Na złotym dukacie bitym w 1915 r. w Wiedniu, oprócz wizerunku Franciszka Józefa i łacińskiej inskrypcji Austriae Imperator, widnieje napis Hungar, Bohem, Gal. Lod. Ill. Rex, co w swobodnym tłumaczeniu oznacza – król Węgier, Czech, Galicji, Lodomerii, krajów adriatyckich. Czym było owo tajemnicze królestwo Lodomerii i Galicji? Były to terytoria nabyte przez Austrię w wyniku pierwszego i trzeciego rozbioru Polski. Lodomeria to łacińska nazwa średniowiecznego Księstwa Włodzimierskiego. Gdzie się kończy Galicja, a zaczyna Lodomeria – nie udało mi się ustalić. Ustaliłem za to, że z powodu panującej tam biedy i zacofania, Galicję i Lodomerię nazywano Królestwem Golicji i Głodomorii.
Na obszarze tej krainy leżały Karpaty Wschodnie, w tym interesujące nas Bieszczady. Na potrzeby tego artykułu Bieszczadami będę nazywał tereny leżące w dzisiejszych granicach RP, pomiędzy Komańczą a Siankami, wzdłuż granicy ze Słowacją i Ukrainą. Obejmujące części dzisiejszych powiatów sanockiego, leskiego i bieszczadzkiego.
Po I Wojnie, Bieszczady stały się częścią odrodzonej Polski. Polski, ale ludzie tu zamieszkali w znakomitej większości Polakami nie byli. Bieszczady stanowiły część województwa lwowskiego. Poza gminą Komańcza i skrawkiem powiatu turczańskiego, który stał się częścią ZSRS, ich obszar obejmował południową część ówczesnego powiatu leskiego. W powiecie były dwa miasta – Lesko, Ustrzyki Dolne, dwa miasteczka (tak, miasteczka, funkcjonowała taka jednostka administracyjna) – Baligród i Lutowiska oraz kilkanaście gmin, w tym gminy Cisna, Stuposiany, Zatwarnica i Wola Michowa.
Działały tam typowe instytucje. I tak (za rocznikiem statystycznym z 1939r.): w Lesku działał Sąd Grodzki (Okr. Jasło, Apel. Kraków) nr telefonu 6, pięciu adwokatów, jeden notariusz tel. 28, komornik, w Ustrzykach Dolnych Sąd Grodzki (Okr. Jasło, Apel. Kraków) tel. 17, komornik, notariusz tel. 25, dwóch adwokatów, w Baligrodzie Sąd Grodzki (Okr. Sanok, Apel. Lwów) tel.3, czterech adwokatów, notariusz, komornik, w Lutowiskach Sąd Grodzki tel. 2, dwóch adwokatów, notariusz. Sędzia w Sądzie Grodzkim zarabiał około 450 zł. miesięcznie. Ceny podstawowych produktów kształtowały się następująco: chleb 30 groszy, mięso
wieprzowe 1,30 zł (za kilogram), pół litra wódki 5 zł.

Jak wspomniano wyżej, na terenach dzisiejszych Bieszczad zawsze przeważała ludność ukraińska (rusińska). Polaków było około 25 procent. Zasada była prosta. Kto chodził do kościoła, był Polakiem, kto do cerkwi Ukraińcem, kim był ten, co chodził do synagogi wszyscy wiedzą. Według danych statystycznych, w wielu wsiach wszyscy mieszkańcy byli wyznania greckokatolickiego. W miastach przeważała ludność żydowska (ponad 60 procent).
Wielonarodowość odzwierciedlały także statystyki przestępczości. Mały rocznik statystyczny z 1939 r. podaje, że w woj. lwowskim (bez Lwowa) prawomocnie skazano za przestępstwa 35 167 osób. W tym 18 691 grekokatolików, 14 307 rzymskich katolików, 141 prawosławnych oraz 1998 osób wyznania mojżeszowego. Z danych wynika również, że w województwie lwowskim dokonywano najwięcej w przedwojennej Polsce zabójstw – 251, dla porównania w milionowej Warszawie 55, na gęsto zaludnionym Śląsku 56. Lwowskie było też rekordzistą jeśli chodzi o kradzieże – 41 380 (Śląsk – 16 508, Warszawa – 14 910) oraz rozboje – 221 (Śląsk- 75, Warszawa -126).
W 1932 roku w Bieszczadach miało miejsce ciekawe wydarzenie. Było to chłopskie powstanie, które objęło około 5 tys. osób. Jego przyczyną było wezwanie do prac społecznych przy budowie drogi. Chłopi podburzeni przez agitatorów Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy wzięli to za powrót pańszczyzny, zniesionej przecież przez Austriaków. Doszło do regularnych starć z wojskiem – 2 Pułkiem Strzelców Podhalańskich oraz policją państwową. W trakcie walk zginęło kilkanaście osób. Trzech przywódców zrywu skazano na karę śmierci, której ostatecznie nie wykonano, prezydent Mościcki skorzystał z prawa łaski. Warto zaznaczyć, że w II RP karę główną stosowano stosunkowo rzadko. Np. w 1937 r. wykonano zaledwie 14 wyroków śmierci.
Od dawnych czasów rejon Bieszczad był dosyć gęsto zaludniony. Powiat leski przed wojną liczył ponad 120 tys. mieszkańców (63 os. ma kilometr kwadratowy). Obecnie łącznie z powiatem bieszczadzkim to zaledwie 42 tys. osób. Po wojnie z Polski na teren ZSRS wywieziono prawie pół miliona ludności ukraińskiej. Dalsze deportacje prowadzono w ramach akcji Wisła. Należy podkreślić, że akcja Wisła w stosunkowo nieznacznej części dotyczyła Bieszczad, przyczyną tego był fakt, że w wyniku wcześniejszych wysiedleń, prawie nikt tam już nie mieszkał. Opisane działania wypełniały znamiona czystek etnicznych i jako zbrodnie przeciwko ludzkości nie uległy przedawnieniu. Efektem czystek było całkowite wyludnienie obszaru bieszczadzkiego. Na południe od Sanu garstka ludzi pozostała tylko w Cisnej, Woli Michowej i Łupkowie. Gęstość zaludnienia spadła w tym rejonie do 1 osoby na kilometr kwadratowy. Dla porównania gęstość zaludnienia na bezkresnej Syberii wynosi 2,4 osoby na kilometr kwadratowy(!). Po setkach lat działalności człowieka w Bieszczadach zrobiło się pusto i cicho. Tory kolejowe i drogi zarosły młodym lasem…
Coś drgnęło w latach 50-tych, ale dopiero w 1962 roku wybudowano drogę – pętlę bieszczadzką, powstał zalew i elektrownia wodna w Solinie, życie zaczęło powoli wracać, nigdy jednak nie osiągnęło poprzedniej intensywności.
W latach 1944–1951 Ustrzyki Dolne i kilka innych miejscowości należały do ZSRS. W wyniku korekty granic w 1951 r. obszar ten wrócił do Polski. Wysiedleni wcześniej polscy mieszkańcy powracający na ojcowiznę zastali Ustrzyki Dolne potwornie zdewastowane. Cóż, tam, gdzie docierał żołnierz radziecki, trawa przestawała rosnąć, krowy nie dawały mleka, a wszystko wokół stawało się brzydkie i niechlujne. Na środku miasta sowieci pozostawili trzymetrowy pomnik Stalina. Podobno poza granicami ZSRS istniały wówczas tylko trzy pomniki Soso. W Budapeszcie, Pradze i właśnie Ustrzykach Dolnych. Pomnik nie wzbudził entuzjazmu mieszkańców. Którejś nocy trzech z nich przebrało Stalina w roboczą ruską kufajkę i opatrzyło napisem – „Masz kufajku, weź maszynu, spieprzaj stąd, ty skurwysynu”. Niestety bezpieka trafiła na ślad sprawców. Dostali po dwa lata więzienia. Prawa łaski nie zastosowano.
W zamian za Ustrzyki Dolne, Lutowiska i Czarne, Polska przekazała sowietom rejon tzw. kolana Bugu, z miejscowościami Sokal, Bełz, Krystynopol, Uhnów. Rosjanom zależało na tym terenie, ponieważ był bogaty w węgiel. Przy okazji powstał problem linii kolejowej łączącej Ustrzyki Dolne z Przemyślem, który przebiegał przez przyłączone do Związku Sowieckiego tereny. Po latach postanowiono, że pociągi znowu będą jeździły tą samą trasą. Przy wjeździe w granice ZSRR do pociągu wchodzili żołnierze, pilnowali, aby w czasie przejazdu nikt do pociągu nie wsiadł lub z niego wysiadł. Z czasem podróż tym połączeniem stała się atrakcją turystyczną, której miał okazję doświadczyć autor niniejszego tekstu. A było to tak. Rok 1989. Rajd bieszczadzki II LO w Sosnowcu. PRL dogorywał. Kończyły się rządy hunty wojskowej Jaruzelskiego i Kiszczaka. Lata Gierkowskiej świetności były tylko wspomnieniem. Wszystko było stare, zniszczone, siermiężne, brzydkie. Jeden wielki syf. Zanim pociąg wjechał do Kraju Rad zatrzymywał się przed granicą. Do środka weszło dwóch sołdatów o azjatyckich rysach. Jeden stał na zewnętrznych schodkach ostatniego wagonu po prawej, drugi po lewej stronie pociągu. Gdy pociąg ruszył sołdaci nakładali gogle. Miały chronić przed wiatrem w czasie, jak się okazało, dość powolnej jazdy. Mieli poważne, ponure miny. Przez blisko godzinę gapili się, czy przypadkiem z pociągu nikt nie wysiądzie, wyrzuci jakiś przedmiot. Za oknem pojawiły się wierze wartownicze, szeroki pas świeżo zaoranej ziemi, druty kolczaste, zasieki. Przez megafony słychach było jakieś upiorne dźwięki, prawdopodobnie nawoływania strażników. Granica bratnich krajów wyglądała jak linia frontu. Pociąg przejeżdżał przez kilka miejscowości, nie zatrzymywał się na żadnej stacji. Wzdłuż torów widziałem ludzi pasących krowy, kaczki, gęsi. Wyglądali na biednych i nieszczęśliwych. Jakby z innego świata. Pamiętam jakiegoś staruszka stojącego przy krowie z kijkiem. Ubrany był w garnitur, siermiężny, ale garnitur. Poziom absurdu szybował wysoko. Mijane miejscowości przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Stacje kolejowe, pociągi, niemal wszystko było brudne, duże, brzydkie. Wszystkie opatrzone wielką czerwoną gwiazdą. Na każdej stacji megafon wydający dziwne charkoczące dźwięki… Wniosek był jeden: ich syf jest większy niż mój.
Rok później, niżej podpisany, w schronisku Kremenaros w Ustrzykach Górnych był świadkiem takiej oto sytuacji. Późnym wieczorem, przed wieloosobowym pokojem grupy sosnowieckich licealistów pojawił się kompletnie pijany jegomość. Stanął, zwalił się na wyciągniętą z materaca poszarpaną gąbkę. Zawołał „Ja jestem Jędrek Połoninia”, po czym zasnął. Rano już go nie było. Tak „poznałem” Jędrka Połoninę, rzeźbiarza, poetę, malarza, najsłynniejszego bieszczadzkiego zakapiora. Bieszczadzkie wolne duchy, zakapiory, bieszczadzkie komuny hipisów…, to jednak temat na zupełnie inną historię.
Sosnowiec 1.06.2020 r.