W niniejszym wywiadzie rozmawiam z Ireneuszem (imię nie zostało zmienione, mój rozmówca wyraził zgodę). Irek spędził w zakładzie karnym 12 lat, odbył karę „do dzwonka” (do końca). Będąc osadzonym w jednostce penitencjarnej nie przejawiał postawy regulaminowej, toteż nie skorzystał z warunkowego przedterminowego zwolnienia z odbycia chociaż części kary pozbawienia wolności. Irek jest mężczyzną przed 40-stką, z trudnym dzieciństwem i jeszcze trudniejszym okresem dojrzewania. Dzięki swojej przeszłości stara się budować lepszą przyszłość – pomaga ludziom, udziela się charytatywnie. Przekazał mi także piękne przesłanie: „Pomagając innym, pomagamy sobie, bo doświadczamy miłości drugiego człowieka.”
Dagmara: Dzień dobry Irku. Chciałabym, żebyś opowiedział mi swoją historię, jeśli możesz. Chciałabym, żebyś powiedział, jak wyglądało Twoje życie w zakładzie karnym oraz jak wyglądało Twoje życie po opuszczeniu zakładu karnego. Ale od początku – powiedziałeś mi, że byłeś z bratem w domu dziecka. Czy mógłbyś opowiedzieć, jak do tego doszło?
Irek: Witaj Dagmaro. Oczywiście, chętnie podzielę się moją historią. Może zacznę od tego… jak sama mówisz, od początku. Moja mama piła, była alkoholiczką, mój ojciec zresztą też. Przez to rodzice się nami, mną i bratem, nie zajmowali. Mieliśmy dużą swobodę w dziecięcym życiu, tak to nazwijmy. Nie chodziliśmy do szkoły, znaczy…. do szkoły chodziliśmy, tylko nie na lekcje. W samej szkole było fajnie. Ale przez to trafiliśmy do domu dziecka. W bidulu byliśmy 3–4 lata, nie pamiętam dokładnie. Trafiłem tam, jak miałem 9 lat. Dzieciństwo bardzo szybko zostało mi zabrane, takie mam poczucie. W domu dziecka nauczyłem się bić, bronić, reagować. To były początki lat 90-tych, w domu dziecka wychowawcy nie byli przyjemni, to nie przed innymi dziećmi musiałem się bronić. Trzeba było przetrwać. Ale z bratem kilkukrotnie uciekaliśmy z domu dziecka. Nie zapomnę, kiedy po pierwszej ucieczce kazali nam (mi i bratu) wymyślić karę, sami nawzajem mieliśmy się ukarać. Mieliśmy uderzać się wzajemnie antenką samochodową aż do krwi. Oczywiście robiliśmy to, ale prowizorycznie, wtedy dyrektor zabrał nam tę antenkę i nas ukarał.
A my w odwecie następnego dnia zabiliśmy większość kur jego żonie, a do tego chodziliśmy po wsi i rzucaliśmy ludziom jajkami w okna. Później w domu dziecka usłyszałem coś, z czego następnie zacząłem bardzo korzystać. Mianowicie usłyszałem, że jestem ponad prawem, bo jestem nieletni, bo co może takiego wielkiego mi zrobić sąd dla nieletnich? Uwierzyłem, że tak jest, myślałem, że mogę wszystko bez konsekwencji. To spowodowało, że po opuszczenia domu dziecka byłem na tyle świadomym przestępcą, że pobicia i napady były dla mnie na porządku dziennym. Już wtedy włamywałem się do piwnic, sklepów, okradałem. Z bratem po opuszczeniu domu dziecka wróciliśmy do rodziców. Dalej pili. Ta patologia zmuszała mnie do działania, do przetrwania. W międzyczasie – już w domu dziecka – spróbowałem po raz pierwszy narkotyków, wtedy to było przede wszystkim tzw. wąchanie kleju, potem amfetamina i inne.
Czy myślisz, że to, co stało się w Twoim życiu, mówię o tych wszystkich popełnionych przestępstwach, było wynikiem przeżyć w dzieciństwie?
Tak, dla mnie to oczywiste. Patrząc na to, jak żyją rodzice, potem będąc zmuszony dorosnąć w domu dziecka, a następnie wracając do rodziców musiałem sobie radzić. Kiedy wróciłem do rodziców, mimo że byłem nastolatkiem, to byłem już niemal dorosłym człowiekiem. Zostałem zmuszony do dorosłości. Po tym jak spróbowałem narkotyków, zacząłem także popełniać przestępstwa, przede wszystkim po to, żeby mieć środki, aby się napić albo przyćpać. To była niejako moja praca, mój sposób na życie.
Rozumiem. Później jednak stało się coś, co następnie zostało z Tobą na zawsze? Mówię o Twojej pasji.
Pasja – zgadza się. Jak miałem 15 lat, to chciałem uprawiać sport. Ale tak na poważnie. Poszedłem na boks z bratem, umiałem się bić, lubiłem to, więc nie sprawiało mi to problemów. Nieważne, czy chciałem wypić, czy byłem na kacu, czy byłem ujarany i tak szedłem na trening. I tak się w ten boks wkręciłem, że po pół roku zostałem mistrzem Polski. Jak zdobyłem tytuł mistrza Polski, to wpadłem w zaskok, zacząłem pić i kilka miesięcy nie chodziłem na treningi. Wiesz co się wtedy stało? Teraz, z perspektywy czasu wiem, że zżarła mnie pycha – myślałem, że nie muszę ćwiczyć, skoro jestem mistrzem Polski. Potem mi przeszło, mówię o tym zachłyśnięciu tytułem, wróciłem do boksu, dostałem pracę, zacząłem dużo ćwiczyć. Stałem na bramce w klubie nocnym. Wygrywałem wtedy też dużo walk, ale przegrałem walkę z mistrzem świata w 1999 r. Dla mnie jednak to było i tak wielkie osiągnięcie, że stanąłem z nim do walki. I właśnie wtedy, kiedy myślałem, że wszystko się układa, musiałem trafić do więzienia za te moje poprzednie czyny. Dostałem wyrok niemal 12 lat. Wyszedłem w 2010 roku.
Powiedz proszę w takim razie, jak wyglądało Twoje życie za kratami. Powiedz także, czy odbyłeś w zakładzie karnym terapię, i jeśli tak, to co Tobie dała terapia?
Wiesz, przez to wcześniej, że byłem w domu dziecka, wiedziałem, że muszę sobie radzić. Dla mnie surowe warunki nie stanowiły problemu. Nie byłem pokornym osadzonym, mam na koncie także pobicie w zakładzie karnym. W więzieniu także ćwiczyłem cały czas. W 2005 r. w Czarnem spotkałem osadzonego, który nauczył mnie ju-jitsu. Był taki czas w zakładzie karnym, że służba więzienna chciała zabronić mi treningów, bo według nich byłem niebezpieczny, bo się zbroiłem. Ja jednak taki byłem, że im bardziej mi ktoś czegoś zakazywał, tym bardziej to robiłem. Ale jak mi coś nakazywano, to także stawałem okoniem. Tak miałem w dzieciństwie np. z nauką czytania. Wiesz, że moja pierwsza nauka czytania wyłącznie z mojej chęci, to było dopiero, jak czytałem akt oskarżenia przeciwko mnie? Ale potem, w zakładzie karnym będąc, zacząłem czytać m.in. pismo święte. Zacząłem się pomału nawracać. Co ciekawe, ja wcześniej w ogóle byłem niewierzący – ba, nawet kościoły okradałem, lubiłem siać strach. W 2006 r. w zakładzie karnym postanowiłem pójść po raz pierwszy od komunii do spowiedzi. Ta spowiedź była dziwna, to było po 25 latach. Wyszedłem ze spowiedzi zapłakany i zasmarkany. Od tego czasu zaczęła się przygoda z Panem Bogiem. Dostałem na pokutę 10 różańców, które miałem odmawiać przez pół roku, od wtedy się zaczęło moje poznawanie Boga, zacząłem czytać Pismo Święte, zacząłem się w to zagłębiać. Jestem tego rodzaju człowiekiem, więc albo robię coś na 100% albo wcale. I tak też się stało z religią. Z tym, że wcześniej jak ćwiczyłem to na 100%, ale jak piłem to też na umór.
A wracając do terapii? Byłeś na jakiejś w zakładzie karnym?
Nie, w zakładzie karnym nie zrobiłem terapii. Żeby była jasność – na wolności też nie. Ale papierosy rzuciłem w 2004 r., nie palę od16 lat. Alkohol piłem po opuszczeniu zakładu karnego, ale tak normalnie, nie na umór, nie przeszkadzał mi w życiu, w pracy. Sądzę, że dużo mi dało założenie swojej rodziny, normalnej, nie patologicznej.
To może do Twojej rodziny jeszcze wrócimy? Mamy mniej więcej połowę twojej tzw. „odsiadki”. Co dzieje się dalej?
No właśnie, to nieco będzie o rodzinie (śmiech). Już Ci wyjaśniam. Otóż, odkąd zacząłem się nawracać, naprawdę w moim życiu zaczęły się dziać – ja to określam „cuda”. Odhaczałem z kalendarzem każdy dzień licząc, kiedy ta pokuta się skończy. Ale niemal natychmiast jak tylko skończyłem odmawiać pokutę różańcową, to dostałem – uwierzysz? – pięciodniową przepustkę. Poszedłem na pielgrzymkę wtedy. Razem ze mną kilku innych osadzonych z długimi wyrokami. Warunkiem w czasie przepustki było stawiennictwo na komendzie raz na jakiś czas. Inni osadzeni też mieli ten warunek. W jednym komisariacie, jak policjanci zobaczyli, że jesteśmy sami, bez służby więziennej, to nie mogli uwierzyć, odwieźli nas nawet radiowozem na miejsce pielgrzymki. Chyba się bali, że po drodze coś przeskrobiemy (śmiech). Ale my naprawdę tam byliśmy grzeczni, wróciliśmy z przepustki w terminie. Potem miałem drugą przepustkę – wtedy udałem się na pielgrzymkę na Jasną Górę.
A co z tą rodziną w takim razie?
A, no tak, zagadałem się, a to przecież bardzo fajna historia. Na pierwszej przepustce poznałem kobietę, która mnie od razu zauroczyła. Wtedy jej powiedziałem, że będzie moją żoną. Po wyjściu z zakładu karnego popytałem znajomych, poszukałem jej trochę. Odnalazłem ją. I wiesz co? Jest teraz moją żoną (śmiech).
Ale miałeś przeczucie. Gratuluję. A jak opuściłeś zakład karny, to gdzie się zatrzymałeś? Wróciłeś do poprzedniego środowiska? I czy bałeś się, że wrócisz do tego życia, które wiodłeś wcześniej?
Wiesz, bałem się raczej tego, że zostawię tego Boga, w którego uwierzyłem, uwierzyłem, że jestem dzięki Niemu coś wart, że powinienem się dzielić tą miłością do niego. Mówi się „jak trwoga to do Boga” i bałem się, że właśnie tak działam w zakładzie karnym, a jak wyjdę to zapomnę. Po wyjściu z zakładu karnego przez chwilę mieszkałem u ojca, ale on też był kryminalistą, do tego pił. Poza tym u niego nie było warunków. Szybko zamieszkałem więc z moją przyszłą żoną – jak już mówiłem, po wyjściu z zakładu karnego, odnalazłem ją. Ona była mało wierząca. A ja ją zabrałem na pierwszą randkę do kościoła. Tak czy inaczej mamy ślub kościelny i ochrzczone dziecko.
Gratuluję!
Dziękuję. Dla mnie moja córka jest kolejnym takim cudem – wcześniej mówiłem Tobie, że jak tylko zacząłem się nawracać, to w moim życiu zaczęły się dziać cuda. Któregoś razu chciałem jechać z żoną na pielgrzymkę i zapytałem, w jakiej intencji ona chce tam ze mną jechać. Powiedziała, że chce dziecko. Starałem się jej uświadomić, że przecież jak, że ja nie mam nic, że nie mogę jej zapewnić dobrej przyszłości. Ale ona nie chciała mnie wtedy słuchać. Byliśmy na pielgrzymce w grudniu, a w lutym była w ciąży. I czyż to nie jest cud? (śmiech). Kolejny taki cud, który na szybko pamiętam, to pod koniec ciąży było nam dosyć ciężko finansowo. Zastanawiałem się wtedy, jak długo muszę zbierać, żeby zapewnić maleństwu wózek i wyprawkę. Zacząłem się modlić. Chwilę później do żony zadzwoniła teściowa i zapytała, jaki dokładnie ma być ten wózek oraz jakie rzeczy trzeba kupić, bo rodzina szykuje wyprawkę i robią zrzutkę. Dla mnie to były prawdziwe cuda.
A ile lat ma Twój „cud”?
Córka ma obecnie 8 lat. I dwukrotne mistrzostwo Polski w ju-jitsu.
Jestem pod wrażeniem, gratuluję! A czy po opuszczeniu zakładu karnego kontynuowałeś swoją przygodę ze sportem? Podejrzewam, że tak, skoro córka poszła w Twoje ślady?
Pewnie, że kontynuowałem. Po wyjściu z zakładu poszedłem do klubu Berserkers, powiedziałem że chcę walczyć. Na początku mnie nie chcieli, ale ja byłem wytrwały. Po kilku miesiącach miałem pierwszą walkę w MMA. Jako sportowiec ćwiczę, ale jestem też trenerem personalnym. Cieszę się, że córka poszła w moje ślady – ale mówię tu o sporcie, nie o pozostałej części mojej przeszłości.
Rozumiem. Czy obecnie, poza sportem, robisz coś jeszcze, pracujesz?
Pracuję w fundacji, jestem wolontariuszem w innym stowa‑
rzyszeniu. Jestem współtwórcą projektu, który – mam nadzieję, że wkrótce ruszy – zakłada zajęcia w domach dziecka – zajęcia sportowe, nauka reżyserki, fotografii. Ponadto chodzę po szkołach i daję świadectwo, że można żyć inaczej. Pamiętam, jak będąc w mieście, podszedł do mnie jeden chłopiec i podziękował, że dzięki mnie w jego sercu zaczął się dobry proces. To jest coś niesamowitego. Staram się pokazać młodym ludziom, że można nie popełniać tych błędów, które ja popełniłem, że można mieć pasję (np. sport) i dla niej żyć. Ja to tak postrzegam, że przez całe moje dzieciństwo nie miałem miłości, to teraz moim powołaniem jest to, żeby się tą nową miłością, wiarą w Boga, dobrem, dzielić z innymi. Nikogo nie można skreślać.
Widzę, że masz sporo zajęć, ale jednocześnie lubisz to, co robisz, prawda?
Bardzo. Wiesz co jeszcze jest dla mnie niezwykłe? Według mnie kościół, wiara i sport to dwie dyscypliny, które łączą ludzi i ich równają ze sobą. Bo zobacz – na macie jesteś współzawodnikiem, nie jesteś lepszy czy gorszy, biedniejszy czy bogatszy. Tam jesteś człowiekiem, współzawodnikiem, tam spotykają się wszyscy – czy to strażak, lekarz, adwokat, czy ktoś kto kiedyś siedział w zakładzie karnym. Tak samo jest w kościele – znak pokoju jednoczy wszystkich.
I to jest bardzo dobre przesłanie na końcówkę rozmowy – że są aspekty życia, które zrównują ludzi ze sobą. Bardzo dziękuję za rozmowę, za podzielenie się ze mną i czytelnikami swoją historią, swoimi refleksjami. Wszystkiego dobrego Irku!
Nie ma za co, wszystkiego dobrego!