Ten tytuł felietonu zapożyczyłem z wydanej w 1985 roku powieści kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcię Marqueza – niezwykłego romansu o miłości, która okazała się silniejsza od samotności czy śmierci. Bohaterami są poeta Florentino Arizo – bękart, trzeźwo rozsądna Fermina Dazy i doktor Juvenal Urban – oddany pacjentom i miastu. Są tutaj i motywy wojny domowej, epidemii cholery, a wszystko posadowione w latynoskiej atmosferze drugiej połowy XIX wieku.
Przesłanie tej znakomitej książki pozwoliło mi na pewne uogólnienia istotne w dobie obecnej pandemii, próby oceny trzech istotnych stanów emocjonalnych: Miłości, Małości i Małostkowości. Trudne momenty nie zawsze jednoczą ludzi, bo niestety mamy wrodzony talent, a może nawet i skłonności narodowe, do wybierania tego, co jest dla nas najgorsze.
Nie dostrzegamy, jak pisał Paulo Coelho w powieści „Być jak płynąca rzeka”, że najśmieszniejszym w naszym postępowaniu jest fakt, że śpieszymy się do dorosłości będącej w pewnym wymiarze decyzyjnością, aby potem wzdychać za utraconym dzieciństwem. Tracimy zdrowie, aby zdobyć pieniądze, by w chwilę później, zdobyte środki przeznaczyć na jego odzyskanie. Paradoksy współczesności.
Zapominamy o chwili obecnej, planując daleką nawet przyszłość, by po chwili, tkwiąc w sytuacji braku poczucia teraźniejszości, nie widzieć potrzeby dalszej realizacji swoich planów w życiu.
Dwa opublikowane ostatnio teksty pozwoliły mi na początku obecnej sytuacji spojrzeć realnie na to, co toczy się obok, ale także na ewentualne przyszłe zamierzenia i dokonania zawodowe. Nasza Noblistka Olga Tokarczuk w swoim spojrzeniu na Dzień Dobry zatytułowanym „Okno” konstatuje: „Świata było za dużo, był za szybki i za głośny”. Wirus przypomniał nam, czego się wypieraliśmy, nie chcieliśmy się do tego przyznać, że jesteśmy kruchymi istotami, zbudowanymi z delikatnej materii. Nadeszły nowe czasy, gdzie pojawiła się smutna prawda, że w tych trudnych obecnie dniach nie jesteśmy jednak sobie równi. Tekst Olgi Tokarczuk „wcina się” na nadchodzący czas w piękny wiersz Elżbiety Bancer „Dusza zaklęta w słowa”. Warto wieczorową porą przy kieliszku czerwonego wina, a może domowej nalewki, zastanowić się, czy owoce naszego ogrodowego pigwowca, będą tak samo smakowały tegoroczną jesienią.
Ten felieton powinien nam wszystkim uzmysłowić i tym adwokatom z dużych kancelarii jak i tym, których nazywa się „kratkowymi”, gdy stukaniem obcasów wybijają codzienny rytm przemieszczania się od sali do sali, że przeżycia i doznania roku ubiegłego nie szybko się znowu pojawią.
Trzy słowa na literę „M” w swej gradacji ukazały, że nie będziemy jeszcze długo przechadzać się uśmiechnięci i opaleni nadmorskimi bulwarami. Zaczęliśmy z dnia na dzień przywiązywać wagę do drobiazgów, błahostek, przechodząc niejednokrotnie od stanu niejakości do stanu małostkowości. Oby tak się nie stało, że z przeciętności kojarzonej z jarmarcznością, kierować się będziemy do niedostrzegania tego, co naprawdę ważne. To przecież często nasze codzienne nastroje, a może charakterystyczne usposobienia. Już nie frak, a jeszcze nie liberia lokaja, ale pojawia się nowa współczesna historia, pisana dniem codziennym. Pojawiają się dokonania, gdzie każdy z nas dorzuca swoją słomkę do stogu ludzkiego istnienia. Nikt nie pragnie odchodzić w niebyt. Nie zawsze się wspieramy i rozumiemy potrzeby tych, których życie postawiło w trudnej sytuacji finansowej, nie z powodu braku luksusu, ale zwyczajnych codziennych potrzeb z małymi nieraz upodobaniami.
Żyliśmy do czasu pandemii tak, jak gdybyśmy nigdy nie mieli umrzeć, a umieramy, co staje się od nas niezależne, tak jak byśmy nigdy nie żyli. Ta nowa sytuacja okazała się mądrzejsza od nas wszystkich. Wybór należy do nas samych.
Empatia czy słowa zwane przeze mnie w kwietniowym numerze „In Gremio” „zamykaczami”, arogancja i ignorancja widziane są w codziennych zachowaniach. Empatia z greckiego empàtheia, to nie tylko poczucie związku z innymi, szczerość czy współczucie, ale dostrzeganie człowieka współodczuwanym. Musimy niezależnie od pozycji finansowej przeciwstawiać się postawom, które zakłócają poczucie „Miłości”. Prawdziwą elegancją w tych trudnych dzisiejszych czasach staje się elegancja umysłu. Przeszłość to nie walizka
na dworcowym peronie ciągnięta za nami, idącymi do odchodzącego pociągu przyszłości.
Mam świadomość, że ten tekst będzie odbierany różnie przez czytających, podobnie jak kwietniowy o dobrych manierach adwokackich. Możecie zatem Państwo przy braku jego akceptacji zwyczajnie zamknąć ten miesięcznik i odłożyć, aby wrócić po pewnym czasie do innych zgoła ciekawszych tematów. Ale proszę nie wrzucajcie go do palącego się kominka, bo książka lub gazeta jak mawiał Jarosław Iwaszkiewicz to dziwna potrawa, która generalnie nigdy nam się nie przejada. Może moje argumenty trafią do innych potrzebujących wsparcia, bo jak to często bywa, ludzie obdarzeni słuchem absolutnym nie dostrzegają, że sami fałszują.
Jedni w tym tekście znajdą siebie, inni dostrzegą, że ich zalety są po prostu wadami, a elegancja nie polega na zdejmowaniu nakrycia głowy w momencie spotkania znajomej osoby. Bo Szanowni Czytelnicy „In Gremio”, każdy z nas może mieć kilka głów i tę mądrą czy pustą, a może nawet wierszowaną czy poszukującą rozwiązań dla ludzkości zbawiennych, ale nie zmieniajmy ich jak kapelusze w zależności od okoliczności i sytuacji. Miłość do władzy stała się łapówką do przedostania się do bezchmurnego błękitu nieba, o którym słyszymy codziennie. Nie ma żadnej krzywdy. To kategoria z innego świata, tak jak w sytuacji braku środków zabezpieczających przez epidemią niektórzy rozweseleni posłowie robili sobie selfie w ławach parlamentarnych z maseczką na czole. Przypominało mi to zalecanie się praczki do rekruta. Służalczo uniżone postawy, knajpiacko prostackie stwierdzenie „głupi” zamiast „niedouczony”, wskazują na nasze ukryte kompleksy. Bo po cóż nam akceptować postawę i twierdzenie tych, którzy nie oferują nam swojej łaski i dobroczynności.
To tak trochę jak z Henrykiem VIII, który, gdy kazał ściąć głowę Anny Boleyn, sprowadził francuskiego specjalistę od zadawania śmiertelnych ciosów. Anglicy nie umieli bowiem jednym cięciem topora wyłączyć z życia osoby niechcianej. Łaska króla okazała się zatem aktem miłości. Podobnie jest z tradycyjnym polskim „dziękuję”, które jest nadzwyczaj dwuznaczne. Twierdzenie, że za dwa, może trzy miesiące sytuacja wróci do normy, jest dla mnie zbyt optymistyczne, ale chciałbym się mylić. Cyfry są bezimienne, bo jak pokazał ostatni czas, ludzie odchodzili w liczbach, dniach i tygodniach. Stalin uczył się w cerkiewnej szkole, ażeby zostać popem. Musiał zatem wierzyć w duszę. Amputowało mu ją jednak życie.
Nie zróbmy tego samego z potrzebną nam wszystkim w tych trudnych dniach empatią, niezależnie od profesji jaką wykonujemy. A jeżeli już musimy się nad tym zastanawiać, to wróćmy do literatury Fiodora Dostojewskiego, bo nikt inny jak on potrafi opisać przejście od dobra do zła. W historii jak stwierdzono ludzie mali nie tylko wzrostem, ale charakterem, pozbawieni wiedzy i czułości, twierdzili: „Ja nigdy się nie mylę, a każde moje słowo ma historyczne znaczenie”. Wsłuchiwali się przy tym w swój własny głos, nie zawsze jednak sumienia.
Jako środowisko prawnicze wyjdziemy z tej pandemii poobijani, nie wiem jak mocno, ale na pewno dotkliwie. Rynek usług przekłada się bowiem, co oczywiste, na potrzebę świadczonej przez nas pomocy prawnej. Temu towarzyszy jednak wzrost, a nie pojawiająca się stagnacja gospodarcza. Aplikanci, którzy zakończyli proces szkolenia 31 grudnia 2019 roku, jeszcze trzy miesiące temu cieszyli się wejściem w dorosłe życie zawodowe po zdaniu egzaminu. Znaleźli się jednak w sytuacji nie przejściowej, ale przypominającej zbliżanie się na jednym torze z dużą prędkością z przeciwnych stron dwóch pociągów, utraty patrona i związanych z tym apanaży i beznadziejności przystąpienia do wykonywania upragnionego zawodu. Pozostali aplikanci w realizowanym szkoleniu „online” są pełni braku poczucia zawodowej przyszłości. Czują się jak Agnieszka Osiecka przemycająca do Paryskiej Kultury rękopis „Cmentarzy” Marka Hłaski – uda się czy też nie. Zatrzymają, czy nie zobaczą drugiego dna w walizce.
Wierzę, że nienormalność ustąpi ustalonemu przez życie porządkowi, bo takie są prawa tego Świata. Oby tylko synekury, agendy i rozdawnictwo nie przysłoniło niektórym oczu jak Temidzie, bo deklarowane przez niektórych doświadczenie zawodowe nijak się ma do prawdziwej konstytucyjnej praworządności. Nie zapominajmy, jak pisał Gabriel Marquez w swojej „Miłości w czasach zarazy”, że ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.
Natomiast autorka wielu powieści Suzanne Collins w „Kosogłosie” stwierdziła, co jest niestety prawdą, że „pozbierać się jest dziesięć razy trudniej, niż rozsypać”.
Powrócą dni, bo muszą, gdy w progach naszych kancelarii pojawią się ponownie poszukujący wsparcia prawnego, a wszystkie stany prawnicze – sędziowie, adwokaci, radcy czy prokuratorzy zapomną o skomplikowanej i dla niektórych beznadziejnej sytuacji, w której utknęliśmy w czasie marcowych i kwietniowych dni. Czuliśmy się wówczas, a może jeszcze czujemy się, jak dzieci wynoszące po kryjomu z domu nielubianej ciotki cukierki, nie częstowaliśmy nimi nikogo.
Dlaczego? Bo po prostu baliśmy się kompromitacji.
Ten trudny czas powinien nauczyć nas również większej odpowiedzialności i niebrania na siebie zadań i zamierzeń ponad siły. Starajmy się postępować tak, jak mawiał Napoleon w trakcie kampanii włoskiej: „Najważniejszą zaletą żołnierza jest umieć wytrwale znosić niedostatek”. Tego Państwu i sobie życzę.