W sytuacji odmowy wpisu na listę adwokatów Szczecińskiej Izby Adwokackiej uznałem, że muszę szukać siedziby zawodowej w miejscowości przynależnej do innej, sąsiedniej izby adwokackiej.
Wybrałem Izbę Zielonogórską i powziąłem wiadomość, że dobre byłoby miejsce do praktyki w Choszcznie. Gdy jednak we wrześniu 1978 r. pojechałem na posiedzenie Okręgowej Rady Adwokackiej w Zielonej Górze, okazało się, że z trzyosobowego Zespołu Adwokackiego w Myśliborzu przechodzi do Zespołu Adwokackiego w Gorzowie Wielkopolskim adwokat Janusz Padee i stąd też zaproponowano mi dołączenie do pracujących tam kolegów Andrzeja Stroynowskiego i Marka Karakulskiego. Ten wpis okazał się bardzo korzystny, albowiem akurat w grudniu 1978 roku oddawano do użytku jako jeden z nielicznych w Polsce budynek Sądu Rejonowego w Myśliborzu, w którym były również miejsca dla Prokuratury Rejonowej, Państwowego Biura Notarialnego, komorników, a także Zespołu Adwokackiego. Do zespołu wiodło odrębne wejście z lewej strony budynku po schodkach na pierwsze piętro, gdzie były trzy małe gabinety adwokackie, sekretariat, archiwum, toaleta i korytarzyk. Pod siedzibą naszego zespołu były dwa małe pomieszczenia dla aresztowanych, którzy byli przywożeni na rozprawy z aresztu śledczego w Choszcznie.
Pomimo, że egzamin zdałem w marcu 1978 r., to aż do końca tego roku wypełniałem obowiązki aplikanta jeżdżąc na rozprawy do różnych sądów, podobnie jak występowałem przed sądami w Szczecinie. Bezpośrednio po Świętach Bożego Narodzenia miałem uczestniczyć w rozprawie przed sądem w Świnoujściu, ale dojazd fiatem 126p okazał się niemożliwy z uwagi na śnieżyce – zaczęła się zima stulecia. Nie załapałem się również na autobus PKS, stąd też dojechałem różnymi okazjami. Z kolei nazajutrz miałem rozprawę w Kołobrzegu i także dotarłem tam przy pomocy innych kierowców. W każdym razie oba wyjazdy zrealizowałem, natomiast przygotowania do Sylwestra okazały się o tyle trudne, że na kilka godzin przed zaplanowaną zabawą w Hotelu Reda doszło do przerwy w dostarczeniu prądu i zapowiadało się odwołanie imprezy. Tuż przed powitaniem Nowego Roku dopływ energii przywrócono i w ten sposób zabawa odbyła się we wspaniałej scenerii.
Po Nowym Roku trafiłem do Myśliborza – przyjechałem na początku 1979 roku „maluchem” z Markiem Karakulskim również w trakcie ogromnej śnieżycy, która utrzymywała się do końca stycznia.
Rychło zorientowałem się, jak miła była atmosfera w środowisku prawniczym Myśliborza i od razu zacieśniliśmy sympatyczne więzi zarówno z sędziami, prokuratorami, panią notariusz i komornikami. Jako prawnicy spotykaliśmy się w ramach koła Zrzeszenia Prawników Polskich w dawnym budynku klasztornym należącym do Myśliborskiego Ośrodka Kultury. Miałem wówczas wynajęty pokój i nocowałem w nim trzy razy w tygodniu, albowiem trudno było codziennie dojeżdżać ze Szczecina do Myśliborza – droga licząca 80 km wiodła przez Stare Czarnowo, Pyrzyce i Lipiany. Starałem się w każdym razie wracać do domu w środy, a następnie w czwartek rano wyjeżdżać do Myśliborza – tak, aby w piątek być już w domu z powrotem.
Samo miasto specjalnie mi się nie podobało, ale było pięknie położone nad Jeziorem Myśliborskim, a wokół były jeziora i lasy, gdzie niejednokrotnie udawaliśmy się na kąpiele w okresie letnim czy na grzyby w okresie jesiennym.
Pomiędzy Myśliborzem a Dębnem Lubuskim znajdował się bardzo ciekawy obiekt, a mianowicie pomnik litewskich lotników. W lipcu 1933 r. jako pierwsi obywatele tej republiki Stepas Darius i Stasys Girenas przelecieli przez Atlantyk z Nowego Jorku i udawali się do stolicy w Kownie. Z niewyjaśnionych bliżej okoliczności spadli oni i zginęli koło Pszczelnika. Już w 1935 roku postawiony został w lesie pomnik upamiętniający to tragiczne wydarzenie, który był wówczas pod opieką społeczności litewskiej – głównie zamieszkałej w Stargardzie, aczkolwiek jako symbol wolnej Litwy nie był wówczas szerzej znany. Obecnie jest tam muzeum i co roku w lipcu przyjeżdżają do lasu delegacje z Litwy, aby oddać cześć tym bohaterom narodowym.
Z mojej inicjatywy utworzyliśmy Klub Inteligencji Pijącej (czyli KIP!) i przynajmniej raz na miesiąc spotykaliśmy się w lokalu zespołu na sympatycznej wódeczce z udziałem kolegów prawników, a także osób spoza tego grona, do którego należeli nauczyciel geografii Zdzisław Zalewski, felczer medycyny Ignacy Przygodzki, czy też z wykształcenia rolnik Jurek Maślanka, który niejednokrotnie gościł nas w domu na kolacji. Równie często wieczory spędzałem u kolegi adwokata Andrzeja Stroynowskiego, gdzie omawialiśmy aktualne wydarzenia, tym bardziej, że niedługo potem doszło do strajków sierpnia 1980, a następnie do wprowadzenia stanu wojennego. Jedną z restrykcji związanych z wprowadzeniem tego stanu było ograniczenie przejazdów pomiędzy województwami – dla mnie i Marka Karakulskiego dojeżdżającego również ze Szczecina było to utrudnienie. Godzi się podkreślić, że sąd odwoławczy, a więc sąd wojewódzki rozpoznający rewizje od wyroków Sądu Rejonowego w Myśliborzu znajdował się w Gorzowie Wielkopolskim, a nadto, gdy rozpoczynałem pracę w Myśliborzu, miałem już dwójkę małych dzieci, z którymi rozłąka nie była łatwa.
Gdy przyjechałem rozpocząć samodzielną praktykę adwokacką, czekała już na mnie mama syna oskarżonego o wiele włamań. Koledzy z zespołu przyjęli już zlecenia od współoskarżonych, stąd też nie mogli podjąć się jego obrony. Pamiętam, że otrzymał on karę 6 lat pozbawienia wolności adekwatną do jego czynów, tym niemniej z wyrzutem wyznał mi, że niewiele mu pomogłem. Nie była to dla mnie sytuacja sympatyczna, tym niemniej od razu przekonałem się, że w pracy adwokackiej liczy się zaangażowanie w sprawę, ale ostateczny wynik też ma znaczenie.
Nasz zespół adwokacki otwieraliśmy o godzinie 8 i był on otwarty do godziny 15, czasem dłużej. Przez tych kilka godzin prowadziliśmy rozmowy z klientami, dyktowaliśmy pisma sekretarce, a nadto wychodziliśmy na rozprawy w tymże budynku. Nie było wewnętrznego połączenia w budynku pomiędzy zespołem a sądem, stąd też częstokroć wyskakiwaliśmy do sądu upewniając się, czy poprzednia rozprawa już się kończy, a nasza rozpocznie o określonej godzinie. Do zespołu przychodzili nie tylko nasi klienci, ale także przeciwnicy procesowi, których sprawy prowadzili koledzy. Klienci rozumieli, że działamy dla dobra każdego z nich, ale pamiętam taką sytuację, gdy reprezentowałem w sprawie powódkę w sprawie rozwodowej – wówczas sprawy te rozpoznawane były w sądzie rejonowym, natomiast pozwany klient kolegi z zespołu powiedział kiedyś do niego: „Panowie pewno omawiacie te sprawy i być może analizujecie nasze postawy.” Faktem jest, że o ile na sali rozpraw ostro się atakowaliśmy, o tyle utrzymywaliśmy ze sobą bliskie, przyjacielskie relacje.
Zarówno w 1979 roku jak i obecnie teren działania Sądu Rejonowego w Myśliborzu obejmował trzy miasta i dwie gminy. Do miast tych poza Myśliborzem należały jeszcze Barlinek i Dębno Lubuskie, a dodatkowe gminy to Boleszkowice i Nowogródek Pomorski. Ranga Myśliborza była o tyle niewysoka, że nie było tam szpitala – znajdowały się one w Barlinku i Dębnie Lubuskim. Pierwsze z tych miast było również rozwinięte przemysłowo – głównym podmiotem były Zakłady Przemysłu Okrętowego, które produkowały części do statków budowanych w stoczni w Szczecinie. Nadto było tam wiele firm prywatnych, które skupiały ciekawe osoby i niejednokrotnie, gdy klient przychodził do zespołu, to orientowałem się, czy był on mieszkańcem któregoś z tych miast. Jeśli chodzi o Dębno Lubuskie, to w późniejszych latach wykryto tam pokłady ropy naftowej, co przyczyniło się do jego rozwoju. (cdn.) •