E-mail kierownictwo Centrum Psychiatrycznego otrzymało na kilka minut przed godz. 15, tj. przed zakończeniem pracy. 20 kwietnia b.r. poinformowano, że do dnia 24 kwietnia b.r. personel ma opuścić budynek w Szczecinie przy ul. Żołnierskiej 55 i przenieść się do szpitala psychiatrycznego w Szczecinie – Zdrojach, na ul. Mączną 4. Poradnia dla osób Uzależnionych od Środków Psychoaktywnych ma z kolei przenieść się na teren dawnego szpitala dziecięcego w Szczecinie przy ul. Św. Wojciecha 7. Początkowo wszyscy traktowali to polecenie jako fake news, chociaż od wielu miesięcy mówiło się o budynku przy ul. Żołnierskiej jako będącym w szczególnym zainteresowaniu p. Marszałka. Ale owo przeniesienie miało postępować stopniowo i obejmować 2-3 lata, a nie kilka dni. Poza e-mailem w dniu 20.04.2020 roku nie otrzymaliśmy jako zespół żadnych informacji o powodach przeniesienia. Nie otrzymaliśmy ich również w dniu 27.04.2020 roku, tj. w dniu rozpoczęcia pracy na ul. Mącznej 4 i przy ul. Św. Wojciecha. Oczywiście wiadomość taką w formie polecenia służbowego – bez wyjaśnienia przyczyn – przeżyliśmy. Spakować 23-letni okres pobytu łącznie z dokumentacją i umeblowaniem – nie jest łatwo. Zwłaszcza zadając sobie pytanie: dlaczego? Komu to przeszkadzało? Niezależnie od pakowania się poinformowaliśmy o tym bezprecedensowym fakcie media. Bo z dyrekcją SPS ZOZ „Zdroje”, która nadzorowała również Centrum Psychiatryczne, nie było kontaktu. Ani telefonicznego, ani fizycznego. Musieliśmy natomiast realizować zalecenie. Z mediów życzliwie zareagowała „Gazeta Wyborcza”, „Głos Szczeciński”, telewizja lokalna i radio. Nasi koledzy – lekarze, a równocześnie politycy p. T. Grodzki, p. B. Arłukowicz, p. A. Niedzielski i p. dr M. Ilnicka-Mądry, moja koleżanka ze studiów – solidarnie z p. Dyrektorem – stomatologiem milczeli. Widocznie nie czuli psychiatrii. Tak to sobie oficjalnie tłumaczyliśmy. Po kilku dniach wywołany do tablicy, nie kontaktując się z nami, Pan dyrektor dr Ł. Tyszler osobiście i ustami swojej rzeczniczki prasowej mówił, że przeniesienie jest czasowe, że na okres pandemii, że budynek przy ul. Żołnierskiej „swoje lata ma”, że często były przerwy w łączach telefonicznych i internetowych Centrum ze światem itd. Co nie było prawdą. Że warunki na ul. Św. Wojciecha i Mącznej są „świetne”, że psychiatria będzie teraz w jednym miejscu z pożytkiem dla personelu i pacjentów, że widocznie personel Centrum Psychiatrycznego jest leniwy i nie chce jeździć na drugi koniec miasta. Na dzień 06.05.2020 roku jest zapowiadane spotkanie dyrekcji z kierownikami poszczególnych jednostek Centrum. Nie oczekujemy po tym spotkaniu zbyt wiele. Obyśmy się mylili. Media poza nagłośnieniem naszego problemu pytały wprost: co możemy jeszcze zrobić? Odpowiadaliśmy, że nic. W związku z tym media zajęły się nowym tematem pt. hejt na służbę zdrowia i stale niezmiennym zagadnieniem pt. koronawirus.
Rozumiemy, że wszystko w naszym życiu zmienia się, że nikt nie przewidział koronawirusa z Wuhan, a w związku z tym „położenia” gospodarki, nie wychodzenia z domu, wyborów pod znakiem zapytania. Nikt nie przewidział, że świat będzie spadał po równi pochyłej, więc w tym wszystkim po co robić problem z jakimś Centrum Psychiatrycznym? Notabene poprzednio zrezygnowano z rehabilitacji na ul. Curie-Skłodowskiej, ginekologii przy ul. Słowackiego itd. To są oczywiście w porównaniu z wiecznością drobiazgi. Ale z drobiazgów składa się życie.
Centrum Psychiatryczne powołano do życia latem 1997 roku. Budynek przy ul. Żołnierskiej 55 gruntownie wyremontowano, ocieplono łącznie z dwoma strychami, po których – za czasów sowieckich – chodziły kury. Położono nowe zadaszenie, działała doskonale kotłownia, a sam budynek znajdował się w pięknym parku z boiskiem sportowym, alejkami, ławkami, byłą tarczą strzelniczą obecnie pokrytą bujną roślinnością. Do Poradni „N”, czyli dla osób uzależnionych od środków psychoaktywnych prowadziło osobne wejście nie dlatego,
aby tych pacjentów dyskryminować, ale po to, by mieli komfort i dyskrecję pobytu. Potem było wejście główne z oddziałem leczenia przeciwalkoholowego całodobowym, dalej sekretariat, gabinet kierownika Centrum, przestronne gabinety poradni zdrowia psychicznego, psychiatrii środowiskowej, gabinet zabiegowy, w którym m. in. podawano leki w iniekcji o przedłużonym działaniu, np. Zypadhera, Xeplion raz w miesiącu itd. Mieliśmy też obszerną rejestrację, dwa oddziały dzienne z leczeniem nerwic i zaburzeń osobowości, leczeniem i rehabilitacją osób psychicznie chorych, najczęściej na schizofrenię i chorobę afektywną dwubiegunową.
Centrum tętniło życiem. Przewijało się przez budynek przy ul. Żołnierskiej tysiące osób, nie tylko z samego Szczecina, ale i z nierzadko odległych okolic. W Centrum pracowało około 50 osób, wysoko wyspecjalizowanych lekarzy, psychologów, psychoterapeutów. Pacjenci przychodzili do nas bardzo chętnie, ponieważ mieli zapewnione świetne warunki leczenia i dyskrecję. Pochodzili nie tylko z lewobrzeża, ale i z prawobrzeża tudzież – jak już wspomniałam – z okolic Szczecina i nie tylko. To była psychiatria na miarę XXI wieku. Była marzeniem każdego psychiatry i pacjenta, porównując siermiężną wówczas Klinikę Psychiatryczną PAM i szpital psychiatryczny w Szczecinie-Zdrojach. Mówili o tym zresztą na otwarciu Centrum ówczesny Wojewoda Pan M. Tałasiewicz, kierownik Kliniki Psychiatrycznej PAM – Pan J.M. Horodnicki i twórcy Centrum – Pani Dyrektor SPS ZOZ „Zdroje” mgr D. Śliwa i Pan dr med. E. Dorsz-Szteke, znakomity psychiatra. Pamiętam, że Pan dr E. Dorsz-Szteke cieszył się jak dziecko otwierając taką „perełkę psychiatryczną”. Wmurowaliśmy mu po jego śmierci tablicę pamiątkową, w środku budynku, bo nie pozwolono nam wmurować tej tablicy na zewnątrz. Początkowo każda poradnia miała swojego kierownika, z czasem dr E. Dorsz-Szteke stwierdził, że musi być tzw. czapa, czyli ktoś, kto będzie za funkcjonowanie Centrum ponosił odpowiedzialność. Padło na mnie. Byłam „czapą” od 1997 roku do 2013 roku. W tym czasie Centrum funkcjonowało bardzo dobrze. Przyjmowaliśmy pacjentów, robiliśmy badania sądowo-psychiatryczne, jeździliśmy do domów pacjentów w ramach tzw. psychiatrii środowiskowej, prowadziliśmy bogatą korespondencję, byliśmy ośrodkiem Psychiatrii Sądowej i od pewnego czasu Psychiatrii Dziecięcej. Pracą sekretariatu zajmowała się Pani z wyższym wykształceniem, po prawie administracyjnym i bezpieczeństwie narodowym, która doskonale formułowała odpowiedzi na pisma, znała meandry prawne i administracyjne, była takim moim radcą prawnym i szarą eminencją Centrum. Dzięki niej rzadko kontaktowałam się z dyrekcją SPS ZOZ „Zdroje”, z prawnikiem, wszelkie problemy załatwiałam samodzielnie, z Panią po administracji i bezpieczeństwie lub z zespołem. Nie absorbowałam dyrekcji. W 2013 roku ówczesny Dyrektor SPS ZOZ „Zdroje”, dr Niedzielski, położnik-ginekolog, bez uzasadnienia, niespodziewanie, w sposób niecywilizowany zaproponował mi rezygnację z bycia kierownikiem Centrum, wykorzystując moje uprawnienia emerytalne. Mógł to zrobić inaczej, zwyczajnie mówiąc mi o swoich problemach kadrowych. Ale nie zrobił tego. Ten okres wspominam źle. Po mnie objęła kierownictwo Centrum urocza Pani Doktor ze szpitala psychiatrycznego w Zdrojach, dająca się poznać ówczesnej i obecnej dyrekcji jako osoba ugrzeczniona. Zawsze podkreślano, że kierownik Centrum nie musi przyjmować pacjentów. Ja i moja następczyni robiłyśmy to, dzięki czemu znam niemal wszystkich pacjentów poradni zdrowia psychicznego, ich życiorysy, losy, leczenie. Ale my tj. personel to dużo i mało jednocześnie. Możemy, mimo wypowiedzi dyrekcji, jeździć na drugi koniec miasta. Tylko jak to przyjmują pacjenci? Bardzo źle. Po pierwsze, psychiatria XXI wieku cofnęła się do siermiężnej psychiatrii drugiej, a może i pierwszej połowy XX wieku. Po drugie – stale telefonują chorzy, którzy mówią, że do Zdrojów jeździć nie będą, bo po pierwsze jest to za daleko i drogo, a oni mają niskie renty i emerytury. Poza tym „Zdroje” kojarzą im się z przebytą hospitalizacją, której nie chcą wspominać. Po trzecie wreszcie, warunki jakie nam się proponuje na ul. Św. Wojciecha i na ul. Mącznej są trudne do przyjęcia. Jest po prostu za ciasno, a Pani, która była sekretarką w Centrum Psychiatrycznym z trudem znalazła dla siebie miejsce z dala od nas, bo na neurochirurgii. Więc o czym mówić? Oczywiście można się do wszystkiego przyzwyczaić. Zwłaszcza w dobie wirusa z Wuhan. Jest to argument koronny, aby wytłumaczyć zlikwidowanie Centrum. Nie będziemy wzruszać się tą „przeprowadzką”, podczas gdy wirus szaleje. Tak, to znakomity pretekst i argument, aby przenieść Centrum. Tylko, że w dobie wirusa ludzie chorują też na inne schorzenia, m. in. psychiczne. Era wirusa będzie trwała długo, po niej będą zespoły depresyjne, samobójstwa związane m. in. z utratą środków do życia. I kto wówczas będzie zmuszony pracować na pierwszej linii? Psychiatrzy. Aktualna dyrekcja SPS ZOZ „Zdroje” o tym chyba zapomniała.
Ten artykuł napisałam ku czci Dyrekcji, organizującej i otwierającej Centrum w 1997 roku, bo część z tych osób żyje i uważa, że cały jej wieloletni wysiłek poszedł na marne. Napisałam go także z szacunku do pracowników Centrum. Bo takiego wspaniałego zespołu nie da się już skonstruować po raz drugi. Napisałam go wreszcie dlatego, że Centrum istniało przez 23 lata, a zostało zlikwidowane w kilka dni. Ale napisałam go przede wszystkim z uwagi na pacjentów.
Proszę o umieszczenie artykułu w „In Gremio”, bo wierzę we wspaniałomyślność i tolerancję jego kolegium redakcyjnego. Powinnam również umieścić ten artykuł w „Vox Medici”, ale redaktorem naczelnym tego magazynu jest omnipotentny Dyrektor SPS ZOZ „Zdroje”.
Szczecin, 06.05.2020 roku.
W trakcie spotkania dnia 06.05.2020 roku powiedziano, że budynek przy ul. Żołnierskiej 55 jest stary, nie ma drogi przeciwpożarowej, sprawa jest zakończona, a Centrum zostanie przeniesione do szpitala na ul. Św. Wojciecha tj. do budynku znacznie starszego niż budynek przy ul. Żołnierskiej. A wszystko obija się o duże pieniądze z koronawirusem w tle. Pan Ł. Tyszler okazał się wytrawnym politykiem i wiernym przedstawicielem swojego ugrupowania.