wyrok, a następnie pisałem uzasadnienie. Podobnie było w wydziale cywilnym i w ten sposób bardzo dobrze poznałem pracę sądu od kuchni.
W październiku 1974 zdałem egzamin sędziowski, natomiast w listopadzie odbyło się posiedzenie Wojewódzkiej Rady Adwokackiej, na którym decydowano o przyjęciu na aplikację. Na dwa miejsca kandydowały 3 osoby – dostałem się wraz z drugim kolegą, który pomimo przynależności do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, został skreślony przez Ministra Sprawiedliwości, stąd też jako jedyny rozpocząłem w lutym 1975 zajęcia szkoleniowe ze starszymi koleżankami i kolegami. Dla naszej szóstki, do których należeli koleżanki Krysia Lewandowska-Łyczywek, Krysia Klewenhagen- Wilińska i Basia Jarmołowicz, a także koledzy Jerzy Piosicki i Marek Matjanowski zajęcia odbywały się w soboty – w siedzibie Rady Adwokackiej przy ulicy Narutowicza 3. Kierownikiem szkolenia aplikantów był surowy pan mecenas Tadeusz Hoffman, natomiast wśród wykładowców najbardziej ceniłem zajęcia z adwokatami Romanem Łyczywkiem, Jerzym Zaniemojskim oraz Zenonem Matlakiem. Jednakże najmilej wspominam pana Lucjana Stankiewicza, który po zakończeniu swoich wykładów przygotował dla aplikantów poczęstunek konsumpcyjny wraz z wódeczką. Pamiętam wyjazd na pierwsze dla mnie sympozjum izby do kołobrzeskiego hotelu Skanpol w czerwcu 1975 poprzedzone wcześniejszą wizytą w Trzygłowiu, gdzie mecenas Janusz Flasza zorganizował kolację w plenerze u prowadzącego Stację Hodowli Roślin Staszka Swory.
Obowiązywała wówczas zasada kierowania przez dziekana aplikantów do kilku patronów i to w różnych zespołach adwokackich. Rozpocząłem praktykę u adwokata Ryszarda Dońca w Zespole Adwokackim nr 3 znajdującym się obok lokalu Rady, a następnie po niespełna roku u adwokata Tadeusza Burakowskiego w słynnym Zespole nr 5, w którym pracowali jeszcze tacy adwokaci jak: Roman Łyczywek, Tadeusz Piasecki, Antoni Podemski, Stefania Wtorkiewicz, a od 1975 roku Włodzimierz Łyczywek. Po upływie kolejnego roku aż do czasu rozpoczęcia samodzielnej pracy adwokackiej aplikowałem u adwokata Jerzego Sadzyńskiego w Zespole Adwokackim nr 2 zajmującym duży lokal na piętrze budynku przy alei Wojska Polskiego 2. Gdy zostałem tam skierowany przez dziekana Józefa Czyżewskiego, pracowało w nim nawet w pewnym okresie szesnastu adwokatów, stąd atmosfera bywała, lekko mówiąc, napięta. W roku 1977 kilkoro adwokatów odeszło, tworząc Zespół Adwokacki nr 8 przy Alei Wojska Polskiego 10. Było to grono znanych nazwisk: przede wszystkim Jerzy Lipczyński, który miał ogromną ilość klientów i często proponował wyjazdy aplikantom, znaną postacią był też adwokat Jerzy Chmura, o którym bliżej wspomnę później. Kierownikiem był jowialny mecenas Edward Krzywonos, a potem doszli Barbara Malczewska-Lipczyńska, Alicja Domagała, a poprzez aplikację praktykę zaczął w nim mój przyjaciel Michał Krzyżankiewicz. Po zdaniu egzaminów przez starszych kolegów zostałem starostą aplikantów i ostatni okres zajęcia miałem z młodszymi kolegami takimi jak: Jurek Konwisarz, Lucek Mancewicz, Ela Samborska i moja żona Alina Marecka.
W marcu 1977 roku wziąłem udział w pierwszym unifikacyjnym szkoleniu aplikantów adwokackich z całej Polski, które odbyło się w Ośrodku Pracy Twórczej Adwokatury, znajdującym się w Grzegorzewicach oddalonym prawie 50 km od Warszawy. Na to szkolenie przyjechały tuzy polskiej adwokatury z wszechobecnym Prezesem NRA Zdzisławem Czeszejko-Sochackim, a także takie sławy jak: Mieczysław Maślanko, Tadeusz de Virion, Kazimierz Łojewski czy Władysław Pociej, który zaprosił Tadeusza Łomnickiego na bardzo ciekawy wykład erystyki sądowej. Był również u nas znany pisarz Wilhelm Szewczyk. Mieliśmy wziąć udział w posiedzeniu Siedmiu Sędziów Sądu Najwyższego, którzy mieli powziąć istotną uchwałę, ale autobus z naszą ekipą po prostu się spóźnił.
Wśród aplikantów spotkałem dwie osoby z Izby Bydgoskiej: Wiesię Czajkowską-Jędrzejewską i Mietka Brunke, którzy stwierdzili, że na początku 1978 roku chcą zdawać u siebie egzamin adwokacki, jednak brakuje im trzeciej osoby, aby taki egzamin mógł się tam odbyć. Przyjąłem tę propozycję i zgłosiłem się na egzamin zaplanowany na marzec. Składał się on z dwóch części: najpierw pisaliśmy rewizje karne i cywilne na podstawie oryginalnych akt sądowych, które kończyły się na uzasadnieniu wyroku. Dopiero po dwóch tygodniach przyjechaliśmy na egzamin ustny. Pamiętam znanych adwokatów w osobach Bronisława Kocha czy Zdzisław Żurawskiego, a w egzaminie brała udział także pani sędzia z Ministerstwa Sprawiedliwości, która na egzaminie ustnym zapytała mnie o popularny wówczas film Sprawa Gorgonowej pytając, jakie jest moje stanowisko co do winy kobiety sądzonej w okresie międzywojennym we Lwowie. Otrzymałem ocenę bardzo dobrą, która uprawniała mnie do starania się o wpis na listę adwokatów od razu do miasta wojewódzkiego, a więc Szczecina, gdyż była zasada, że po egzaminie świeżo upieczony adwokat był kierowany w tzw. teren.
Jednakże ujawniła się wówczas pewna przykra dla mnie okoliczność, a mianowicie żona mojego ojca – Irena Olga Marecka była prokuratorem w Szczecinie, stąd zachodziła ustawowa przeszkoda, abym mógł praktykować w Izbie Szczecińskiej. Byliśmy bowiem spowinowaceni w pierwszym stopniu i stąd też Rada Adwokacka odmówiła mi wpisu na listę adwokatów Szczecińskiej Izby Adwokackiej, a Minister Sprawiedliwości nie uwzględnił mojego odwołania. W ten sposób na jesieni 1978 roku stanąłem przed dylematem, gdzie mam rozpocząć pracę adwokata. (cdn.)