Byłem w Tunezji dość dawno, bo prawie ćwierć wieku temu, ale doskonale ten kraj pamiętam, bo starałem się go zwiedzić dobrze.
Tunezja – kraj skarbów
Kraj ten jest dwa razy mniejszy od Polski, a jeśli weźmie się pod uwagę, że w połowie to Sahara, a więc obszar do zwiedzania stosunkowo niewielki, za to z niesamowitą ilością zabytków.
Jak miałem chyba z 8-9 lat, to jako karę otrzymałem od ojca streszczenie wojen punickich – w historii Rzymu akademika ZSRR Maszkina – było tego z 300 stron. Właściwie tego rodzaju kara powinna mnie zniechęcić do historii, a stało się zupełnie odwrotnie; stąd staram się pokazać też ciekawostki z historii każdego z krajów, które opisuję.
Będąc przy Libanie wspomniałem o przebiegłej Dydonie, która jako siostra króla Tyru uciekła przed prześladowaniem ze strony swojego brata okrętem (jak to Fenicjanie) i wylądowała na północnym krańcu Afryki.
Chciała założyć tam miasto, ale miejscowi dali jej prawo do ziemi tylko takiej wielkości jak skóra wołu. Dydona pocięła ją w wąskie paski i tak otrzymała ziemię setki razy większą – mówi się, że to jest legenda, ale Wergiliusz też o niej pisał i to o romansie z Eneaszem.
Zatem na IX wiek p.n.e. datuje się powstanie Kartaginy.
Kraj ten miał zawsze szczęście i powodzenie gospodarcze i to aż do dzisiaj. Zmagając się przez kilkaset lat z Rzymem, Kartagina przegrała. Rzymianie, choć Katon Starszy każde przemówienie w Senacie kończył stwierdzeniem „ponadto sądzę, iż Kartagina winna być zburzona” (co ktoś podsunął onegdaj w Sejmie Lepperowi odnośnie L. Balcerowicza), Kartaginy nie zburzyli, a wręcz traktowali ją jak swoją najlepszą i najbogatsza prowincję – okradał ją zresztą jako namiestnik Rzymu, niejaki Katylina, przeciwko któremu wszczął słynny proces w Senacie M.T. Cycero.
Później przyszli Arabowie i to aż z Damaszku. Oni też doceniali położenie i wartość tej prowincji, a zatem też nic nie ruszyli.
W tak zatem małym kraju nagromadziły się pamiątki po Kartagińczykach, Rzymianach; Arabach, a później Turkach – jest co opisać.
Wylądowałem w Tunisie, a miejscem, z którego zwiedzałem ten kraj, było Hammamet w zatoce o tej samej nazwie.
Samo Hammamet i pobliskie Nabeul to kurorty o doskonałym położeniu i dobrych hotelach – słynne tam jest garncarstwo, wytwórnie ceramiki i wyrobów ze skóry.
Tunis i okolice
Do Tunisu jest bardzo blisko (zaledwie 50 km) i można tam na cały dzień pojechać wypożyczając samochód przez hotel.
Dojechałem zatem do Tunisu i znalazłem się przy Morskiej Bramie (ona też obrosła w legendy) i tam do nas podszedł młody Tunezyjczyk oferując, iż jest studentem i chętnie nas oprowadzi po Tunisie.
Zobaczyliśmy zatem: fenickie sanktuarium Bogini Tatnit, antyczną dzielnicę Magan, termy cesarza Antoniusza Piusa, amfiteatr rzymski i szereg innych wspaniałości.
W czasie tej pieszej wędrówki po Tunisie przewodnik nasz mimochodem powiedział, że w tym sklepie, który prowadzi jego siostra, są słynne arabskie perfumy – wiedziałem już, iż rzeczywiście perfumy pochodzą właśnie stąd. Aby się odwdzięczyć, weszliśmy do tego sklepu i kupiliśmy jakiś flakonik za horrendalną cenę.
Jakie było nasze zdziwienie, gdy takie same perfumy można było dostać w Hammamet nawet na ulicy za przynajmniej dziesięciokrotnie
niższą cenę – ale to było „frycowe”, boć był to pierwszy dzień, a poza tym doceniam kunszt młodego przewodnika, który musiał być dobrym psychologiem.
Z Tunisu w ten sam dzień jedziemy do Bizerty (to także około 50 km), zwiedzając to, co zostało po mieście Kartagina, a także Sidi Bou Said i La Marsa. Te dwie miejscowości to już miasta arabskie, ale prześliczne i bardzo zamożne – w obu znajdują się rezydencje ambasadorów, a także bogatych Tunezyjczyków. W tym pierwszym słynne są klatki dla ptaków – białe i ażurowe.
Bizerta to z kolei stary port fenicki, a w czasach rzymskich kurort dla patrycjuszy – miasto poza kolorytem arabskim z jego pięknymi domami pokrytymi mozaiką, to szerokie bulwary i piękny drzewostan.
Byliśmy tam na przełomie lutego i marca, a zatem już po zbiorach pomarańczy, ale Tunezyjczycy te dekoracje w mieście pozostawiają z owocami, aż same spadną – tak więc aleje były oryginalne.
Kairouan i Sousse
To znowu jest bardzo blisko, a zatem jednodniowa wycieczka – zakładam, że Państwo też mieszkacie w Hammamet albo Nabeul – można zwiedzić także z Jerby, ale to wyspa i do Tunisu daleko.
Kairouan założone zostało w VII wieku n.e. i jego stara medyna w znacznej mierze pozostała taka sama, będąc w całości dziedzictwem kultury i cywilizacji arabskiej, a ta w wiekach średnich dużo Europę wyprzedzała.
My zwiedziliśmy to miasto w kilka godzin, ale wiem, że to było bardzo pobieżne – może warto tam się zatrzymać na noc.
Koniecznie trzeba zobaczyć jeden z największych meczetów świata z 17-ma nawami i mauzoleum z brodą Mahometa (tam innowierców nie wpuszczają).
Z kolei Sousse to otoczona murami medyna z VIII wieku, a poza tym olbrzymi zamek (Kazba), górujący nad miastem, Wielki Meczet z IX wieku i Muzeum Mozaiki.
Jeśli nie będziemy więcej podróżować na południe, to koniecznie należy zobaczyć pobliskie El Jem – to amfiteatr z czasów rzymskich, który konkurował onegdaj z Koloseum.
Po drodze mamy jeszcze przed El Jem – Monastyr, gdzie znajduje się mauzoleum pierwszego prezydenta Tunezji H. Borguiby, które to mauzoleum jest jednocześnie meczetem oraz labirynt starego miasta zwany Ribat.
Południe Tunezji
To już jest kilkudniowa wycieczka (przynajmniej 3 dni) – jedziemy do Matmaty.
Matmata to miejsce, gdzie przed tysiącami lat mieszkali troglodyci, a w dzisiejszych czasach kręcono tu „Gwiezdne wojny”. W Matmacie jest coś tajemniczego i niesamowitego – trochę przypomina krajobraz księżycowy.
Te mieszkania w głębokich „dziurach” (bo troglodyta to z greckiego wchodzący do dziury) są nieprawdopodobne; są tam dzisiaj pokoje, kuchnie, toalety, a wszystko to kilkanaście metrów poniżej powierzchni ziemi, a zatem bez słońca i chłodniej – tam jedną noc spędziłem.
Z Matmaty można jeszcze trochę dojechać na południe do Tatawina, ale wybraliśmy już skręt na zachód do Douz, następnie przez słone jezioro Chott el Jerid do Tozeur.
W Douz oglądamy muzeum Sahary z namiotami Beduinów i Berberów – jesteśmy właśnie na krawędzi największej pustyni świata.
Z Douz jedziemy asfaltową drogą, ale poprzez 120 km jeziorem, które jest okresowym (w czasie mojego pobytu wody w jeziorze nie było, a tylko sól) – tu są te słynne róże pustyni, czyli kawałki soli w kształcie kwiatu róży i to w różnych kolorach. Można je znaleźć przy drodze, a są później świetną dekoracją na stole.
Zaraz za słonym jeziorem jest miejscowość Tozeur, która też ma arabską medynę, ale już z XVI wieku, z tym że doskonale odrestaurowaną, a dla turystów jeszcze „pałac beja”, czyli coś odtworzonego sprzed około 200 lat, ale z szykanami prawie jak w Las Vegas.
Wracamy przez góry Małego Atlasu na pograniczu z Algierią – warto zobaczyć oazy w górach, a w szczególności malowniczą Chebikę – oazy są zresztą pozostałością rzymskich warowni na granicy południowej tego imperium.
Opisałem tylko niektóre przystanki podroży po Tunisie, jest ich znacznie więcej – byłem tam dwa tygodnie.
Tunezja była zawsze spokojnym krajem arabskim, z folklorem, a jednocześnie nowoczesna i bezpieczna. Ale cóż, „arabska wiosna ludów” – niepotrzebnie chyba wywołana i tam trochę dotarła, bo zamachy terrorystyczne też tam były; nawet wczoraj – bo piszę to w czerwcu 2019 roku.
Turcja
To jeden z moich ulubionych krajów; byłem tam pięć razy, a po raz pierwszy w 1976 roku i to samochodem (o ile tak można nazwać Fiata 125p).
Zwiedzić się Turcji za jednym dwutygodniowym pobytem nie da – na sam Stambuł trzeba poświęcić tydzień.
Pojechałem zatem z bratem w „głębokim komunizmie” jako działacz PZM-ot, byłem onegdaj kierowcą rajdowym i wyścigowym, a później działaczem tego związku.
Wycieczka kilku polskich samochodów do Turcji to był niezły ewenement. Przewodnik mówił wyłącznie po polsku i rosyjsku, a więc mogliśmy sami nawiązywać kontakty z obcokrajowcami(!), co miało swoje dobre i złe strony.
Zaczynając od tych dobrych – znając języki i mając słowiańską duszę, już w pierwszy wieczór w okolicy Ayvalik (w Azji Mniejszej) zaprosiliśmy do degustacji polskiej wódki towarzystwo właścicieli tego i dziesięciu innych hoteli (multimilionerkę). Zaowocowało to tym, iż na koszt naszej najnowszej przyjaciółki z Turcji – w czasie tygodniowego tam pobytu zobaczyliśmy ślub turecki na kilkaset osób, zaręczyny, a także już innym samochodem z jej kierowcą zwiedziliśmy Izmir, Efez i Milet. Tureccy przyjaciele utrzymywali z nami kontakty listowne przez cała lata.
Tą niedobrą konsekwencją szybkiej znajomości z miejscowymi było późniejsze wezwanie do organów SB i tłumaczenie się z tego, co napisał o nas przewodnik wycieczki.
Później byłem jeszcze raz na wybrzeżu Morza Egejskiego, w Alanyi oraz przynajmniej cztery razy w Stambule.
Wybrzeże Morza Egejskiego
Jeśli chcecie je objechać przynajmniej do Bodrum to, albo trzeba jednak jechać z Polski samochodem, albo go wypożyczyć w Stambule.
Zaczynamy od Adrianopola, czyli Edirne – to pierwsza stolica państwa otomańskiego jeszcze przed zdobyciem Konstantynopola w 1453 roku.
Edirne opisywałem przy okazji Bułgarii, bo stamtąd przyjeżdżałem, ale jest to piękna miejscowość z licznymi meczetami, a ponadto akcentami polskimi – pod Edirne znajduje się duża kolonia naszych ziomków, którzy tam zasymilowali się przed setkami lat.
Zjeżdżamy półwyspem Galipoli, gdzie w czasie pierwszej wojny światowej była długa i krwawa bitwa aliantów z Turkami, którzy wspierali Niemców.
Przeprawiamy się promem przez cieśninę Dardanele na samym krańcu tego półwyspu i w Cannacale jesteśmy już w Azji.
Pierwsze, co chciałem zobaczyć, to oczywiście była Troja – ale niewiele tam zostało po tym wielkim mieście opisanym w „Iliadzie” przez Homera.
Niemiecki milioner, który zaczynał jako subiekt w Petersburgu – H. Schliemann uparł się czytając „Iliadę”, że miasto to odkryje… i to zrobił; po pałacu króla Priama niewiele zostało; konia trojańskiego pewnie już zjadły korniki, ale Troję widziałem.
Na wybrzeżu morza Egejskiego zabytków jest co niemiara i to ze wszystkich okresów historycznych. Byli tam Hetyci, Medowie i Persowie, później w Azji Mniejszej nastąpiła jej hellenizacja, czyli okres grecki, a następnie opanował ją Aleksander Macedoński, a na końcu starożytny Rzym. Kiedy doszło do dwuwładzy w Rzymie i podziału na część zachodnią i wschodnią – ten Rzym w formie już Bizancjum przetrwał o prawie 1000 lat dłużej niż Rzym europejski.
Jedziemy wybrzeżem mając cały czas prawie w zasięgu wzroku greckie wyspy Mitylena, Hios, Rodos, ale zwiedzamy Izmir, Milet i Efez.
Izmir to duże miasto, w starożytności zwane Smyrną. Poza Agorą z czasów rzymskich Marka Aureliusza i Aksamitnym Zamku też z czasów rzymskich i gerneńskich polecam zobaczyć tzw. złotą uliczkę.
Ulica ta długości kilkuset metrów posiada wyłącznie sklepy złotnicze, w oknach wystawowych są pasy ślubne wręczane pannie młodej przez oblubieńca (niektóre po kilka kilogramów), bransolety na ręce i nogi też dość ciężkie, a przede wszystkim to z 24 karatowego złota o kolorze czerwieni. Widziałem już wiele bliskowschodnich złotników, ale nagromadzenie ich na jednej ulicy to unikat.
Efez to z kolei efekt kolonizacji greckiej i to prawie tez z czasów Troi, czyli 1000 lat p.n.e.
W Efezie zobaczymy teatr hellenistyczny, grecką Agorę, bramę Herkulesa; doskonale zachowaną fasadę biblioteki sprzed ponad 2000 lat, a ponadto dom NMP – bowiem prawdopodobnie Maria – matka Chrystusa spędziła tam ostatnie lata życia.
Ostatnim z tych wielkich hellenistycznych miast to Milet – kiedyś wielki port starożytności, ale i obecnie warto zobaczyć teatr z czasów rzymskich na 15000 widzów (sic!).
Wracamy przez Pamukkale, obok zresztą są ciekawe miejscowości Pergamon i Hierapolis.
Pamukkale to tarasy z białego wapienia, powstałe na skutek spływających gorących źródeł mineralnych – widokowo jest to wspaniałe, a nazwa po polsku to bawełniany zamek. Białe nacieki na skale oraz baseny z gorącą wodą powodują, iż obok powstają dziesiątki hoteli – bo to warto obaczyć.
Wracamy przez Bursę, czyli stolicę państwa ottomańskiego jeszcze przed zdobyciem Konstantynopola, a już później niż Adrianopol – warto obejrzeć zielony meczet z mauzoleum sułtana Mehmeda I z czasów początku naszych Jagiellonów.
Skoro już jesteśmy w Bursie, czyli blisko morza Marmara, to wróćmy do Stambułu przez Bosfor, czyli tę najważniejszą i strategiczną cieśninę między Azją i Europą oraz między Morzem Czarnym i Śródziemnym.
Po drodze mamy jeszcze Iznik. Turcy są znani z umiejętności podrabiania cudzych pomysłów, ale też i dobrego wykonania takich przedmiotów. W Izniku zaczęto produkować w XVI wieku „chińską” porcelanę – to podobnie jak torebki „Diora”, czy też wykładziny ze skóry w nowych samochodach – Turcy robią perfekcyjnie.
Wracamy do Stambułu przez wiszący most nad Bosforem, a ten kto ma tę cieśninę – ma w ręku całą Europę.
Stambuł zwiedzamy osobno, przylatując do niego na tydzień samolotem.
Stambuł
Do Stambułu właściwie można lecieć samolotem z Warszawy lub z Berlina, a ponieważ jest to kilkunastomilionowa metropolia, hotel należy wybrać gdzieś blisko Złotego Rogu.
Każdy z zabytków Istambułu wymaga przynajmniej kilku godzin, a więc zarezerwujmy sobie na Konstantynopol przynajmniej kilka dni.
To miasto przez przynajmniej 1000 lat było najbogatszym i najpiękniejszym miastem świata – tu od czasów pięciu „dobrych cesarzy” – była wieczna prosperity i nawet Ottomanie zdobywając w 1453 roku Konstantynopol nic go nie zniszczyli. Wcześniej dwa wieki wszakże Krzyżowcy, którzy mieli chyba inne cele wypraw do ziemi świętej – Konstantynopol „złupili”, choć było to przecież miasto chrześcijańskie; trochę to nie za dobrze świadczyło o Europejczykach.
Turcja to 3 procent w Europie i 97 procent w Azji; tę granicę przekracza się na Bosforze.
Hagia Sophia
Świątynia Mądrości Bożej zbudowana została w okresie Justyniana w XV wieku n.e.
Osmanowie pod koniec XV wieku dobudowali jedynie minarety i w ten sposób zaadaptowali świątynię chrześcijańską na meczet, dodając także fontanny i mauzoleum.
Hagia Sophia ma zatem już 1,5 tysiąca lat i jest jednym z najstarszych i największych obiektów sakralnych na świecie.
Muzułmanie w ich meczetach nie przedstawiają żadnych postaci ludzkich, a tylko wzory geometryczne bądź kwiaty lub wersety z Koranu – jakże musieli być wysoko cywilizowani Ottomańczycy, skoro w Hagii Sophii pozostawili mozaiki z czasów bizantyjskich, np. tę z Chrystusem w otoczeniu cesarza Konstantyna IX-go i jego żony. Takich mozaik z czasów bizantyjskich jest zresztą więcej.
Błękitny Meczet
Po drugiej stronie Sułtanahmed, czyli dzisiaj parku i placu, a onegdaj hipodromu właśnie, Sułtan Achmed wybudował coś symetrycznego do Hagii Sophii, czyli Błękitny Meczet.
W środku placu są pozostałości hipodromu, a stronnictwa w Bizancjum to nic innego jak dzisiaj nasze fancluby kibiców piłki nożnej; one decydowały o wielu poczynaniach nawet cesarza, a nie lubili się, podobnie jak dzisiaj np. PiS i PO.
Sułtan w 1600 roku Błękitny Meczet zbudował z olbrzymim przepychem – mozaika była z Izniku (o czym już pisałem – stąd określenie błękitny), a sześć minaretów uznano za bluźnierstwo, bo tyle tylko mogła mieć Al-Kaba w Mekce.
Wielkością Błękitny Meczet jest niewiele mniejszy od Hagii Sophii, ale wnętrze ma zupełnie inne, podobnie jak i niezliczoną ilość kopuł wokół głównej części meczetu.
Cysterny
Tuż obok Hagii Sophii znajduje się cysterna bazylikowa – to arcydzieło sztuki inżynierskiej, to nic innego jak zbiorniki na wodę słodką dla pałacu cesarza Justyniana. Zwiedzając je teraz porównać to można tylko z wielkimi stacjami metra.
Ciekawostką jest i to, iż cysterna jest olbrzymia, a mimo to w 100 lat po zdobyciu Konstantynopola sułtanowie tureccy nie wiedzieli o jej istnieniu.
Topkapi
To jest cypel pałacowy z murami obronnymi, parkiem, różnymi bramami oraz zespołem pałacowym sułtanów tureckich. Mehmet II, zdobywca Konstantynopola, niemalże natychmiast uznał, że jest to najlepsze i najbezpieczniejsze miejsce dla jego rezydencji.
W Topkapi, oprócz pałacu sułtańskiego z haremem, mieścił się także rząd turecki, a także istniały tu szkoły urzędników sułtańskich.
Pałac jest doskonale zachowany, mimo iż sułtan Abdulmecid w połowie XIX wieku przeniósł swą rezydencję do eleganckiego pałacu Dolmabahce, który zobaczymy płynąc statkiem po Bosforze.
Wielki Bazar
O ile pisałem o bazarach w Damaszku czy Aleppo – to one były bardziej eleganckie, natomiast bazar w Stambule jest olbrzymi. Zajmuje całą dzielnicę z dziesiątkami ulic w środku i z wieloma bramami wejściowymi. Jeśli chcecie coś kupić na Wielkim Bazarze, a naprawdę niektóre rzeczy warto, to do dobrego tonu należy negocjowanie ceny towaru. Trzeba mieć ze sobą plan miasta, bo Wielki Bazar częściowo jest pod dachem, ma mnóstwo uliczek, tysiące sklepów i różnych zakamarków.
Po tej stronie Stambułu zwiedzić można jeszcze łaźnie Cagologlu i świetny targ korzenny blisko mostu Galata oraz (co zupełnie konieczne) meczet Sulejmana Wspaniałego z cmentarzem sułtanów i ich rodzin oraz najwybitniejszych wezyrów (dowódców) sułtańskich.
Most i wieża Galata
Jeszcze jesteśmy w Europie, a tylko mostem przekraczamy Złoty Róg, czyli kanał odchodzący od cieśniny Bosfor. Idąc w górę, dostrzeżemy setki, jeśli nie tysiące, rybaków z wędkami. Na niższym poziomie są kawiarnie, restauracje i sklepy – życie tu kwitnie, szczególnie wieczorem.
Przechodzimy więc przez most Galata do dzielnicy Beyoglu, w której za czasów bizantyjskich na wysokim wzgórzu zamieszkiwali cudzoziemcy, a przede wszystkim genueńczycy.
Oni to właśnie zbudowali wieżę Galata na samym szczycie wzgórza. Aby się dostać na szczyt tej wieży, w kolejce poczekamy być może ze dwie godziny, ale warto, bo widok na cały Istambuł jest świetny, podobnie jak kawiarnia na najwyższej kondygnacji (jest winda!).
Wycieczka po Bosforze
W dzielnicy Beyoglu jest przystań promowa i tam udajemy się na wycieczkę po Bosforze.
Bosfor to przecież wąska (500 m – 1 km) cieśnina wewnątrz miasta, a cieśniną tą płyną największe statki handlowe świata, a także okręty wojenne rożnych bander, bo jest to strefa zdemilitaryzowana.
Płyniemy kilka godzin, oglądając wspaniałe rezydencje bogatych ludzi, pałace z okresu sułtańskiego ze słynnym pałacem Dohnabahce, a także widzimy twierdze budowane na brzegu Bosforu tak przed, jak i po zdobyciu Konstantynopola (twierdze noszą nazwy Europa i Azja).
Ten jeden z największych mostów wiszących na świecie – Most Bosforski. Po raz pierwszy widziałem go 2 lata po jego wybudowaniu w 1976 roku – ma ponad kilometr długości, a zawieszony jest nad lustrem Bosforu na wysokości blisko 70 metrów.
Jeśli mamy czas, to tę wycieczkę Bosforem trzeba zrobić dwa razy: raz w dzień i raz wieczorem (wszystkie wspaniałe obiekty są podświetlone).
Trzeba by jeszcze zwiedzić okolice placu Taksim i całą część azjatycką Stambułu, ale jak sami widzicie, trzeba mieć na to czas.
Alanya – Antalya i Kapadocja
Wybieramy się samolotem do Antalyi, czy też Alanyi – pogoda tam murowana, morze ciepłe, hotele wygodne, a jeszcze animacja może być po polsku i mnóstwo atrakcji na plaży.
W hotelu dają jeść pięć razy dziennie, w związku z czym jesteśmy w tym hotelu przez cały dzień, wychodząc jedynie na drugą stronę ulicy na plażę – tak moi znajomi spędzali wakacje w Turcji.
Ja tak nie potrafię. Wieczorem z hotelu te kilka kilometrów można dojechać do Alanyi, a tam są piękne uliczki na wzgórzu, twierdza, a także kolacja ze specjałami wspaniałej kuchni tureckiej – w hotelu co prawda opłacone, ale z mikrofali. To tutaj znajduje się przystań piratów, których Pompejusz w 65 roku p.n.e. rozgromił zapewniając Rzymowi zaopatrzenie w żywność.
Wypożyczamy samochód i jedziemy przez starożytną Konyę, gdzie, tak jak u nas na Podhalu, w laickiej od 100 lat Turcji, ludzie są bardzo konserwatywni – nareszcie widać nie dekolty, a hidżaby i długie szaty. To jest po drodze do Kapadocji – ta kraina onegdaj Hetytów to coś wspaniałego, czego nigdzie na świecie zobaczyć nie można.
Na wapiennych skałach i pofałdowanym górskim terenie były onegdaj czynne wulkany – wyrzucały one tzw. tuf, który następnie pokrył góry, jakby dachem, ale na skutek słabości tego materiału woda, wiatr i słońce wypłukały go, a pozostały niesamowite formy skalne w kształcie grzybów, ale i też fallusów. Większość z tych skał to kiedyś miejsce schronienia w czasie wojen tubylców, później azyl chrześcijan, a obecnie ludzie tam też mieszkają na wielu poziomach.
Możecie zwiedzać takie skały, a także zjeść tam obiad. Obszar tego zjawiska to dziesiątki bądź setki kilometrów kwadratowych.
Oczywiście nic nie mam przeciwko plaży w Alanyi, tym bardziej, iż (co zrobiliśmy) można pofruwać na lotni 200 m nad plażą i morzem – ale skoro już tam byliśmy, to coś zwiedzić trzeba.
Turcja onegdaj wojownicza, panowała na znacznym wybrzeżu Morza Śródziemnego, obejmowała dzisiejszą Rumunię, Bułgarię i Grecję, a nawet Węgry. Biliśmy się z nimi wielokrotnie, a ostatnio pod Wiedniem, ale to tylko właśnie Turcy na przyjęciach dyplomatycznych pozostawiali w XIX wieku (gdy Polska nie miała państwowości) jeden fotel – dla „chwilowo nieobecnego ambasadora Rzeczpospolitej”.
Ta ostatnia uwaga, postawa i konsekwencja Atatürka oraz bezpieczne i przyjazne spotkania z nimi powodują, iż ten ostatni skręt na Rosję Erdogana i dyktatorski populizm (skąd my to znamy?) mam nadzieję, że jest tylko chwilowy.