W 2019 r. jako przewodniczący składu Sądu Dyscyplinarnego przy Szczecińskiej Izbie Adwokackiej brałem udział w rozprawie, w której uznaliśmy zachowanie jednego z naszych kolegów za niezgodne
z zasadami etyki i uchybiające godności zawodu.
Adwokat w ocenie Sądu przekroczył zasadę wolności słowa w jednym z procesów i naruszył zasadę obowiązku zachowania taktu, powściągliwości i umiaru w swoich wypowiedziach wobec przeciwnika procesowego (§ 17 i § 27 ust. 1 Zbioru Zasad Etyki Adwokackiej), a także zasadę uprzejmości, lojalności i koleżeństwa wobec pełnomocnika przeciwnika, swojej koleżanki po fachu (§ 31 ust. 1 Zbioru Zasad Etyki Adwokackiej). Sąd wymierzył adwokatowi karę pieniężną oraz zasądził zryczałtowane koszty postępowania dyscyplinarnego.
Wyższy Sąd Dyscyplinarny w Warszawie po rozpoznaniu odwołania utrzymał w całości orzeczenie naszego Sądu i zasądził od adwokata koszty postępowania. Stało się ono zatem prawomocne.
Obwiniony złożył jednak kasację do Sądu Najwyższego. Rozpoznanie sprawy przejęła Izba Dyscyplinarna SN i… wyrokiem z 30.09.2021 r. (sygn. akt II DK 90/21) uchyliła oba orzeczenia, uniewinniając adwokata oraz obciążył kosztami postępowania Szczecińską Izbę Adwokacką.
W tym stanie rzeczy stanęliśmy w obliczu szeregu pytań i wątpliwości, które swój początek powinny wziąć od następujących pytań:
– czy Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego jest sądem?
– czy wydany przez nią wyrok istnieje i obowiązuje?
– czy w ogóle możemy mówić o rozpoznaniu kasacji w tej sprawie?
i wreszcie
– jak powinny zachować się dalej organy samorządu adwokackiego w takiej sytuacji?
Nie wchodząc głęboko w aspekty merytoryczne, bo wymagałoby to rozłożenia wszystkich argumentów Izby Dyscyplinarnej na czynniki pierwsze, wydaje się konieczne przytoczenie dość charakterystycznych fragmentów z treści pisemnego uzasadnienia ww. rozstrzygnięcia:
„Sąd Najwyższy odnotowuje, iż ostatnimi czasy podejście organów dyscyplinarnych adwokatury do odpowiedzialności dyscyplinarnej za naruszenie wolności słowa uległo zróżnicowaniu według kryterium podmiotowego. Mianowicie do części prominentnych członków korporacji stosowane są inne wzorce niż do szeregowych adwokatów (…). Wobec tych pierwszych kryteria oceny zostały przesunięte znacząco w kierunku dowolności werbalnej czy pisemnej ekspresji, zaś wobec innych pozostały na poziomie dawnych standardów korporacyjnych. Skutkuje to bezkarnością jednych, a dolegliwym karaniem drugich. Do tych pierwszych zaliczyć można przykładowo adw. Romana Giertycha, adw. Jakuba Wende, adw. Michała Wawrykiewicza, adw. Jacka Dubois, czy adw. Krzysztofa Stępińskiego, którzy bez względu na to jak się zachowują, gdzie i co mówią czy piszą nie są pociągani do odpowiedzialności dyscyplinarnej (…)”.
W tych m.in. okolicznościach Izba Dyscyplinarna uznała, że zachowanie obwinionego – z uwagi na ogólne obniżenie standardów korporacyjnych – nie może być przedmiotem odpowiedzialności dyscyplinarnej, bo w konfrontacji z wypowiedziami wskazanych adwokatów „trudno je uznać za niestosowne”.
Innym ciekawym spostrzeżeniem Izby Dyscyplinarnej jest stwierdzenie, że „nie da się nie zauważyć tego, iż władze samorządowe same kontestują polski porządek prawny, bezrefleksyjnie odwołując się wprost do orzecznictwa organów międzynarodowych, ignorując stanowisko Trybunału Konstytucyjnego”.
Niestety, przy takiej retoryce, tego czego nie sposób w tej sprawie nie zauważyć, to mocnego politycznego piętna odciśniętego na funkcjonowaniu Izby Dyscyplinarnej SN, jako jednego z kluczowych elementów zmian systemowych wprowadzonych w ostatnich latach.
Quo vadis polski wymiarze sprawiedliwości?
Problematyka zmian systemowych i ich wpływu na funkcjonowanie w polskim wymiarze sprawiedliwości w ostatnich kilku latach jest zapewne czytelnikom „in Gremio” doskonale znana.
Początek to niewątpliwie brak zaprzysiężenia przez Prezydenta RP jeszcze w 2015 r. trzech właściwie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego i dokonanie przez Sejm wyboru tzw. sędziów-dublerów, a następnie ich zaprzysiężenie.
Dalej, uchwalanie, często pod osłoną nocy i w ekspresowym tempie, „poselskim trybie”, bez jakichkolwiek sensownych konsultacji, pisanych często na kolanie ustaw, które w efekcie praktycznie zmieniały system polskiego sądownictwa w sferach właściwych dla większości konstytucyjnej.
Dość przypomnieć losy ww. Trybunału Konstytucyjnego, nazywanego obecnie, raczej nie dla przekory: „Trybunałem mgr J. Przyłębskiej” lub „Trybunałem Partyjnym”, którego jakiekolwiek poważanie nie tylko w strukturach UE, ale i przede wszystkim wśród samych polskich prawników skończyło się znacznie wcześniej niż ubiegłoroczne orzeczenie ws. dot. zakazu aborcji.
Nie można nie zapomnieć o zmianach ustrojowych dotyczących wymiany składu i przeorganizowania Krajowej Rady Sądownictwa (tzw. neoKRS), zmian w Sądzie Najwyższym (z próbami skrócenia konstytucyjnej kadencji Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, przymusowego odesłania w stan spoczynku szeregu innych sędziów, a także wprowadzeniem dwóch nowych Izb), czy nawet w sądownictwie powszechnym (żeby przypomnieć wymianę kadry kierowniczej, czy wejście w życie choćby „ustawy kagańcowej”, której przepisy umożliwiają rozszerzone ściganie dyscyplinarne każdego sędziego, który ma odwagę sprzeciwić się oficjalnej doktrynie ministerstwa sprawiedliwości).
Można się pogubić w ilości tych wątków oraz ich rzetelnej ocenie, a przedstawienie szczegółowych danych wprowadzonych rozwiązań, ich kontrowersyjności lub niezgodności z Konstytucją RP (bo na ww. Trybunał w tym zakresie już zdecydowanie liczyć nie możemy) wykracza zdecydowanie poza ramy niniejszej publikacji.
Skutki takiego stanu rzeczy były jednak przez wielu prawników dość szybko przewidywane: dualizm systemu prawnego, niestabilność i brak pewności obrotu prawnego, wydłużające się postępowania, spory co do statusu nie tylko poszczególnych sądów, jak i konkretnych sędziów, ale również niejako definiowanie na nowo pojęć sędziowskiej niezawisłości, czy sądowej niezależności, a dodatkowo tzw. efekt mrożący, który może mieć wpływ na wiele indywidualnych spraw.
Na deser mogę tylko potwierdzić takie spostrzeżenie. Prowadzona przeze mnie kancelaria działa w branży gospodarki morskiej i przemysłu jachtowego. Na tym rynku obrót gospodarczy ma charakter zdecydowanie międzynarodowy. I abstrahując już od faktu, że coraz więcej zagranicznych inwestorów traktuje polski rynek jako coraz bardziej ryzykowny i mało stabilny, niemal nie sposób spotkać w zawieranych z nimi umowach (z tzw. elementem obcym) np. klauzul prorogacyjnych w zakresie właściwości polskiego sądu dla rozstrzygania potencjalnych sporów (a także prawa polskiego jako prawa właściwego). Zagraniczni kontrahenci boją się i mówią o tym wprost, że orzeczenia polskich sądów są po prostu niepewne i możliwe do podważenia.
Niestety, nie sposób się z nimi nie zgodzić. I nie chodzi w tym aspekcie już nawet tylko o możliwość postawienia formalnego zarzutu, że sprawę rozpoznaje sędzia, który po prostu został powołany z pozytywną opinią tzw. neoKRS. Niezależnie od tego, czy sprawa ma charakter polityczny albo dotyczy sporu z jednostką Skarbu Państwa, czy też nie.
Otwarta pozostała jedynie kwestia nie tego, czy całość „reformy” będzie miała negatywny skutek na wymiar sprawiedliwości, lecz kiedy zacznie się ten system po prostu „zawalać”. Prognozy nie są niestety tutaj optymistyczne.
Izba Dyscyplinarna a sądownictwo dyscyplinarne
Oczywiście status nieszczęsnej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, jako podstawowej instytucji wprowadzanych ostatnio zmian, był już przedmiotem co najmniej kilku ważnych orzeczeń, do których zaliczyć na pewno trzeba: uchwałę składu połączonych Izb Sądu Najwyższego z dnia 23.01.2020 r. (sygn. akt BSA I-4110-1/20) oraz wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu z dnia 15 lipca 2021 r. (sygn. C-791/19), a także postanowienie zabezpieczające TSUE w Luksemburgu z dnia 14 lipca 2021 r.
Na skutek tego ostatniego orzeczenia Polska została zobowiązana przez TSUE do „natychmiastowego zawieszenia” stosowania przepisów krajowych, odnoszących do uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Natomiast z uwagi na brak realizacji tego zabezpieczenia przez stronę polską, na wniosek Komisji Europejskiej TSUE w dniu 27 października 2021 r. zobowiązał Polskę do zapłaty na rzecz Komisji okresowej kary pieniężnej w wysokości 1.000.000 EUR dziennie.
Przechodząc do próby odpowiedzi na zadane wcześniej pytania, w kontekście statusu Izby Dyscyplinarnej i skutków jej orzeczeń w postępowaniach dyscyplinarnych, posiłkuję się wprost ww. orzecznictwem.
Proszę mi wybaczyć, ale jestem zmuszony całkowicie marginalizować w tej sprawie ostatnie orzeczenia niewłaściwie funkcjonującego Trybunału Konstytucyjnego i przedstawiam swoje założenia: Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego nie jest sądem, a wydane przez nią wyroki nie istnieją i nie obowiązują.
Jestem przekonany, że jest to pogląd znakomitej większości polskich prawników.
Przy tych założeniach nie możemy w ogóle mówić o rozpoznaniu kasacji w omawianej na wstępie sprawie dyscyplinarnej. I to niezależnie od tego, czy na skutek jej rozpoznania wyrok został uchylony, a sprawca uniewinniony, czy też nawet gdyby orzeczenia adwokackich sądów dyscyplinarnych utrzymane byłyby w mocy.
Pozostaje pytanie, jak powinny zachować się dalej organy samorządu adwokackiego w takiej sytuacji? I tu dochodzimy do istoty tematu.
Kłopot polega na tym, że orzeczenie, od którego służy kasacja, nie podlega wykonaniu do czasu jej wniesienia lub bezskutecznego upływu terminu do jej wniesienia (art. 91a ust. 2 Prawa o adwokaturze), a następnie nie jest wykonywane również do czasu rozpoznania kasacji przez Sąd Najwyższy (art. 91d ust. 2 Prawa o adwokaturze).
Tyle tylko, że gdy kasację rozpoznaje Izba Dyscyplinarna SN, to niezależnie od tego, czy, kiedy i jakiej treści wyrok wyda, kasacja w ogóle nie powinna być uznana za rozpoznaną. W konsekwencji, każde orzeczenie Sądu dyscyplinarnego choć prawomocne, może zostać nigdy nie wykonane. A to podważa sens funkcjonowania sądownictwa dyscyplinarnego, któremu przy tych założeniach grozi całkowity paraliż… Nie chodzi oczywiście w tym przypadku jedynie o trud orzekania obu składów dyscyplinarnych, kwestię ściągania kosztów postępowania, czy nawet samą karalność adwokata, czy jej możliwe przedawnienie w konkretnej sprawie. Chodzi o podstawowe zasady.
Nie wyobrażam sobie, aby w tej sytuacji organy adwokatury stanowczo nie przedstawiły nie tylko spójnego i jednolitego stanowiska w tym zakresie, ale i aktywnie oraz konsekwentnie je egzekwowały. Tutaj nie można unikać podejmowania decyzji i udawać, że nic się nie dzieje.
Kasacje w sprawach dyscyplinarnych powinny być kierowane do rozpoznania przez Izbę Karną Sądu Najwyższego (co miało miejsce przed wprowadzeniem Izby Dyscyplinarnej). Natomiast w przypadku zwrotu akt do Wyższego Sądu Dyscyplinarnego lub dalej do sądów niższych instancji z orzeczeniem Izby Dyscyplinarnej, sprawa powinna być ponownie kierowana do Izby Karnej SN z wnioskiem o jej właściwe rozpoznanie z odpowiednią argumentacją kwestionującą status Izby Dyscyplinarnej.
Oczekuję od przedstawicieli adwokatury wyraźnego działania i pełnej odwagi. I to zarówno cywilnej, jak i prawnokarnej. Nietrudno bowiem wyobrazić sobie prób podważania takiego działania przez ograny ścigania podległe aktualnemu ministrowi sprawiedliwości.
Uważam jednak, że to właśnie organy samorządu zawodowego powinny brać na siebie samorządową i społeczną odpowiedzialność w sprawach zasadniczych dla praworządności i funkcjonowania państwa prawa. Póki jeszcze mamy instrumenty, aby tych wartości bronić…