Syria
Ponad 40 lat temu, kiedy byłem po raz pierwszy w Turcji, zaprzyjaźniłem się z Turkami (o czym opowiem później), którzy zaproponowali mi wspólny wyjazd w następnym roku do Iraku, mówiąc, że tam dopiero zobaczę cuda.
Przez 10 lat nie miałem jakoś możliwości tak dalekiego wyjazdu samochodem, ale wybuchła wojna iracko-irańska, a potem były dwie „pustynne burze” w 1993 i 2003 roku i zwiedzanie Iraku stało się niemożliwe.
Przez wiele lat marzyłem o podróży do Iranu (mój brat był tam 2 lata temu, kiedy Iran wreszcie się otworzył na innowierców), ale pisząc ten odcinek o Syrii w czerwcu 2019 podejrzewam, iż wkrótce znowu tam będzie wojna, a o podroży do Iranu trzeba będzie chyba zapomnieć.
Szczęśliwie byłem dwa razy w Syrii: raz z wycieczką turystyczną przez tydzień, a drugi raz u przyjaciół w Damaszku, w czasie gdy już np. miasto Hims w czasie zamieszek było odcięte od reszty kraju.
Co łączy te wszystkie kraje poza wspaniałą historią i położeniem – otóż wszędzie tam, gdzie wtrącają się Amerykanie – to kończy się możliwość turystyki, a na Bliskim Wschodzie była, jest i będzie wojna.
Miałem to szczęście, iż z tych trzech krajów dość dobrze poznałem Syrię i to co w niej piękne, to opiszę.
Okolice Damaszku
Jeśli jedziemy od strony Jordanii to najpierw jest Bosra – przypomnijcie sobie jak pisałem od Gerazie w Jordanii – to znowu piękne zabytki z czasów rzymskich, a poza tym jedna z dwóch stolic państwa Nabatejczyków (to ci od Petry), a jeszcze przed ich upadkiem po starciu z Rzymem odbywały się w Bosrze olimpiady z czasów antycznych i to również co cztery lata jak dzisiaj.
Na północ od Damaszku, ale zalewie kilkadziesiąt kilometrów, jest Malula.
W otoczonej skalnymi ścianami kotlinie znajdują się kościoły prawosławne i klasztor św. Tekli (pierwszej męczenniczki chrześcijaństwa) – warto ten klasztor zobaczyć, bo aż kipi od złota, a ponadto tam można usłyszeć od popa opis historii w języku aramejskim, tym którym mówił Chrystus; język ten jest najstarszym żywym językiem świata i liczy ponad 3000 lat.
Na kościołach są oczywiście krzyże prawosławne, ale podświetlone i to na kolorowo.
Damaszek
Co prawda pisałem o Jerycho w Izraelu (te z trąbami), że jest to najstarsze miasto świata, ale tak mówią mieszkańcy Jerycho – Damaszek ma w historii przynajmniej 7000 lat.
To był jeden z głównych ośrodków wielkiego miasta Asyryjczyków, później Babilończyków, Medów i Persów, a zatem o tysiące lat wcześniej od kultury hellenistycznej.
Damaszek zdobyli też Rzymianie w I wieku n.e., a w VI wieku Arabowie; wszystkie te narody pozostawiły wiele zabytków, a stare miasto otoczone murami jest tak atrakcyjne, iż przez kilka dni pobytu ciągle jest coś nowego do obejrzenia.
Jeśli jedziemy od strony Maluli, to nad Damaszkiem wznosi się olbrzymia góra, która stanowi jakby ekran dla Damaszku, a w nocy gdy jest podświetlona, to robi naprawdę wrażenie.
Nie jestem w stanie opisać wszystkich atrakcji Damaszku, ale wybiorę dwie:
1. Meczet Umajadów
To jest trzeci lub czwarty po Mekce czy Medynie meczet świata Islamu.
Meczet jest obszerny, a na środku otoczona kratami jest jakby wyspa z mauzoleum poświęconym Janowi Chrzcicielowi…, okazuje się, iż islam traktuje go jako swojego proroka, podobnie jak i chrześcijanie.
Kalifat Umajadów (bądź Omajadów) to okres największej świetności Damaszku.
Omajadowie podbili całą północną Afrykę i niemalże całą Hiszpanię.
Tu też w Damaszku rządził w czasie wojen krzyżowych słynny wódz arabski Saladyn – nawet przez krzyżowców uważany za honorowego i dotrzymującego rozejmu przeciwnika; inaczej wyglądali sami krzyżowcy, którzy te rozejmy łamali i dokonywali wiele razy barbarzyńskich rzezi.
Damaszek zdobyty w tych wojnach przez krzyżowców nie był, a po raz pierwszy „złupił” go na przełomie XIV i XV wieku Timur Kulawy (Tamerlan), ale o nim to opowiem przy okazji Uzbekistanu.
2. Souk
Podobno dwa najpiękniejsze targowiska na świecie to te w Damaszku i Aleppo – w obu byłem.
Trudno mówić o targu, bo to cała elegancka dzielnica pod dachem i to z najwykwintniejszymi sklepami. Jeśli widzieliście Państwo kolejki do markowych sklepów w Paryżu, Berlinie czy Rzymie, to w Damaszku nie wchodzi to w rachubę. Wchodzimy do sklepu, który nie wygląda z zewnątrz na duży, a okazuje się, że ma kilka kondygnacji.
Zajmuje się nami od razu jeden z wielu pracowników – prosimy o pokazanie jedwabi (bo z tego przecież słynie Damaszek); subiekt się pyta w jakim kolorze, a gdy już go określimy – to w jakim odcieniu. Po sprecyzowaniu naszych oczekiwań dostajemy w tym kolorze i odcieniu setki wzorów; podobnie rzecz się miała z koronkami. Żona kupiła kilka niedrogich sztuk jedwabiu na sukienki, a potem na balu w Wiedniu Amerykanki pytały – z kolekcji którego ze słynnych domów mody ten strój – nie przyznała się, że suknia była szyta w Szczecinie.
Wszędzie też jest przepiękna broń arabska, niestety o słynnej stali damasceńskiej trzeba zapomnieć, bo sztuka jej wytwarzania bezpowrotnie zaginęła, ale na pamiątkę można coś kupić.
Wzdłuż murów starego miasta oglądamy cytadelę; medresy i meczety oraz urocze uliczki, gdzie przez przypadek też można sobie coś znaleźć; my kupiliśmy niewielki zestaw mebli do holu i chociaż czekaliśmy prawie rok na ich dostarczenie, to stoją i poją oczy kunsztem i precyzją ich wykonania; są jakby ażurowe.
W Damaszku mieszkaliśmy przez tydzień i myślę, że nie widzieliśmy nawet połowy z tego, co trzeba zobaczyć.
Palmyra
W tym kształcie jak my ją widzieliśmy – i to dwukrotnie w ciągu dwóch lat – to już chyba Państwo nie zobaczycie. Bojownicy Isis zniszczyli to wspaniałe miasto liczące 4000 lat, które było przecież oazą na pustyni.
Do Palmyry jedziemy jeepami przez pustynię i to kilka godzin, ale droga choć zasypywana przez piasek, jest asfaltowa.
Przez chyba 300 km nie ma żadnej osady, a jedynie w połowie drogi przy drogowskazie na Bagdad jest niewielka restauracja o tej samej nazwie, gdzie nie ma stołu ani krzeseł, a tylko skóry i dywany na podłodze.
Atrakcją tego miejsca są sokoły; nie wiedziałem, że dobrze wyedukowany do polowań sokół kosztuje tyle, co dobrej klasy samochód; sokolnik pokazuje nam sokoły, dostajemy wspaniałą arabską czarną kawę, a jest to środek pustyni.
Palmyra największą świetność uzyskała w I i II wieku n.e., gdy rządziła w niej królowa Zenobia – były tam amfiteatry, pałace, świątynie i gdy my tam byliśmy, to to wszystko jeszcze istniało.
Ruiny starego miasta były bardzo rozległe, a gdy żonie zaproponowano objazd na wielbłądach, to zniknęła przynajmniej na godzinę.
Sama wielka kolumnada jest długości kilku kilometrów, Forum Romanum w Rzymie przy Palmyrze wygląda jak prowincjonalne, ale Zenobia choć była tak potężna i piękna jak Kleopatra, skończyła podobnie – w tryumfie Marka Aureliusza w Rzymie i do końca w Rzymie w niewoli.
Aleppo
To najdalej od Damaszku położone miasto w Syrii (cały dzień jazdy), ale tak samo starożytne jak
Damaszek.
Wszyscy już wiemy, że Aleppo zostało tak zniszczone jak Warszawa w 1945 roku; z tym, że to było jedno z najstarszych miast świata.
Pewnie Cytadela górująca nad starym miastem ocalała, bo była na wzgórzu i umocniona; pewnie souk naprzeciwko Cytadeli, jeśli ucierpiał, to szybko będzie odbudowany – bez tego Syryjczycy nie mogą żyć, ale reszta miasta może przez lata nie odzyskać świetności.
Bili się tu wszyscy – partyzanci wspierani przez Amerykanów, Kalifat Isis stworzony przez oficerów podbitej armii irackiej, wojska prezydenta Bassara el Assada, Kurdowie, a dodatkowo byli jeszcze doradcy amerykańscy i piloci rosyjscy.
Wizerunek Bassara el Assada przedstawiany jest u nas jako satrapy i dyktatora; my w prywatnych rozmowach słyszeliśmy o Assadach tylko dobre oceny, a zresztą został on następcą swojego ojca z czystego przypadku.
Uczył się w Londynie, tam ożenił, był lekarzem i mieszkał też w Anglii – gdyby nie to, że jego starszy brat zginął w wypadku samochodowym, to nigdy nie zostałby prezydentem.
Zresztą Assad jest Alawitą (tylko około 10% populacji), a w świecie arabskim, które jest podzielone dychotomicznie na sunnitów i szyitów, ktoś taki jak Alawita, właściwie przez innych nie może być tolerowany.
Zamki na wybrzeżu
Wracamy z Aleppo poprzez wybrzeże Morza Śródziemnego i pogranicze Libanu.
To jest region zamków krzyżowców; jest ich wiele, ale jeden koniecznie trzeba zobaczyć: to Krak de Chevaliers.
Zamczysko po prostu ogromne, z oddali wygląda jak biała skała, a jest jeszcze na sporym wzgórzu. Zamek zbudowany został w czasach egipskich, ale rozbudowany w erze wojen krzyżowych. Przez prawie 200 lat zajmowali go Joannici, czyli kawalerowi maltańscy, i mimo iż znajdował się w samym środku świata arabskiego tak długo, Joannici w nim przetrwali.
W przeciwieństwie do krzyżowców w 1271 roku, gdy zamek przez Joannitów został poddany, wódz arabski pozwolił załodze bez przeszkód i z bronią odejść do Trypolisu, a przecież 200 obrońców to była garstka w stosunku do armii arabskiej.
Nocujemy w mieście Maharda, gdzie ma swój dom przedsiębiorca syryjski, ożeniony z Polką i wyznania prawosławnego. Jest akurat piątek wieczorem – w arabskich miastach się nie świętuje i to z muzyką, szczególnie w ten dzień – w Syrii było co prawda mało konserwatywnie…, ale zawsze. W mieście tym, okazuje się, mieszkają wyłącznie prawosławni i nikt nie sprzeda działki Arabowi. Wychodzimy na miasto na kolację, a miejscowa młodzież chodzi ubrana i zachowuje się tak, jak na południu Hiszpanii czy Włoch.
Wracamy do Damaszku, gdzie w tamtych czasach (przed wojną domową) – jest kosmopolitycznie, świetne restauracje z alkoholem, kina i szkoły amerykańskie, dyskoteki dla młodzieży i nikt chyba nie myślał, co będzie za kilka miesięcy.
Szwajcaria
W Szwajcarii byłem kilkanaście razy, ale nigdy nie jechałem tam, aby cały czas zwiedzać, albo wybierałem się do znajomych w Szwajcarii, bądź też po prostu przejeżdżałem przez Szwajcarię i z rozmysłem za każdym razem zwiedzałem jakieś miasto.
Tak też polecam wszystkim to czytającym – przez Szwajcarię choćby z powodu widoków warto jechać do Włoch – tę trasę opisywałem przy okazji Liechtensteinu; wracać można przez Lucernę i Zurich. Jadąc z kolei do Francji przez Bawarię, też obejrzeć możemy St. Gallen, Zurich, Berno, Lozannę i Genewę.
Każde z miast Szwajcarii nie osiągnęło (za wyjątkiem Zurichu) populacji powyżej 200.000 mieszkańców, a więc każde z tych miast przynajmniej w ich najatrakcyjniejszych miejscach, to tylko jeden dzień zwiedzania.
Szwajcaria to ciekawy kraj nie tylko widokowo, ale przede wszystkim historycznie. Helweci, czyli jedno z plemion celtyckich, oparło się Rzymowi – trochę im oczywiście pomogło ukształtowanie terenu; ale przecież Hannibal na słoniach przez Alpy się przebił.
Już w XIII wieku, w czasach naszych Piastów, kraj ten był z jednej zachodniej strony częścią Królestwa Burgundii, a w pozostałej Cesarstwa Niemieckiego – stąd też różnorodność języków.
Szwajcaria to też chyba pierwszy kraj w Europie, który wywalczył sobie niepodległość tworząc Konfederację Helwetów (stąd taki znak CH w rejestracji samochodu) i po pobiciu zarówno Burgundów, jak i Habsburgów stworzył państwo republikańskie i neutralne politycznie.
Dziwi to dlatego, iż przez setki lat ten bitny naród „wynajmowany” był przez inne kraje jako oddziały najemne, które walczyły nieraz przeciwko swoim w różnych armiach.
Do dzisiaj, być może już tylko dla dekoracji, Szwajcarzy są przyboczną gwardią w papieskim Watykanie.
Koniec końców ostatnie kilkaset lat, gdy w Europie toczyły się nieustanne wojny, Szwajcaria zawsze była neutralna. Stąd rozwój jej bankowości – wszyscy chcieli tam przechowywać oszczędności, bo były pewne i bezpieczne. Szwajcaria dawała też azyl wszelkiej maści „wygnańcom” i stąd rozwój nauki, kultury, a nawet przemysłu.
Szwajcaria dzisiejsza to wszędzie widoczne wysokie Alpy, dobre drogi, wielkie rzeki, które tam mają swój początek, jak Ren czy Rodan i (poza Bernem) olbrzymie jeziora przy każdym z miast, które zwiedzamy.
Trasa do Włoch
St. Gallen
Miasto blisko jeziora Bodeńskiego (opisywanego przeze mnie przy południowych Niemczech), a nadto leżące nad Renem – można je zwiedzać z wody stateczkiem po Renie. W okolicy St. Gallen jest wiele średniowiecznych zamków, zaś w samym mieście słynna kolegiata z XVIII wieku z 70-metrowymi 2-ma wieżami.
Locarno i Lugano
To miasta w kantonach włoskich już po południowej stronie Alp – każde z nich ma piękne jezioro Lugano i Lago Magiore.
Do Locarno warto zajechać z powodu pięknego zespołu pielgrzymkowego Madonna del Sasso, który wisi nad jeziorem na skale.
Lugano z kolei nie możemy ominąć jadąc do Włoch, więc może wycieczka stateczkiem po jeziorze.
Lucerna
Jadąc z Włoch do Lucerny cały czas autostradą stale się wznosimy, a mimo to jest poczucie, jakbyśmy zjeżdżali – kilkakrotnie miałem takie wrażenie.
Dojeżdżamy do jeziora „Czterech Kantonów”, bo rzeczywiście to wielkie jezioro jest na pograniczu – to tam odbywają się słynne zawody wioślarskie, bo jest gdzie to zrobić.
W Lucernie przy nabrzeżu jest doskonały punkt widokowy na Alpy, a poza tym dwa muzea malarstwa, w tym głównie Pablo Picassa.
Zürich
To centrum bankowości, ale jeśli akurat nie mamy swojego konta w którymś z licznych banków, to proponuję wejść do katedry Fraumünster i obejrzeć witraże Marca Chagalla.
Trasa do Francji
Skoro już widzieliśmy Zürich, to najpierw do Berna.
Berno
Nazwa miasta pochodzi od upolowanego tam niedźwiedzia, który dał początek miastu. Niedźwiedź jest w herbie miasta, ale żywe są w przełomie rzeki Aare pod miastem (to takie mini zoo tylko dla niedźwiedzi).
Przejdźcie się od tych misiów na drugą stronę rzeki na starówkę. Uliczki są urocze, udekorowane flagami kantonu i co krok barwnymi średniowiecznymi pomnikami, a najciekawszą rzeczą jest wieża zegarowa, która była onegdaj bramą miejską. Uważać trzeba na tramwaje, bo chociaż głośno dzwonią na pieszych, to jednak często chodzimy ulicą. Jak ktoś jest fanem serów, to tu produkuje się słynne ementaler.
Lozanna
Trasą z Berna dojeżdżamy do największego jeziora w Szwajcarii (600 km kw.) – jeziora Lemańskiego.
Mieszkańcy Genewy nazywają je jeziorem Genewskim – ale to tak samo jak z kanałem La Manche, który Angole nazywając Angielskim.
Droga prowadzi przez Montreux – miasto Byrona i Słowackiego, a także znanego kasyna gry.
Potem mamy dwie możliwości, jazdę przez Vevey dołem lub górą – wybrałbym to drugie rozwiązanie – na stokach od strony północnej są winnice, a od południowej widok na Alpy i to już te najpoważniejsze.
Miałem kiedyś dobrego znajomego w Lozannie, u którego kilka razy nocowałem, raz było to w połowie marca. Mieszkał on niedaleko centralnego szpitala w Lozannie na wysokości przynajmniej 1500 m n.p.m. – tam była pełna zima ze śniegiem na ulicach. Kiedy jechaliśmy do niego do biura nad samym jeziorem (Ouchy), to była pełna wiosna i wszędzie kwitły kwiaty, ale różnica poziomów w Lozannie to ponad 1000 m.
Nad jeziorem jest przepięknie, a ponadto to najelegantsza dzielnica Lozanny. Z centralnego punktu Ouchy wrócicie Państwo nad jeziorem 500 m w kierunku wschodnim – warte obejrzenia jest muzeum Olimpizmu – tu zresztą mieści się Komitet Olimpijski. W takich czworościanach zamontowane są telewizory, w których po naciśnięciu odpowiedniej olimpiady i dyscypliny sportu, wyskakuje nam np. 1980 Moskwa i słynny „gest Kozakiewicza” do braci Moskali.
Genewa
Trasa wzdłuż jeziora Lemańskiego z Lozanny do Genewy to najdroższe miejsce chyba na świecie – rezydencje tam mają miliarderzy i celebryci; ale jak mi się udało – hotele też są i to wcale nie takie drogie, a widoki bajkowe.
Dojeżdżamy do Genewy – nie sposób nie zauważyć olbrzymiej fontanny na jeziorze – tryska chyba na kilkadziesiąt metrów w gorę (jest to podobno najwyższa fontanna w świecie).
Znowu na nabrzeżu wielkie flagi Kantonu Genewy i wspaniałe z widokami na Alpy i jezioro, restauracje.
W Genewie odbywają się wielkie regaty jachtów na jeziorze, a także w sierpniu, podobnie jak w Szczecinie, słynne pokazy ogni sztucznych.
Mówi się, że coś jest tak precyzyjne jak szwajcarski zegarek (Paltek, Omega, Schafhausen), że jest tak bezpiecznie jak w szwajcarskim banku, a tak ekologicznie czysto i zdrowo jak w Szwajcarii… coś w tym chyba prawdą jest.
Szwecja
B
yłem tam dwa razy, ale niestety znam tylko trzy miasta i jedną wyspę – to zdecydowanie mało jak na kraj tak duży i będący tak blisko.
W oglądzie dzisiejszej Szwecji jawi się nam ten kraj jako jeden z najzamożniejszych społeczeństw; niebiorący udziału w żadnych awanturach wojennych; kraj spokojny, cywilizowany i wręcz sielski.
Tak jest dopiero od dwóch wieków, czyli od nastania dynastii Bernadotte (byłego marszałka Francji Napoleońskiej), który zresztą krótko wcześniej bił się ze Szwedami.
Kraj Gotów i Swenów to od prawie 200 lat „wylęgarnia” wojowników i łupieżców – dość powiedzieć, iż w I tysiącleciu naszej ery zapędzali się aż po Konstantynopol; zaś w II tysiącleciu ich doskonale zorganizowana armia z poboru, zajmowała Monachium, Norymbergię, Pragę i Warszawę – za każdym razem ograbiając miasta ze wszystkich skarbów kultury.
Katolicyzm wprowadzono jako religię państwową dopiero pod koniec XII wieku, a Szwecja jako jedno z pierwszych państw przeszła na luteranizm w początku XVI wieku.
Wojen jednak od 200 lat w Szwecji nie było; monarchia nie była absolutna, a rządy oświecone i tak z chyba najbiedniejszego kraju Europy, Szwecja stała się jednym z najbogatszych. Pomogło trochę w tym wynalezienie zapałek – bo przemysł ten, jak i późniejsze wynalazki Nobla, zrewolucjonizowały kraj, który z rolniczego stał się przemysłowym.
Sztokholm
Cała Szwecja to kilkadziesiąt tysięcy kilometrów wybrzeża, mnóstwo wysp, a także jezior, które zajmują prawie 10% powierzchni tego kraju. Nie inaczej jest ze Sztokholmem – miasto położone jest na czternastu pagórkowatych wyspach pomiędzy wybrzeżem Bałtyku a jeziorem Melar.
Woda w mieście jest wszędzie – śluzy, kanały i mosty łączą siedem dzielnic miasta – jeden z moich kolegów z czasów szkolnych, który jako lekarz jest właścicielem kliniki, ma taki dom nad brzegiem jeziora z własna przystanią.
Zwiedzać miasto na początku zalecam z wody, czyli małymi stateczkami – z nich zobaczyć można całe stare miasto (stan Gamla) z zamkiem królewskim, muzeum Livrutskammare ze słynna zbrojownią i gmach Parlamentu.
Przyjęło się mówić, iż Sztokholm to Wenecja Północy i tak to chyba wygląda. Jest też Ratusz Miejski ze słynną złotą salą, gdzie corocznie wręczają nagrody Nobla oraz wydobyty dopiero kilkadziesiąt lat temu z wody okręt wojenny Karola Gustawa, przeznaczony do wojny z Polską, który ledwo co ruszył w drogę, to zatonął i to na kilkaset lat – obecnie to muzeum.
Warty obejrzenia jest też liczący sobie już ponad 150 lat skansen budownictwa regionalnego.
Uppsala
To pierwsza stolica Szwecji i miasto kultu boga Odyna z wierzeń Wikingów, warte obejrzenia są: „Carolina Rediviva” wspaniała biblioteka uniwersytecka; Muzeum Nordyckie z kolekcją broni z I tysiąclecia na tych terenach; katedra, w której kiedyś mieściło się arcybiskupstwo Uppsali; zamek królewski Wazów i nieco w pobliżu Uppsali inny zamek Wranglów.
Legenda głosi, iż Bóg Odyn, który tu przywędrował z Azji Mniejszej, sam wybrał Uppsalę jako najładniejsze miejsce dla jego kultu.
Malmö
Jeśli Sztokholm jest Wenecją Północy, to Malm jest szwedzkim Amsterdamem – podobnie jak w Amsterdamie pływają tu wycieczkowe tramwaje wodne po kanałach.
Byłem tam przez kilka dni w latach 90-tych na zaproszenie władz Malmö jako v-ce przewodniczący Rady Miasta Szczecina – było akurat „święto raka”; to kilkusetletnia tradycja tego miasta w sierpniu. Przywożą do Malmö setki wagonów raków, a całe miasto przez całą noc je te stworzenia przy muzyce, świętując na ulicy.
Gdy wracaliśmy do hotelu, to w okolicy ratusza brnęliśmy niemal po kostki w pozostałościach chitynowych – jakie było moje zdumienie, gdy po kilku (3-4) godzinach, gdy wyjeżdżaliśmy już z miasta – było ono nieskazitelnie czyste.
Gotlandia
To największa ze szwedzkich wysp Bałtyku, leżąca pomiędzy Sztokholmem i Malmö. To wyspa Wikingów – stąd właśnie ci szwedzcy Wikingowie wyprawiali się poprzez Estonię na Ruś i do Konstantynopola.
Na wyspie jest doskonale zachowane średniowieczne miasto Visby, będące onegdaj stolicą związku miast hanzeatyckich.
Oryginalną rzeczą jaką spotykamy na Gotlandii, to kwiaty: orchidee są niemalże wszędzie w wielu gatunkach, a przecież to nie Tajlandia.
Szwecja ma mnóstwo związków z Polską. Najpierw marnotrawny syn króla Szwecji został przez swego stryja wypędzony (to było w okresie Mieszka I) ze Szwecji i osiadł w Jomsborgu, czyli Wolinie; do dzisiaj są tam coroczne spotkania wikingowskie. Później w końcu XVI i w XVII wieku królem Polskim został książę szwedzki Zygmunt Waza, który już będąc królem Polski, koronował się też na króla Szwecji.
Po buncie rodzinnym jego stryj pozbawił go tronu szwedzkiego, co w następnym wieku ciągle odzywało się „czkawką” w postaci pretensji następnych królów elekcyjnych w naszym kraju do tronu szwedzkiego.
Dzisiaj, gdy po 3/4 wieku powstają u nas szalone pomysły o możliwych reparacjach wojennych od sojusznika z NATO i UE – to czemu nie pomyśleć o reparacjach od Szwecji – ci nam też nieźle kraj zniszczyli.