Rozmowy z osobami związanymi ze Szczecińską Izbą Radców Prawnych. Cykl wywiadów z okazji 40-lecia istnienia samorządu radcowskiego.
Olga Folta: Dlaczego prawo? Jak wyglądała Pana historia związana z prawem?
Piotr Krzystek: Właściwie w trakcie liceum podjąłem decyzję, że idę na prawo. Chodziłem do klasy matematyczno-fizycznej w V liceum ogólnokształcącym w Szczecinie i pierwotnie miałem zostać inżynierem budownictwa, ale w międzyczasie zmienił się ustrój. Zawód inżyniera był w czasach PRL wygodny do wykonywania, ale pojawiły się nowe możliwości. I właśnie wtedy, na przełomie 2 i 3 klasy liceum postanowiłem zmienić tę optykę i wystartować na prawo. Zresztą ten kierunek, z pełnymi uprawnieniami – czyli takimi, które później pozwalały startować na aplikację, był od niedawna na Uniwersytecie Szczecińskim. No i spróbowałem. Myślę, że był to strzał w dziesiątkę, dlatego, że studiowało mi się bardzo dobrze. Czułem się dobrze z prawem, dość łatwo wchodziła mi jego nauka, zdobywanie wiedzy sprawiało mi dużą frajdę. Nie męczyłem się z tymi studiami. I myślę, że to był ruch w dobrym kierunku. A potem aplikacja była naturalną konsekwencją. Tak jak i w branży lekarskiej trzeba mieć uprawnienia specjalisty, tak i tutaj aplikacja jest tym elementem, który dopełnia te studia prawnicze od strony zawodowej i tak naprawdę na aplikacji zaczyna się rozumieć, po co się pewnych rzeczy uczyliśmy na studiach. Wybór prawa był świadomą decyzją, lubiłem być z ludźmi, lubiłem dyskutować, prowadzić różnego rodzaju spory, także wydawało mi się, że prawo, później sala sądowa to jest dobre miejsce dla mnie.
Albert Kuźmiński: Dlaczego wybrał Pan aplikację radcowską?
PK: Wybrałem aplikację radcowską przede wszystkim dlatego, że nie przepadałem za karnymi tematami. Gdy byłem na studiach, rozwijała się gospodarka, ta nasza, polska. Powstawały biznesy, spółki, to wszystko było niesamowicie ciekawe, odkrywaliśmy na nowo kodeks handlowy, bo przecież ten kodeks w niewielkim stopniu w PRL funkcjonował. Tak naprawdę dużo było ciekawych tematów i wyzwań. Budował się rynek nieruchomości, zresztą swoją pracę magisterską pisałem właśnie z egzekucji z nieruchomości. To były często rzeczy, które w teorii sięgały czasów sprzed II wojny światowej. To wszystko mnie bardzo pociągało, dlatego właśnie ten kierunek i ta aplikacja. Oczywiście liczba miejsc na aplikacjach też była istotna, bo gdy ja kończyłem studia, to liczba miejsc na aplikacji adwokackiej była bardzo mała, żeby nie powiedzieć nikła. Na aplikacji radcowskiej te możliwości były znacznie większe, zdaje się, że nas było na roku 16, a na aplikacji adwokackiej 2 czy 3. Każdy musiał więc oceniać swoje szanse i możliwości, a te na pewno były większe tutaj, na aplikacji radcowskiej.
OF: A co uważa Pan za najpiękniejsze w tym zawodzie?
PK: Myślę, że to, że się spotykamy z ludźmi, że często im po prostu pomagamy. Nieraz byłem świadkiem takiej sytuacji, gdy spotykałem się (mówię tu w szczególności o osobach fizycznych) z ludźmi, którzy przyszli do mnie z problemem i to nasze działanie, jako radców czy adwokatów ściąga to ciśnienie z tych ludzi. To jest niesamowicie fajne, gdy po takiej rozmowie, przygotowaniu, czy po wyjaśnieniu pewnych kwestii, człowiek wychodzi spokojniejszy. Dla mnie to było bardzo piękne w takim kontakcie. Uważam, że my jesteśmy czasem trochę jak tacy lekarze, którzy pomogą, pokażą ścieżkę i potem taką osobę prowadzą. Dla mnie to było zawsze budujące, że ci ludzie mają do nas zaufanie i to było dla mnie bardzo ważne, żeby tego zaufania nie naruszyć, żeby ci ludzie, którym pomagamy, których reprezentujemy w sądzie, żeby czuli od nas wsparcie i dobrą relację z nami. My, jako radcy, jako prawnicy naprawiamy różne sytuacje i rozwiązujemy swojego rodzaju problemy. Ja też szalenie lubiłem zawsze brać udział w negocjacjach. Uważam zresztą, że sąd jest ostatecznością, a dobra umowa to taka, z której żadna ze stron nie jest w 100 procentach zadowolona. Czyli właśnie – siadanie przy stole, takim okrągłym jak dzisiaj siedzimy i rozmowa, przekonywanie do pewnych rozwiązań, znajdowanie tych rozwiązań i zamknięcie tematu. Być może w procesie można zarobić więcej, ale świadomość, że się rozwiązało jakiś problem, że się udało doprowadzić do porozumienia pomiędzy stronami, że wszyscy są mniej więcej z tego zadowoleni, to była ogromna satysfakcja. To także buduje zaufanie klientów. Do mnie też często klienci wracali, widzieli, że ja się angażuję trochę emocjonalnie, dlatego trudno byłoby mi być sędzią, bo ja się jednak emocjonalnie wiążę ze stroną, którą reprezentuję. A sędzia powinien być całkowicie wyizolowany od tego, ja tak do końca nie potrafię i to mi właśnie sprawiało taką przyjemność i to uważam, że w tym zawodzie jest fajne i daje dużo frajdy.
AK: Chcieliśmy też spytać o czasy, w których wykonywał Pan zawód w formie kancelarii. Co było dla Pana największym wyzwaniem? Jak wspomina Pan swoje doświadczenia związane ze stawiennictwem w sądzie?
PK: Ja w swojej karierze niezbyt długo prowadziłem kancelarię – to było niespełna 3 lata po podsumowaniu wszystkich okresów. Było to w przerwach pomiędzy pełnieniem przeze mnie różnych funkcji publicznych i teraz już od ponad 15 lat nie prowadzę tej działalności, więc myślę, że wielu młodych ludzi w kompetencjach i przygotowaniu jest daleko, daleko przede mną. Natomiast w mojej ocenie bycie w sądzie, bycie w todze daje tę frajdę, satysfakcję. Czego bardzo nie lubiłem? Tych wyczekiwań na korytarzach. To jest coś, co mnie bardzo irytowało, bo rzeczywiście to przeciągnie, częste oczekiwanie to był ten moment, który był dla mnie zawsze denerwujący. Kiedy wchodziłem już na salę sądową, to zawsze było już dużo, dużo lepiej. Później, to prezentowanie stanowisk, to już jest taka pewna gra, relacja, która też dużo daje i człowiek się przy tym dużo uczy. Prowadząc kancelarię zajmowałem się głównie zamówieniami publicznymi w pierwszej fazie ich funkcjonowania w Polsce. Muszę powiedzieć, że często jeździłem na arbitraże do Warszawy i było to dla mnie o tyle przyjemne, że będąc tam paręnaście razy, jeśli nawet nie ponad dwadzieścia, nigdy nie przegrałem. I to dla mnie było budujące, że w zamówieniach się orientowałem naprawdę bardzo dobrze i potrafiłem z różnych trudnych sytuacji wybrnąć. W tamtych czasach reprezentowałem głównie szczecińskie szpitale.
AK: Miał Pan jakąś szczególną taktykę na te postępowania?
PK: Tak, miałem taktykę. Polskie zamówienia są mocno sformalizowane i bardzo często udawało mi się w trudnych sprawach wygrywać wykazując brak interesu prawnego po drugiej stronie i w tamtych czasach to działało. Nie wiem, jak jest teraz, bo nie śledzę tych postępowań, w których miasto uczestniczy, natomiast wtedy był to dobry argument, który chętnie był podejmowany przez arbitrów.
OF: Jak widzi Pan przyszłość samorządu radcowskiego i jakie zmiany są nam potrzebne?
PK: Uważam, że to bardzo dobrze, że zawód adwokata i radcy bardzo się zbliżył. Dziś mamy taką sytuację, w której te kompetencję są niemal w 100 procentach tożsame i to pokazuje pewną ewolucję, która nastąpiła w tych środowiskach. Przyszłość to jest bliskość tych dwóch grup prawników. Dobrze, że mamy taki zobiektywizowany system zarówno naboru na aplikację, jak i egzaminów. To jest coś, co na pewno też poszło w dobrym kierunku. Ten rynek jest coraz bardziej konkurencyjny. To oczywiście z jednej strony dobrze, z drugiej mamy też świadomość, że ciężko jest o zlecenia, ciężko jest o budowanie pozycji, co też oznacza, że wybijać się będą głównie najlepsi. Myślę, że powinniśmy dążyć w tym kierunku, aby pomoc prawna była jak najbardziej powszechna. Często się spotykałem z sytuacjami, w których przychodzili przedsiębiorcy, którzy wszystko prowadzili sami i przychodzili do prawnika, radcy prawnego, gdy na pewne rzeczy było już za późno. Być może teraz może jest już nieco lepiej. Myślę, że jest to taki problem, że my w Polsce cały czas za rzadko korzystamy z tej pomocy prawnej. Ona powinna być bardziej powszechna i to byłby rynek dla radców, adwokatów – dla profesjonalnych pełnomocników, ale również poczucie bezpieczeństwa dla obywateli, bo w tym obrocie prawnym jednak uczestniczymy coraz częściej – kupujemy nieruchomości, podpisujemy różnego rodzaju umowy. Dobrze by było, gdyby zawsze tam gdzieś w tle pojawił się ktoś, kto potrafi to kompetentnie ocenić, podpowiedzieć i zadbać o interesy, żeby te umowy były zawierane na dobrym poziomie, i gwarantowały interesy tych stron, które nie są profesjonalistami w tym obrocie. I to jest kierunek, w który polskie prawodawstwo powinno zmierzać – w kierunku powszechności tego typu usług, dostępności kosztów dla przeciętnego obywatela, dla przeciętnego mieszkańca i takiego poczucia, że nie dajemy się oszukać, właśnie dzięki temu, że pomoc prawna jest w zasięgu ręki.

AK: Jeszcze wracając do Pana ścieżki zawodowej. Jak Pan wspomina swoją aplikację? Z punktu widzenia współpracy z Izbą, z dziekanem?
PK: Zajęcia na aplikacji odbywały się w tej sali, w której właśnie siedzimy. Nas nie było zbyt dużo – to było 16 osób. Były to rzeczywiście bardzo ciekawe zajęcia – były prowadzone przez praktyków – byli sędziowie, byli adwokaci, radcowie, którzy dzielili się z nami swoim doświadczeniem. Tutaj na aplikacji dopełnialiśmy tę wiedzę zdobytą na studiach. Często tutaj zaczynaliśmy rozumieć, dlaczego pewne rzeczy tak są skonstruowane, a nie inaczej. To było bardzo ciekawe doświadczenie. W tamtych czasach najtrudniejszy był egzamin końcowy. To był maraton – trzy dni egzaminów pisemnych, a na koniec część ustna, która trwała wiele, wiele godzin. Pamiętam, że egzamin ustny składał się z 25 pytań i na wszystkie należało odpowiedzieć przed komisją. To był ogromny stres – to był najpoważniejszy w moim życiu egzamin. Wydaje mi się więc, że obecnie ten egzamin jest nieco łatwiejszy, pod względem stresu dla zdającego, natomiast wiedzę trzeba mieć na pewno dużą. Wtedy było to ogromne obciążenie dla każdego zdającego. W tych czasach obowiązywała zasada, zgodnie z którą dwukrotne niezdanie egzaminu eliminowało z możliwości kolejnego podejścia – można było w zasadzie potknąć się tylko raz, co było dodatkowym obciążeniem dla wielu osób.
AK: Czy pamięta Pan dzień swojego ślubowania? To musiała być duża satysfakcja po takim egzaminie.
PK: To prawda, to było wydarzenie niezwykłe, takie zwieńczenie pewnego etapu w życiu, etapu nauki. Oczywiście część moich kolegów, koleżanek była aktywna na uniwersytecie, naukowo. Ja w tamtym czasie byłem dyrektorem urzędu wojewódzkiego i jeszcze przez kilka miesięcy funkcjonowałem w administracji rządowej, więc trochę później wchodziłem na salę sądową. Ale togę kupiłem sobie od razu i do dzisiaj ją mam – wisi w szafie i czeka aż wrócę do zawodu.
OF: A propos togi. Czy chciałby Pan jeszcze kiedyś wrócić do zawodu?
PK: Oczywiście. Cały czas mam to z tyłu głowy, dlatego, że bycie prezydentem to jest okres przejściowy. To jest pewien epizod – mój trwa już dość długo, bo jest to już czwarta kadencja, ale rzeczywiście, kiedyś trzeba będzie tę togę odwiesić. Mam nadzieję, że tak będzie. Wtedy z przyjemnością trafię na salę sądową, choć wiem, że musiałbym dzisiaj sobie wiele tematów odświeżyć, bo nie śledzę na bieżąco tych wszystkich rozwiązań. Biegle poruszam się w tematach stricte samorządowych i tego pilnuję, natomiast myślę, że będę się musiał wiele od kolegów i koleżanek nauczyć, ale uważam, że jest to ciekawe wyzwanie i na pewno chciałbym w tej todze jeszcze kiedyś wystąpić.
AK: Czy poza zamówieniami publicznymi były jeszcze jakieś dziedziny prawa, którymi się Pan zajmował?
PK: Zajmowałem się właśnie tematami z okolic opieki medycznej, ponieważ kiedyś zajmowałem się przekształcaniem, jeszcze jako urzędnik, szpitali w samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej, które kiedyś były jednostkami budżetowymi. Także poza zamówieniami publicznymi i tematyką medyczną zajmowałem się również kwestiami związanymi z samorządem, zresztą miałem przyjemność współpracować jakiś czas z Panem Grzegorzem Jankowskim, byłym vice wojewodą, a przez jakiś czas moim wspólnikiem. Teraz jest prezesem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Szczecinie, więc tematy samorządowe były nam bardzo, bardzo bliskie. Pan Grzegorz Jankowski uważany był zawsze za eksperta problematyki samorządowej nie tylko w naszym regionie, ale także w Polsce. Zajmowałem się również tematami spółek komunalnych, obsługiwałem też spółki autobusowe – a więc tematy wokół samorządu, zawsze gdzieś tam były mi po prostu bliższe.
OF: Dziękujemy bardzo za rozmowę.
AK: Dziękujemy bardzo! Zapraszamy oczywiście na piknik radcowski, na rajd rowerowy w maju. Mamy nadzieję, że Pan prezydent będzie obecny.
PK: Dziękuję. Będę czuwał, gratuluję wszystkim koleżankom i kolegom tej rocznicy.