Jeszcze nie tak dawno przegadałem kilka wieczorów z moim literackim przyjacielem mecenasem Aleksandrem Bergerem (odszedł niespodziewanie do niebiańskich sal sądowych kilka tygodni temu) na temat czytelnictwa i doszliśmy obaj do dość pesymistycznych wniosków. Wydało się nam bowiem, że w obecnych czasach czytanie książek stało się staromodnym przyzwyczajeniem, a sama literatura skazana jest na zagładę w obecnym internetowym i facebook’owym świecie. Tak sobie potem pomyślałem, że może to wynikać z poszukiwania nowej formy kontaktu autora z czytelnikiem. Faktem jest, że papierowy przekaz przeżywa wyraźny kryzys.
Bo człowiek w połowie bierze się z książek
(z filmu i książki autorstwa Kazimierza Kutza „Piąta strona świata”)
Dlatego rubryka „czytelnictwo” powinna nas prawników zbliżać do popularyzacji pozycji wartych literackich przeżyć i doznań. Potrzeba czytania to nałóg na coś podobnego do palenia papierosów, fajki czy cygar. Z czytelnictwa nie ma niestety żadnych doraźnych korzyści, zwłaszcza materialnych, jak to postrzegają ludzie młodzi. Jest to sztuka dla sztuki, którą w obecnych trudnych czasach (nie tylko pandemicznych) trzeba umieć obronić.
Patrząc na małe dzieci zachwycające się kolorowymi zabawkami, reklamami czy filmami wyświetlanymi na ekranach telefonów komórkowych należących do rodziców, zadaję sobie pytanie „jakie wrażenie, i czy w ogóle, zrobi na tym dziecku pierwsze samodzielne przeczytanie książki”.
Trzy tytuły, które pragnę Państwu obecnie zarekomendować dzieli czas pojawienia się na rynku czytelniczym, ale łączy temat dla jurysty bardzo interesujący. Są to: wydana w 2020 roku książka autorstwa profesora Jerzego Bralczyka „Porzekadła” z rysunkami Henryka Sawki, „Słownik polskich wyzwisk, inwektyw i określeń pejoratywnych” antropologa kultury, zmarłego wiosną ubiegłego roku Ludwika Franciszka Stommy (rok wydania 2000) oraz profesora Macieja Grochowskiego – językoznawcy „Słownik polskich przekleństw i wulgaryzmów” (rok wydania 1996).
Ostatnia z tych pozycji może być dla czytelnika kontrowersyjna, ale w żaden sposób nie przyczynia się do reklamy czy spopularyzowania wyrazów wulgarnych, co zgodnie z przyjętą normą obyczajową, jest świadectwem niskiego poziomu kultury osobistej. Ta publikacja wydana za pośrednictwem Wydawnictwa Naukowego PWN ma swój charakter, a opisy jednostek prezentowane są w sposób powiedziałbym nawet uproszczony, w każdym razie bez nadmiernej formalizacji. Książka zawiera hasła słownikowe charakteryzujące jednostki leksykalne takie jak przekleństwo (np. cholera, psiakrew, kurna), wulgaryzm (np. gówno, dupa, kurwa) czy wyzwisko ujawniające spontanicznie wypowiadane wrażenia, ujawniające emocje mówiącego względem adresata (np. kretyn, świnia, bałwan). Przywołuje także eufemizmy – pojęcia odnoszące się do wszelkich wyrażeń językowych charakteryzujących obiekt lub stan rzeczy w sposób pośredni. Ich intencją jest zastępowanie będących w opozycji wyrażeń prezentujących charakterystykę bezpośrednią, które uznawane są za gorsze (np. kurde, pieprzyć, kurczę). Omawiane są wzajemne korelacje pomiędzy przekleństwami, wulgaryzmami i wyzwiskami. Jednostki leksykalne rejestrowane są w formach podstawowych, co ułatwia czytelnikowi, a w szczególności prawnikowi, ocenę ich użycia przy konkretnej wypowiedzi.
Przytoczę tutaj tylko jeden przykład wulgaryzmu pospolitego. Są to „duperele” zwane inaczej głupstwami lub drobiazgami. Autor książki cytuje możliwość ich zastosowania: „te duperele nic mnie nie obchodzą, przejdź do sedna sprawy” lub „właśnie to chcę panu wytłumaczyć i nie mogę, bo wciąż wałkujemy jakieś duperele”.
Pozycja Ludwika Stommy, która ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej Graf Punkt, ma także charakter słownika i oparta jest o teksty między innymi Mariana Hemara, Stefana Kisielewskiego, Józefa Piłsudskiego, Mikołaja Reja, Juliana Tuwima czy Tadeusza Boy- Żeleńskiego. Przywołuje ona także inne leksykony. Żeby dodać swojej książce swoistego smaku literackiego autor odnotował kto użył tych określeń, ale także co istotne, na czyj temat. Jakże to plotkarskie, ale systematyzuje słowa w duchu danej epoki czy czasu wypowiedzi.
Miłe jest dla ucha sędziego, gdy doskonale merytorycznie przygotowany obrońca w procesie o znieważenie sąsiada z działki przywoła historię użycia słów odnoszących się do nazwiska Bolesława Bieruta. To „pomiot bieruci” czy „o cześć wam moskiewskie bieruty”, używane przez Mariana Hemara, a także innych emigracyjnych poetów na podkreślenie dezaprobaty.
Przytoczę tutaj także słowa autora wodewili i skeczy Juliana Tuwima, twórcy słynnej „Lokomotywy” odnośnie wyrażenia „buhaj” pochodzącego z języka ukraińskiego, bądź osmańsko-tureckiego oznaczającego osobnika nadpobudliwego seksualnie. Cytuję dosłownie „gdybym z czułego szaleńca – stał się buhajem bez ducha; miał znacznie mniej z oblubieńca – a znacznie więcej ze świntucha”.
Na zakończenie opisu tej publikacji przywołam osobę Józefa Piłsudskiego i jego stwierdzenie o klaczy, co oznacza samicę konia, a w przenośni osobnika niepełnowartościowego
„…banda byłych posłów zdeklasowanych jakichś klaczy, czy marnych wałachów, którzy krzyczą: pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy”.
Jan Himilsbach, mówiąc o Jerzym Andrzejewskim, określił go jako obojniaka, hermafrodytę, czyli mężczyznę zniewieściałego, słabego i bez charakteru: „pisarz z niego całkiem niezły, ale cóż zrobić – obojniak”.
Resztę przeczytacie Państwo sami uważając, ażeby użyte w rozmowach określenia nie naruszyły czyjejś czci i godności, jeżeli oczywiście te osoby je posiadają. Jakże ciepło zabrzmiało, gdy Jan Izydor Sztaudynger, twórca fraszek, pochlebił literatowi i krytykowi teatralnemu Tadeuszowi Kamilowi Marcjanowi Żeleńskiemu, używającego pseudonimu „Boy” mówiąc w odniesieniu do słowa „faja”- „czy kto faja czy nie faja posągowi wstawiasz jaja”.
Obie omawiane książki mogą się okazać pomocne dla nas adwokatów przy prowadzonych sprawach dotyczących znieważenia narodu, przedstawicieli obcego państwa, znaku państwowego, flagi czy sztandaru, a niekiedy uporczywego nękania. Można wykorzystać je w sprawach związanych z obrazą uczuć religijnych, przestępstwie zniewagi funkcjonariusza lub organu konstytucyjnego, a w mniejszym zakresie – zniesławienia.
Zależy to oczywiście od kontekstu wypowiedzi sprawcy. Dla pełności omawianych zagadnień przypomnę, że wzrasta ostatnimi laty liczba publikacji rejestrujących słownictwo o węższym zasięgu niż język ogólnoliteracki. Poświęcone są one gwarom środowiskowym takim jak: studencka, uczniowska, środowisk dewiacyjnych i tajemnych gwar przestępczych. Wśród licznych wulgaryzmów zarejestrowanych w tych słownikach dominują jednostki nieużywane i nieuznawane ogólnie.
Prawdziwą perełką są „Porzekadła” Jerzego Bralczyka z doskonale je obrazującymi rysunkami Jerzego Sawki, które są ich błyskotliwym komentarzem, także w odniesieniu do współczesnej polityki. Książka licząca 302 strony wciąga, bo jest także uzupełniona o przysłowia, komentarze i analizy zasługujące na uwagę każdego czytelnika niezależnie od wieku. Lektura ta warta jest poświęcenia jej kilku wieczorów, najlepiej przy kieliszku czerwonego wina. Utrwalone w języku powiedzenia pokazują, często lepiej od naszych świadomych i nastawionych na kształtowanie wizerunku deklaracji, jak w istocie postrzegany jest świat. Pozycja podzielona jest na 21 działów tematycznych odnoszących się między innymi do rozumu, mądrości, głupoty, Boga, kobiety, mężczyzny, pracy, upływu czasu czy obyczajów. Zawiera ponadto dodatek w postaci słów, które zdają się organizować nasze myślenie wraz z niewielkimi odniesieniami do metafor, z którymi się łączą. To takie słowa jak między innymi ambicja, duma, hojność czy miłość. Jest ich w sumie piętnaście.
Sam Jerzy Bralczyk puentuje: „z tej książki należy wyciągać wnioski jak my Polacy widzimy świat, a także nas samych”. Nie tylko dla prawnika te Bralczykowe porzekadła to wzbogacenie wykładu, dyskusji czy argumentów w postępowaniu sądowym lub mediacji, ale także przydatne w dysputach w czasie spaceru nadmorską promenadą, czy przy kawiarnianym stoliku.
Przytoczę tutaj przykładowo tylko niektóre z nich, aby przyszłego czytelnika nie zniechęcać do lektury.
„Wstąpił do piekieł, po drodze mu było”. Profesor kwituje to czyimś dziwnym brakiem orientacji każącej mu się błąkać lub po prostu pokrętnym wnioskowaniem czy argumentacją. Do piekła nie wstępuje się na chwilę i nie jest ono nikomu po drodze w obu sensach tej drogi.
„W domu powieszonego nie mówi się o sznurku”. To powiedzenie wskazuje na wagę umiejętności taktownego zachowania wobec innych. Nie powinno się czynić ludziom przykrości przypominając o sprawach i rzeczach dla nich trudnych czy nieprzyjemnych. Ta drastyczna metafora ma zapewne zwiększyć skuteczność miłej, towarzyskiej rozmowy.
„Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”. Jerzy Bralczyk prezentuje stanowisko, że poczucie humoru, którego najbardziej wyrazistym znakiem bywa śmiech, związane jest z umiejętnością szybkiego kojarzenia, a także refleksu. Ci najinteligentniejsi śmieją się najszybciej, a na końcu dopiero te osoby, które kojarzą najgorzej, reagują z opóźnieniem, śmiejąc się tylko dlatego, że czynią to inni, a nie z powodu dostrzeżenia istoty wypowiedzi.
„Słowa ulatują, pismo pozostaje”. To powiedzenie ostrzega nas, że to co przelejemy na papier, pozostanie na długo w świadomości innych, często nie tak jakbyśmy tego oczekiwali. Prowadzi to także do wniosku, że łatwiej jest cofnąć coś, co powiedzieliśmy, niż to, co stało się słowem pisanym.
W zakresie części poświęconej słownikowi powrócę na moment do słowa „ambicja”. Ta zdaniem profesora zawsze się wysoko lokuje. Przygania się zatem komuś, kto wysoko mierzy albo wskazuje się na jego zbyt wygórowane oczekiwania. Ale gdy próbujemy ambitnym celom sprostać, to bronimy tego celu nie ze względu na ambicję, lecz na tzw. „ambit”.
Gdy po lekturze doskonałości literackiej Jerzego Bralczyka pozostaniecie Państwo nadal w klimacie uśmiechniętego wieczoru, to do kolejnego kieliszka czerwonego wina polecam limeryki Grzegorza Lewkowicza z karykaturami Lesława Kuczerskiego, składające się z dwóch części – zatytułowane „Wokół polityki”. Oba albumy są nie tylko dla prawnika, ale i każdego czytelnika, znakomitym odniesieniem do polityków wszystkich maści. Nie znam roku ich wydania, bo otrzymałem wraz z dedykacją autora w 2019 roku, co było dla mojego księgozbioru dużym wyróżnieniem, z uwagi na stosunkowo mały nakład.
To połączenie limeryku z karykaturą rozśmiesza, bo często dworuje z ludzi „dobrej zmiany”. W albumach znajdziemy coś dla każdego z pogranicza szyderstwa i ośmieszania, co może wywołać pozytywne spojrzenie oczyma Ludwika Stommy. To trochę z kręgów zakazanych wyrazów, ale w dobrym tego słowa znaczeniu i ocen naszego prawie czterdziestomilionowego społeczeństwa.